wtorek, 31 grudnia 2013

Harry cz.2

część 1

W poniedziałkowy poranek jak zwykle zwlokłam się z łóżka i ubrałam, by następnie wylecieć z domu jak poparzona, gdyż znowu zaspałam. Nawet nie miałam głowy myśleć o Stylesie i o tym, że może zgotować mi
piekło. Wbiegłam do budynku, gdy była już kilka minut po dzwonku, a na korytarzu ani jednej żywej duszy. Wyjęłam z szafki książki i pognałam do sali matematycznej.
Jesteśmy na sali gimnastycznej, Alice-przeczytałam wielki napis na tablicy i nieco zaskoczona zeszłam na parter. Nie przebierając się w strój sportowy, weszłam na salę, gdzie była nie tylko moja klasa, ale też rocznik wyżej, w tym Styles. Spojrzał na mnie jak cała reszta zebranych, ale zamiast od razu mnie olać, ten nadal mnie bacznie obserwował. Spuściłam wzrok i podeszłam do trybun, na których siedziała Alice i jeszcze jedna dziewczyna.
-O co tu chodzi?-zapytałam, siadając obok.
-Nie ma kilku nauczycieli, wyjechali na jakiś kurs czy coś, no i mamy razem zastępstwo-wzruszyła ramionami.
-Aha-przeniosłam wzrok na boisko, na którym grali chłopacy.
Utkwiłam spojrzenie na sylwetce Harrego. Miał ubrane śmieszne neonowe buty i granatowe spodenki oraz koszulkę  w tym samym kolorze. Krótkie rękawki idealnie eksponowały jego tatuaże na ramionach i przedramionach. Styles chyba poczuł., że się na niego gapię, bo spojrzał na mnie i głupio się uśmiechnął. Prychnęłam pod nosem i odwróciłam wzrok.
-[t.i], dziś wieczorem będzie walka w starej hali na obrzeżach. Później jest domówka u Peeta i ...
-Jakiego Peeta?-przerwałam jej.
-To kumpel Stylesa, mega przystojny, więc być u  niego na imprezie, to zaszczyt-ekscytowała się- idziesz ze mną?
-Nie dzięki, nie kręcą mnie takie rzeczy.
-Proszę-złapała moją dłoń- musisz tam pójść, poznasz mnóstwo wspaniałych ludzi i Styles tam będzie-dodała podwyższonym tonem.
Fuknęłam pod nosem.
-Tym bardziej tam nie pójdę-odparłam- i daj mi już spokój z tą dziecinadą-machnęłam lekceważąco ręką.
-Jak chcesz-powiedziała cicho i obie zwróciłyśmy wzrok na boisko.

Zamknęłam książkę od matmy i z ulgą stwierdziłam, że na dziś już koniec pracy domowej. Zegarek wskazywał kilka minut po 20, a mrok już ogarnął miasteczko. Sięgnęłam po telefon, który cicho wibrował i dopiero teraz spostrzegłam 2 nieodebrane połączenia.
-Halo?
-[t.i]! Tu Alice, musisz mi pomóc, miałam wypadek.
-Gdzie jesteś?!-zapytałam przerażona.
-Niedaleko hali, w której będzie walka. Straciłam panowanie nad kierownicą mojego motoru i nie mogę ruszać nogą. Pomóż mi, [t.i].
-Okej, Alice, zaraz tam będę! Nic z tą nogą nie rób, bo możesz pogorszyć, zaraz tam będę!-spanikowana rozłączyłam się i zakładając bluzę, zbiegłam do garażu.
Wsiadłam do starego garbusa mojej mamy i skierowałam się na obrzeża.

Niedaleko hali okazało się tuż obok niej. Jak poparzona wysiadłam z auta i jedyne co ujrzałam, to tłum ludzi, a wśród nich uśmiechniętą przyjaciółkę.
-Co to wszystko ma znaczyć?!-uniosłam się, podchodząc do niej.
-[t.i]!-dziewczyna rzuciła mi się na szyję- musiałam wymyślić sposób, by cię tu ściągnąć-powiedziała niewinnie.
-Wybacz, ale nie zamierzam tu zostać-oznajmiłam i chciałam się odwrócić, gdy brunetka złapała moją dłoń.
-1 walka i możesz iść-popatrzyła na mnie błagalnie.
Przewróciłam oczami i w końcu uległam. Alice pisnęła radośnie i zaciągnęła mnie do środka. Wewnątrz było jeszcze więcej ludzi i jeszcze większy hałas. Ktoś stał na środku starego ringu i machał rękoma, inny facet podskakiwał w miejscu tuż obok niego.
-Zaraz się zacznie-szepnęła towarzyszka i pociągnęła mnie jeszcze do przodu.
Nagle w całej hali zapadła cisza, a mężczyzna stojący na środku zaczął krzyczeć.
-Przeciwnikiem Rodney'a będzie Mark!
Na ring wszedł wysoki i napakowany murzyn i zaczęła się walka. Trwała zaledwie 5 minut, bo ten cały Rodney został pokonany kilkoma kopniakami. Z odrazą patrzyłam na tych mężczyzn, ale za grosz nie chciałam przerywać oglądania. Po jakimś czasie na matę wszedł Styles, a wokół rozbrzmiały wiwaty i okrzyki dopingujące chłopaka. Rozejrzał się po tłumie i zatrzymał wzrok na mnie, zadziornie się uśmiechając. Udając niewzruszoną zaczęłam bawić się swoją bransoletką. Po krótkim gwizdku walka między Stylesem a jakimś blondynem się rozpoczęła i z góry było wiadome, że nie są amatorami. Twarz Harrego była napięta i z precyzją oddawał każdy cios, był w swoim żywiole.

-[t.i], idziemy na imprezę!-zawołała Alice, kiedy próbowałyśmy wydostać się na zewnątrz.
-Wracam do domu-odpowiedziałam- wystarczy, że zaciągnęłaś mnie tutaj.
Podeszłyśmy do mojego samochodu i zapytałam dziewczynę.
-Gdzie twój motor?
-Kłamałam, przyjechałam ze Scottem.
-Wracasz ze mną?
-Nie, jesteś pewna, że nie chcesz jechać do Peeta?
-Tak, na sto...
-No,no,no. Kogo ja widzę!- za Alice pojawił się Styles z jakimś kolesiem- panna Collins na salonach, nie spodziewałem się-powiedział z kpiną.
-Odczep się, Styles-syknęłam i od kluczyłam auto.
-Panienka wraca do domu, rozumiem? No tak, mama może dać szlaban, prawda?
-Skąd wiesz, że jadę do domu?!
-Chyba nie powiesz mi, że jedziesz na domówkę z Alice-wskazał na nią palcem.
-Tak, właśnie taki mamy zamiar. Alice, wsiadaj-zarządziłam i wsiadłam do środka, trzaskając drzwiami.

-To tu-powiedziała Alice, wskazując na niewielki dom, przy którym stało mnóstwo samochodów, a muzyka była słyszalna na końcu ulicy.
Zaparkowałam w bezpiecznym miejscu i weszłyśmy do środka. Setki pijanych ludzi, ocierających się o siebie w dzikim tańcu, utrudniało jakikolwiek ruch. Alice zgubiłam zanim zdążyłam mrugnąć i teraz stałam jak taka sierota nie wiedząc, co zrobić. Skręciłam w lewo do kuchni, w której nie było tłoczno, aczkolwiek znalazło się kilka miziających par.
-Szukasz czegoś?-usłyszałam zachrypnięty głos tuż przy moim uchu.
Podskoczyłam przestraszona i gwałtownie się odwróciłam.
-Zostaw mnie-mruknęłam i próbowałam go wyminąć.
-Gdzie idziesz?-złapał mój łokieć i przyciągnął do siebie.
-Jak najdalej od ciebie-próbowałam się wyrwać.
-Przyznaj, że tak naprawdę lubisz być w moim towarzystwie- uśmiechnął się tryumfalnie- podobała ci się walka?
-Nie, była beznadziejna-odparłam i znów zaczęłam się z nim siłować.
-[t.i], przestań-syknął zirytowany.
-Miałeś dać mi spokój-oznajmiłam ze złością.
-Uciekłaś z randki, łamiąc zasady, więc ja je też je łamię-przycisnął mnie do swojego torsu i zjechał dłonią do moich pośladków.
Wstrzymałam oddech przerażona, gdy poczułam, że wsuwa ręką w kieszeń moich jeansów. Wyjął z niej mój telefon i odsuwając się kilka centymetrów zaczął coś naciskać. Po kilku sekundach rozbrzmiał dzwonek jego komórki, który natychmiast ucichł, a Harry z powrotem umieścił urządzenie na swoim miejscu. Ma mój numer. Zanim jednak wyjął rękę z kieszeni ścisnął mój pośladek, wywołując ciche jękniecie.
-Idealna-mruknął do siebie z rozbawieniem i oddalił się o krok.
-Palant!- warknęłam i odepchnęłam go, torując sobie trasę do wyjścia.
Nie obchodziła mnie Alice, ani sposób w jaki wróci domu, po prostu chciałam wyjść i zabić każdego, kto mnie wkurzy. Wsiadłam do auta, które było postawione z dala od imprezowiczów i jak na złość nie odpalał.
-Cholera!-walnęłam ręką kierownicę i wysiadłam trzaskając drzwiami.
Nie było mowy, że zadzwonię po mamę, a tym bardziej, że zaczekam tu do rana. Wyjęłam z tylnego siedzenia kurtkę i zakluczywszy auto, zaczęłam iść w stronę domu. Mijałam zniszczone domy, w których mieszkali ludzie pokroju Stylesa, czyli agresywni złodzieje, którzy nie raz mieli do czynienia z policją. Przyspieszyłam kroku, by jak najszybciej znaleźć się w domu. Skręcając w drugą ulicę nie zauważyłam trzech pijanych mężczyzn, którzy w mgnieniu oka mnie otoczyli.
-Dokąd panienka się spieszy?-zapytał najwyższy z nich, podchodząc bliżej.
Śmierdziało od nich wódą i papierosami.
-Nie twój interes-warknęłam.
-Ooo!! Zadziorna! Lubię takie!-odezwał się grubas.
Wysoki wykorzystał chwilę mojej nieuwagi, gdy skanowałam grubasa i przyciągnął mnie do siebie łapiąc mój tyłek. Zaczął całować moje szyję, a jego ręce zaczęły wędrować po całym ciele. Pozostała dwójka śmiała się jak opętana i co chwila coś wykrzykiwała. Rzucałam się, próbując go odepchnąć, ale za każdym razem przyciskał mnie jeszcze bardziej. Mimo mojego krzyku, nikt nawet nie wyjrzał przez okno, by zobaczyć co się dzieje. Zacisnęłam uda, gdy poczułam ciepłą dłonią w okolicach intymnych.
-Puszczaj mnie palancie!!-zaczęłam go kopać i bić, ale i to na nic się nie zdało.
-Odpierdol się od niej-do moich uszu dobiegł wściekły głos Harrego.
Mój oprawca momentalnie się odsunął, jednak nadal nie ściągnął dłoni z mojego tyłka.
-No co ty Styles! Tylko się bawimy!
-Powiedziałem, odpierdol się od niej-wysyczał, zaciskając pięści.
Przez chwilę mężczyźni mierzyli się wzrokiem, aż w końcu dotyk znikł i zostałam popchnięta w stronę Harrego.
-To i tak zwykła szmata-mruknął do kolegów.
Nim się obejrzałam leżał przygwożdżony do ziemi przez Harrego, który raz po raz wymierzał mu ciosy.
-Harry, przestań!!-krzyknęłam i próbowałam go odciągnąć.
Dwaj kolesie zmyli się i nikt nie mógł mi pomóc.
-Harry, wystarczy!!-złapałam go za ramiona i przycisnęłam się do jego pleców.
Poczułam jak jego ciało się rozluźnia i powoli wstał. Splunął na faceta i chwytając moją dłoń, zaczął nas prowadzić.

________________________________________________
Cześć!!
W ten ostatni dzień roku przedstawiam Wam drugą cześć Harrego ;)
Będzie 3, więc komentujcie :D

Życzę Wam, by 2014 rok był lepszy od tego, by spełniły się Wasze marzenia i życzę Wam dużo szczęścia :*

ps. od jutra oficjalnie do załogi dołączy Agnieszka ;)

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Imagin Louis




Drogi pamiętniku!
Nadal żyję. Czy długo jeszcze wytrzymam? Nie wiem. Powoli zaczyna brakować mi sił. Nie mam praktycznie nikogo. Jestem zdana tylko na siebie. Może warto to wszystko wreszcie zakończyć.. Może śmierć to dla mnie w tym momencie najlepsze rozwiązanie..

Cisnęłam zeszytem o ścianę i wylewałam gorzkie łzy smutku w poduszkę. Dlaczego ja? Dlaczego musiałam stracić najważniejsze osoby w moim życiu? Mama, tata, Lisa – oni zginęli. Byłam z nimi w tym cholernym samochodzie. Dlaczego skoro Bóg zabrał ich, nie zabrał też mnie i teraz pozwala bym tak cierpiała? Byłam jaka byłam, popełniałam błędy, ale nawet najgorszy człowiek nie zasługuje na to co spotkało mnie. Żałuję.. Bardzo żałuję, że taka byłam. Tyle rzeczy mogliśmy razem zrobić, tyle pięknych chwil wspólnie przeżyć. Niestety to wszystko tylko mogło być, a teraz jest tylko żal, smutek i cierpienie.. Jestem taka bezsilna. Chyba czas na to by do akcji wkroczyła moja najlepsza przyjaciółka jak na tą chwilę..
Otworzyłam małe pudełeczko i wyciągnęłam błyszczącą żyletkę. Wykonałam kilka sprawnych cięć na skórze nadgarstków i obserwowałam spływającą, czerwoną ciecz. To bolesne, ale chwilowo pomaga. Wszystkie problemy odchodzą w zapomnienie. Jesteś tylko ty i mały, metalowy przedmiot.
Ciemne krople skapywały na podłogę z sekundy na sekundę coraz wolniej, aż w końcu krwawienie ustało całkowicie, pozostawiając jedynie ciemne kreski na skórze. Wstałam z łóżka, wytarłam szkarłatną kałużę z podłogi, a następnie udałam się do kuchni po coś do jedzenia. Otworzyłam lodówkę: 1 jajko, trochę margaryny, plaster szynki
- Kurwa – zaklęłam pod nosem, po czym ubrałam trampki, bluzę, wzięłam portfel i wyszłam z domu kierując się do osiedlowego sklepu.
Weszłam do delikatesów, chwyciłam koszyk i zaczęłam pakować produkty. Podeszłam do kasy, a miła dziewczyna zaczęła podliczać moje zakupy.
- Należy się 35 funtów
Otworzyłam mój portfel i wyciągnęłam dwa banknoty po 10 funtów i pare monet
- Yyyy.. Mam tylko 23 funty. Mogłabym dopłacić jutro jak dostanę wypłatę? – powiedziałam speszona
- Niestety musi pani zapłacić całość albo coś odłożyć
Już miałam wrócić się i odłożyć parę produktów, gdy usłyszałam męski głos za sobą i odwróciłam wzrok. Louis Tomlinson – kilka lat temu gwiazda szkoły, a po za tym mój dość bliski sąsiad i niesamowity przystojniak. Nigdy za bardzo ze sobą nie utrzymywaliśmy kontaktów, bo jak stwierdził – ja to nie jego liga.
- Ja za to zapłacę – powiedział i podał kasjerce pieniądze za moje i swoje zakupy – Do widzenia – odwrócił się i ruszył do drzwi, a ja podążyłam za nim
- Dziękuję Louis… Ja oddam ci te pieniądze..
- Nie trzeba [t.i]. Cieszę się, że mogę pomóc. Jak się trzymasz?
- A jak myślisz? – poczułam jak łzy powoli wydostają się z moich oczu
Chłopak objął mnie swoim silnym ramieniem, a ja wtuliłam się w jego tors i uwolniłam wszystkie emocje. Zaczęłam opowiadać mu o wszystkim, a on słuchał mnie uważnie gładząc swoją dużą dłonią, moje plecy. Nie przeszkadzało mi, że stoimy na środku chodnika. Nie wiem dlaczego, ale przy nim poczułam się.. hmm… bezpiecznie…
Louis odprowadził mnie do domu. Byłam mu wdzięczna za wszystko co dziś dla mnie zrobił. Poczułam, że mogę mu zaufać i wiedziałam, że on wie co ja teraz przeżywam.
Od tej pory widywaliśmy się częściej. Przy nim chociaż na chwilę zapominałam o problemach, jednakże ze swoją żyletką nadal się nie rozstałam. Kiedy nie ma przy mnie Lou, ona jest ze mną. Nie wiem czy kiedykolwiek pogodzę się ze swoim życiem. Miejmy nadzieję, że on mi w tym pomoże.

***
Przyznaję, że nie lubiłem [t.i] w szkole. Jestem od niej starszy, a wtedy była dla mnie tylko małolatą. Bardzo zmieniła się przez te ostatnie 3 lata. Jest bardziej… dojrzała. Teraz dla mnie wszystko się zmieniło. Nie wiem czy to przez współczucie, czy coś innego, ale wtedy jak zobaczyłem ją w sklepie coś we mnie pękło. Jakaś niewidzialna siła ciągnie mnie do niej. Odczuwam potrzebę by być blisko niej. Chcę jej pomóc uporać się ze stratą bliskich. Wiem co ona czuje. Kilka lat temu przeżywałem to samo. Mama wychowywała mnie sama, a gdy umarła uczucie pustki rozrywało mnie od środka. Na szczęście ja wtedy miałem.. mam kochającą babcię, która mnie wtedy wspierała i przeżywała to razem ze mną.
Z tego co słyszałem [t.i] była trochę buntownicza ostatnio. Tym bardziej musi to być dla niej trudne, bo zdała sobie sprawę ile przez to straciła. Cieszę się, że mogę przy niej być i że, mimo iż ja ją odrzuciłem kiedyś, ona nie zrobiła tego teraz.
Dzisiaj postanowiłem zabrać ją na spacer i na lody. Uważam, że trochę kontaktu z naturą dobrze jej zrobi. Dotychczas siedzieliśmy głównie w jej domu nieustannie rozmawiając o tym co czuję. Teraz mam nadzieję, że gdy wyjdziemy, zejdziemy na odrobinę lżejsze tematy i to pozwoli [t.i] trochę się odprężyć.
Podszedłem do drzwi i nacisnąłem przycisk dzwonka. Po paru sekundach zobaczyłem ją na progu.
- Cześć. Pomyślałem, że może poszli byśmy na spacer?
- Oh Lou.. Ja.. – spojrzałem na nią błagalnie – No dobrze, tylko muszę się przebrać bo dopiero przyszłam z pracy. Wejdziesz i chwilę poczekasz?
- Okej – dopiero teraz zauważyłem, że nadal ma na sobie firmowy uniform.
Usiadłem na kanapie czekając aż [t.i] się trochę ogarnie. Kilka minut potem pojawiła się w pokoju. Wyglądała inaczej niż zwykle. Jej luźne ubrania zastąpione zostały granatowymi rurkami i czerwoną koszulkę, która idealnie uwydatniała jej kształty. Byłem wręcz zachwycony..
- Pięknie wyglądasz. – powiedziałem
- Dziękuję – jej policzki oblały rumieńce
Poszliśmy do parku. Przechadzaliśmy się alejkami rozmawiając o wszystkim i niczym, śmiejąc się i wygłupiając. Widziałem, że [t.i] dobrze się bawi, więc nie chciałem zaczynać tych trudnych tematów. Tak bardzo się cieszę, że dzięki mnie troszkę się rozerwała. Dotarliśmy do starego placu zabaw. Zawsze przychodziłem tu jako dziecko. [t.i] przeszła przez niewysokie ogrodzenie i usiadła na huśtawce. Ja w tym czasie poszedłem i kupiłem dla nas lody.
- Chodź tutaj – zawołała widząc mnie i szybując na huśtawce
- Idę, idę – podszedłem i usiadłem obok
Zaczęliśmy jeść nasz zimny przysmak, a w tym samym czasie lekko się bujaliśmy. Poczułem się jak 12-latek. Jak bardzo chciałbym wrócić do tych czasów
- Lou.. Wiesz ja wszystko przemyślałam i chyba jestem gotowa.
- Gotowa na co?
- Na to by wreszcie uporządkować rzeczy rodziców i Lisy. Do tej pory tego nie robiłam, bo po prostu się bałam. Ale mam taką prośbę.. Mógłbyś mi w tym pomóc?
- Tak jasne – uśmiechnąłem się – Kiedy?
- Może jutro ? Nie idę do pracy, więc mamy cały dzień.
- Okej. To przyjdę do Ciebie koło 11.
- Dobrze. Wracamy już? Robi się ciemno
- Wracajmy
Odprowadziłem [t.i] do domu i wróciłem do siebie. Wszystko jest na dobrej drodze. [t.i] przyzwyczaja się powoli do obecnej sytuacji. Za parę tygodni wszystko powinno być już w porządku i zacznie żyć na nowo. A wtedy mam nadzieję być dla niej kimś ważniejszym niż tylko kumplem.

***
Wstałam dość wcześnie i po wszystkich porannych czynnościach była dopiero 9. Nie chciałam tracić czasu, więc sama zaczęłam przeglądać rzeczy, a Louis po prostu później do mnie dołączy. Zaczęłam od pokoju Lisy. Ciągle pachniało tak jej owocowymi perfumami.
Przejrzałam po kolei papiery, zeszyty, książki. To co uważałam, że się przyda zostawiłam resztę odłożyłam na bok do wyrzucenia. To samo z jej szafą. Niektóre ubrania zostawiłam dla siebie, a pozostałe postanowiłam wrzucić do pojemnika na odzież. Może ktoś z nich jeszcze skorzysta. Następnie udałam się do gabinetu taty. Tony prac naukowych, szkiców, obliczeń i cholera wie czego jeszcze. Z tym postanowiłam poczekać na Lou, bo nie za bardzo wiedziałam co z tym zrobić. Przeglądając dalej znalazłam nasz rodzinny album. Chwyciłam go i siedząc na podłodze, zaczęłam go przeglądać. Patrząc na nasze wspólne zdjęcia, które początek miały od czasów moich narodzin, łzy płynęły niekontrolowanie z moich oczu. Myślałam, że dam radę, ale to wszystko nagle wróciło. Wszystkie wspomnienia, dobre i złe chwile. Coś we mnie pękło. Smutek i tęsknota rozdzierały mnie od środka. Znowu poczułam się tak bezsilna jak kilkanaście dni temu. Rozejrzałam się po pokoju i chwyciłam za leżący na biurku cyrkiel. Naprężyłam nadgarstek i przejechałam kilka razy ostrzem przyrządu po mojej skórze. Syknęłam z bólu, gdy wbiłam się dość głęboko w żyłę. Krew strumieniem lała się z ręki. Czułam, że ręka mi omdlewa i ogólnie ciało słabnie. Osunęłam się na podłogę. Ostatnie o czym pomyślałam to, to że teraz będziemy wszyscy razem.

***
O umówionej godzinie stałem pod domem [t.i]. Zadzwoniłem raz. Cisza.. Zadzwoniłem drugi raz. Znowu cisza.. To samo za trzecim i czwartym razem. Nieco zmartwiony chwyciłem za klamkę. Ucieszyłem się, gdy drzwi bez problemu ustąpiły. Wszedłem do środka i zawołałem [t.i]. Nikt się nie odezwał, więc poszedłem do salonu, a potem kuchni. Do innych pokojów nigdy nie wchodziłem, więc nie wiedziałem gdzie, co jest. Zaglądałem po kolei do każdego pomieszczenia, aż dotarłem do grubych, mahoniowych drzwi na końcu korytarza. Otworzyłem je i stanąłem osłupiały. [t.i] leżała bezwładnie na podłodze, a po podłodze płynęła krew. Czemu ona to zrobiła? – pomyślałem i szybko wyciągnąłem z kieszeni telefon, dzwoniąc na pogotowie. Zanim karetka przyjechała znalazłem jakiś bandaż i mocno zawinąłem go na nadgarstku dziewczyny. Oby nie było za późno.
Pogotowie przyjechało po kilku minutach. Wydarłem się na sanitariusza, czemu tak długo, po czym wykonali wszystkie niezbędne czynności i przetransportowali [t.i] do pojazdu. Uprosiłem mężczyznę, żebym mógł jechać z nimi, tłumacząc, że ona nie ma żadnej rodziny i w myślach modliłem się, żeby z tego wyszła.
Czekałem ponad godzinę na szpitalnym korytarzu czekając na jakiekolwiek wieści. Po parunastu minutach z sali wyszedł lekarz.
- Pan jest rodziną? – zwrócił się do mnie
- Przyjacielem. Ona nie ma rodziny – odpowiedziałem na co mężczyzna lekko się speszył
- W każdym bądź razie udało nam się. Dziewczyna jest osłabiona, ale przeżyje. Może pan do niej na chwilkę wejść.
Podziękowałem mu i wszedłem do pokoju. Usiadłem obok łóżka i chwyciłem [t.i] za rękę. Chciała coś powiedzieć, ale jej nie pozwoliłem. Posiedziałem jeszcze moment, a potem wyszedłem i postanowiłem wrócić następnego dnia, gdy poczuje się już nieco lepiej.
Kiedy nazajutrz dotarłem do szpitala [t.i] jeszcze spała. Po cichutku wszedłem do sali i usadowiłem się na swoim wczorajszym miejscu. Ucałowałem delikatnie jej dłoń na co się obudziła.
- Louis..
- Jestem tutaj – mocniej ścisnąłem jej rękę – Czemu to zrobiłaś? – spytałem, a jej oczy posmutniały
- Ja nie mam dla kogo żyć Lou – powiedziała z trudem
- Masz [t.i].. Musisz żyć dla mnie. Spędziliśmy razem kilkanaście dni, ale mam wrażenie jakby to były lata. Kocham Cię
Dziewczyna przyciągnęła mnie do siebie i pocałowała w policzek. Objąłem ją lekko, a ona oparła swoją głowę na moim ramieniu. Trwaliśmy tak kilka minut, aż  usnęła wtulona we mnie z lekkim uśmiechem na ustach.

___________________________________________________________________
No hej. Długo siedziałam i myślałam nad tym imaginem, aż udało mi się go skończyć. Miał być dość krótki, a wyszedł mi 2 razy dłuższy niż planowałam. Dzisiaj mam lekko zwariowany dzień, a to dlatego, że obchodzę urodziny, ale mimo wszystko znalazłam czas by Wam to przekazać. Teraz maleńka prośba. Uczynicie ten dzień dla mnie bardziej wyjątkowym i zostawicie kilka komentarzy? To byłby dla mnie najlepszy prezent. Kocham Was ♥


niedziela, 29 grudnia 2013

Wynik naboru

Cześć!
Miło mi poinformować, że nową autorką zostaje Agnieszka!!

Agnieszka swoją pracę rozpocznie od 1 stycznia wraz z konkursowym imaginem ;)

Bardzo dziękuję wszystkim, którzy się zgłosili. Każda praca była na swój sposób ciekawa i mam nadzieję, że na tym się nie skończy :)

Jeszcze raz Gratuluje Agnieszce!

sobota, 28 grudnia 2013

Harry


Zamknęłam książki i po włożeniu wszystkiego do plecaka, wyszłam z klasy na zatłoczony korytarz.
Podeszłam do szafki, z której wyjęłam plan lekcji. Następne zajęcia w sali 206. Nic mi to nie mówi. Rozejrzałam się po uczniach, czy nie ma gdzieś Alice-jedynej osoby, którą znam w tej szkole. Chodzę tutaj od raptem dwóch tygodni, po tym jak mama została przeniesiona na inne stanowisko pracy, a pech chciał, że było ono wolne tylko tutaj. W Holmes Chapel, miasteczku na końcu świata, gdzie jedyną rozrywką dla młodzieży, to boisko szkolne albo park. Nigdzie nie widząc koleżanki z impetem zamknęłam szafkę i ruszyłam wzdłuż holu. Wlepiając wzrok w podłogę, nawet nie dostrzegłam postaci idącej przede mną, czego skutkiem było zderzenie.
-Uważaj jak chodzisz-burknął jakiś chłopak.
Spojrzałam na niego i ujrzałam kogoś, kogo unikałam od kiedy się tu przeprowadziłam.
-No proszę, [t.i] Collins-Styles chytrze się uśmiechnął i chwycił mój nadgarstek- Ty naprawdę na mnie lecisz. To już drugi raz, kiedy celowo na mnie wpadasz-dodał, nadal głupio się uśmiechając.
Harry Styles, gwiazda i największy przystojniak w szkole, jednocześnie najbardziej niebezpieczna osoba w całym mieście. Ma tatuaże, jeździ czarnym  autem, podobno skradzionym i jestem mistrzem walk ulicznych, które w tym niepozornym miasteczku odbywają się regularnie. W dodatku, to największy flirciarz, który zmienia dziewczyny jak t-shirt'y-codziennie inna.
-Puszczaj, kretynie-syknęłam z zaciśniętymi zębami.
-A co jeśli nie chcę?-przysunął mnie bliżej siebie, tak że nasze klatki się stykały.
Czułam na sobie tysiące par oczu, które z zapartym tchem śledzą dalszy obrót spraw.
-Gówno mnie to obchodzi, Styles. Masz mnie puścić i zniknąć mi z oczu-z trudem powstrzymywałam swoją złość.
-Z przyjemnością  zniknąłbym między twoimi udami, [t.i]-uścisk wokół mojego nadgarstka się zacieśnił i zaczęłam odczuwać odrętwienie.
Nagle zabrzmiał dzwonek oznajmiający koniec przerwy, a ja poczułam ulgę. Jednak mimo dzwonka i rozchodzących uczniów, Styles nadal nie puszczał mojej ręki.
-Umów się ze mną, a dam ci spokój- oznajmił. kiedy wszyscy zniknęli w klasach.
-Chyba śnisz!-prychnęłam, próbując się wyrwać.
-Jedna randka i nigdy więcej cię nie dotknę- wyczekująco spojrzał  mi w oczy.
-Przysięgasz?
-Tak-na jego twarzy rozkwitł szeroki uśmiech- przyjadę po ciebie jutro o 19-puścił mój nadgarstek i niespodziewanie wpił się w moje wargi.
Niespiesznie oderwał się ode mnie i posyłając mi uwodzicielski uśmiech, zniknął z pola widzenia. W coś ty się wpakowała, [t.i]?
*
Przez cały dzień omijałam Stylesa szerokim łukiem. Miałam nadzieje, że pomyśli, że jestem chora i z naszej randki nici, ale zauważył mnie, gdy wychodziłam ze szkoły. Uśmiechnął się tylko zawadiacko i powrócił do rozmowy z kumplami.
19 zbliżała się nie ubłagalnie, a ja nadal siedziałam przerażona na łóżku i rozważałam opcję ucieczki z randki. Alice opowiedziała mi nieco więcej o Harrym i teraz nie tylko mnie wkurzał, ale też wywoływał we mnie strach. Powoli zebrałam się do kupy i zdecydowałam ubrać sukienkę do kolan, która na pewno go nie uwiedzie. Pożegnałam się z mamą, mówiąc jej, że ją kocham, a ta o mało nie dostała zawału. Co miałam jej powiedzieć? Że idę na randkę, z której nie wiem, czy wrócę żywa i chcę, żeby wiedziała, że ją kocham? Wyśmiałaby mnie i zawiozła do psychiatry. Wzięłam torebkę i wyszłam przed dom. Za horyzontem powoli znikało majowe słońce, ustępując miejsca nocy. Zaczęłam chodzić w tę i z powrotem, gdy na ulicę skręcił czarny Range Rover. Czyli, to to auto ukradł. Zatrzymał się tuż przy mnie i wysiadł.
-Pięknie wyglądasz-oznajmił i zbliżył się do mnie, całując moje usta, aż zabrakło mi tchu.
Matko Jedyna, jak ten chłopak całuje! Spokojnie, [t.i], pamiętaj, że to ten sam obrzydliwy Styles, którego nienawidzisz!
Oderwał się ode mnie i otworzył mi drzwi do auta. Niepewnie wsiadłam do auta i rzuciłam ostatnie przerażone spojrzenie w stronę domu. W duchu odmówiłam krótką modlitwę za moją duszę, by nic mi się nie stało.
-Jesteś spięta-zauważył Harry, jadąc w stronę centrum.
-Dziwisz mi się? Jadę z tobą w kradzionym aucie, na randkę, której absolutnie zakończenia nie mogę przewidzieć.
-Nie ukradłem tego samochodu.
Spojrzałam na niego kpiąco i wróciłam wzrokiem na drogę przed nami.
-Dostałem go od ojca.
-Nie musisz się tłumaczyć.
-Nie chcę żadnych niejasności.
Zamilkłam i przez resztę trasy nie odezwałam się słowem. Zatrzymaliśmy się po 10 minutach przy jednej z restauracji. Wysiadłam ignorując pomocną dłoń chłopaka i skierowałam się do środka.

-Powiesz coś?-zapytał Styles, kiedy w ciszy konsumowaliśmy swoje dania.
-Coś-mruknęłam.
Harry przekręcił oczami i głośno westchnął.
-Gdybym wiedział, że z ciebie taka naburmuszona dziewczyna, nigdy bym się z tobą nie umawiał-powiedział pod nosem, doskonale wiedząc, że to usłyszę.
-Co proszę?
-Nic.
-Cofnij to-zarządziłam.
-Nie.
-Cofnij to!
-Nie.
-Cofnij to, kretynie!-walnęłam pięścią w stół i się podniosłam.
Styles poszedł w moje ślady i teraz mierzyliśmy się spojrzeniami, oparci rękoma o stolik.
-Wychodzę-chwyciłam torebkę i zaczęłam podążać do wyjścia.
-[t.i], zaczekaj!-Styles chwycił moją dłoń, obracając mnie w swoją stronę.
-Czego?-warknęłam.
Chłopak wpił się zachłannie w moje usta, łapiąc moją twarz w swoje dłonie. Natychmiast się od niego oderwałam i odepchnęłam go.
-Umówiłam się z tobą, więc teraz daj mi spokój-zmierzyłam go wściekłym spojrzeniem i wyszłam z lokalu.
-[t.i]!-Styles wybiegł za mną- o co ci chodzi? Dlaczego idziesz?
-Bo mam cię dość!-odparłam i z założonymi rękoma szłam wzdłuż ulicy.
-Stój!-złapał mocno mój łokieć i pchnął pod ścianę.
Serce momentalnie podskoczyło mi do gardła.
-Nigdy więcej mnie nie ignoruj-wysyczał przez zaciśniętą szczękę.
Przełknęłam głośno ślinę i wiedziałam, że moje dni są policzone.
-Pierdol się-powiedziałam cicho, wiedząc, że ryzykuję bardzo wiele.
Styles brutalnie ujął mój podbródek, a ja zacisnęłam oczy szykując się na nadchodzący ból, ale nic takiego się nie stało. Zamiast tego Harry puścił mnie i odsunął się kawałek. Uchyliłam powieki i zobaczyłam go zmieszanego i zdenerwowanego.
-Przepraszam, [t.i] ja..
-Daj mi spokój-mówiłam, próbując powstrzymać łzy, zbierające się w oczach.
-[t.i]-zrobił krok w moją stronę, a ja przyparłam bardziej do chłodnego muru.
-Czego chcesz, Harry? Sprawić, że będę się ciebie bała? Udało ci się, a teraz pozwól mi wrócić do domu-powiedziałam niemal błagalnym tonem.
Chłopak odsunął się, umożliwiając mi odejście. Ostatni raz na niego spojrzałam i szybko odeszłam, aż w końcu zaczęłam biec do domu.

A guy like you
Should wear a warning
It’s dangerous


_______________________________________________________________________________
TADAM!!
I jak wrażenia? Myślałam, czy nie zrobić 2 części, ale w sumie nie mam do tego konkretnych powodów, no chyba, że Wy jakieś znajdziecie ;)
Jutro ogłoszę wyniki naboru, nie pytajcie o której (pewnie wieczorem).

No cóż...komentujcie!!

Ps. Co dostaliście od Mikołaja? Bo ja jestem zachwycona prezentami ;D

wtorek, 24 grudnia 2013

Wesołych Świąt, Merry Christmas, Frohe Weihnachten, С Рождеством, God jul, Joyeux Noël!

Ale ze mnie poliglota ;D

W imieniu całej załogi bloga, życzę Wam:
Wesołych Świąt
Bogatego Mikołaja
Co najmniej jednego członka 1D pod choinką
Kalorii, które pójdą w cycki ^^
i dużo, dużo radości, miłości i wszystkiego co najlepsze oraz spełnienia wszystkich marzeń!
Przede wszystkim, życzę nam wszystkim spotkania chłopców i naszego wymarzonego koncertu

+Sto lat, Louisie Tomlinsonie :)



poniedziałek, 23 grudnia 2013

Imagin Louis cz.2 (ostatnia)


Otworzyłam drzwi kafejki zdejmując zaśnieżony szalik, a następnie wieszając go na jednym z uchwytów wieszaka. Obróciłem się szukając wzrokiem [t.i]. Tym razem po raz kolejny nie zawiodłem się. Siedziała tam jak prawie codziennie filtrując wzrokiem kolejną książkę. – Przychodziłem tu już od dwóch tygodni zaraz po wykładach jedynie w zamiarze spotkania się z dziewczyną. Oczywiście nie powiedziałem jej tego nigdy prosto w twarz. Nie mógł bym. Gdy na nią patrzyłem moja wieczna odwaga chowała się w najgłębszy kąt, a moje
oczy… Chodź wiem, że one nie potrafią oddychać moje zaczynały - upajały się każda sekundą parzenia na nią. Zawsze kiedy ją widziałem źrenice powiększały się tak samo jak przyśpieszało bicie serca…. To chyba już obsesja. Totalna obsesja. – Dziś nie było inaczej niż zwykle. [t.i] na mój widok lekko podnosiła się z miejsca by powitać mnie rozbrajającym uśmiechem oraz krótkim pocałunkiem w policzek. Chodź najczęściej było to muśnięcie skóry trwające setne ułamki sekund miejsce które dotknęły jej usta przyjemnie pulsowało. – Tego było już za dużo. – Po raz pierwszy od kilku tygodni postanowiłem przerwać monotonie naszych spotkań polegającej jedynie na rozmowie. Nie w tym rzecz, że mi się to nie podobało, ale nie należę do tych cierpliwych osób, staram raczej wykonać wszystko szybko aby dłużej móc czerpać z tego radość.
-Witaj – powiedziała siadając z powrotem na swoje miejsce. – Jak się dzisiaj czujesz – zaczęła rozmowę. Zresztą robiła tak zawsze.
-Świetnie – zaśmiałem się dość przeciągle na co dziewczyna trochę się zmieszała. Nie zawsze przecież odpowiada się na tak,, oryginalne” pytanie śmiechem.
-Czy ty coś dziś może brałeś? – spojrzała na mnie podejrzliwie.
-Twoje pytanie wskazuje na to, że zazdrościsz mi dobrego samopoczucia?
-Nie po prostu zdziwiło mnie jak można być wesołym w tak beznadziejny dzień – wskazała rękom na okno za którym w najlepsze szalała śnieżyca.
-Mam dla ciebie dziś kilka niespodzianek – Uśmiechnąłem się szeroko.
-Już się boje. - ukazała rząd równych białych zębów w pięknym uśmiechu
-Nie bądź taka pesymistyczna – założyłem ręce na piersi – Ja się staram a ty jeszcze może mi zaraz powiesz że nie masz zamiaru barć w tym udziału.  – Nabrałem powietrza do twarzy i zrobiłem minę obrażonego dziecka na co usłyszałem jej słodki śmiech.
- Co masz na myśli mówiąc niespodzianka ?
-Przekonasz się- mrugnąłem, a następnie wyciągnąłem z plecaka paczkę pralinek
-Już jestem gruba, a ty chcesz tuczyć mnie jeszcze bardziej –opuściłem głowę i spojrzałem na jej posturę. Była naprawdę szczupła i weź tu zrozum kobiety.
-Nie wiem czy to nowa moda że ludzi z wystającymi kościami nazywa się grubymi.
-Spadaj – wstawiła język na co ja zareagowałem cichym chichotem. – Więc co zamierzasz zrobić z tymi czekoladkami.
-Mam taki pomysł...-Wyjąłem z kieszeni czarną przepaskę i szybko przed otworzeniem ust dziewczyny zacząłem ponownie mówić. -Oboje zasłonimy sobie oczy i będziemy próbować tych czekoladek. Coś w rodzaju odkrywaniu smaku, nie wiem jak to nazwać. – [t.i] wciąż nie wyglądała na przekonaną moim pomysłem. – No dalej będzie zabawa. – Znacząco nabrała oddechu  i wyrwała mi przepaskę z ręki.
-Dobra ale ja pierwsza. – parsknęła śmiechem zawiązując mi szczelnie oczy. Była tak blisko mnie że dokładnie mogłem poczuć zapach jej jaśminowych perfum, były idealne.- Więc od czego zaczynamy – mówiła cicho pod nosem i zapewne spoglądała na pudełko czekoladek.
-Pierwsza lepsza, tylko mnie nie otruj. – zaśmiałem się nieśmiało.
-Kurde popsułeś moje wszystkie plany. - uderzyła lekko o blat stolika.- Teraz otwieraj buzię. – [t.i] włożyła mi do buzi małą pralinkę. Przez przypadek musnąłem wargami jej palców, w odpowiedzi usłyszałem jej nerwowy śmiech, który przyprawił mnie o dreszcze. Głośno zamlaskałem by wcielić się w rolę jednego z krytyków granych w amerykańskich filmach.
-Orzechowe. – powiedziałem poważnie po przenalizowaniu smaku.
-Lufa – odwiązała opaskę z moich oczu. – To była czarna czekolada z posmakiem kokosu. Mistrzu – zdjęła przepaskę z moich oczu i wykonała w powietrzu niewidzialny cudzysłów.
-Ty pewnie nie będziesz lepsza.
-Założymy się?...
***
- Możesz mi powiedzieć gdzie jedziemy – znużona oparła się o szybę auta i wpatrywała się w spadające płatki śniegu. Zaczynał się ostatni tydzień przed świętami. Ostatni tydzień przed miesięczną rozłąką z [t.i], ostatni tydzień w którym mogłem coś udowodnić…
-Nie narzekaj – nacisnąłem pedał gazu. Jęki dziewczyny stawały się coraz bardziej uciążliwe – zaraz będziemy.
-Mogę przynajmniej wiedzieć gdzie…
-Nie to niespodzianka – wtrąciłem jej się w słowo.
-Już zrobiłeś mi dziś jedną. I co –zaśmiała się – jestem 2 kilo cięższa.
-Nie da się tyle przytyć jedząc kilka czekoladek misiu.
-Da. – odparła krótko. Po czym spojrzała się w przednią szybę. Widok najwidoczniej zaparł jej dech w piersiach, zresztą podobnie jak mi. – Jak tu pięknie – zamruczała.
Przed nami rozciągało się ogromne podświetlone od wszystkich stron lodowisko, które znajdowało się na obrzeżach Londynu. Uwielbiałem do niego przyjeżdżać. Było tu mnóstwo ludzi, często organizowano tam rozmaite konkursy, a również panowała tam świetna atmosfera która miałem nadzieję podzielę się z [t.i].
-Mam nadzieję że umiesz jeździć na łyżwach. – zapytałem spoglądając w jej stronę.
-Niezbyt – zmieszała się
-Nie ma problemu możemy pojechać gdzieś indziej…
-Nie zostańmy tylko obiecaj, że będziesz mnie trzymał ani mnie nie popchniesz żebym upadła.
-Nigdy nie zrobił bym czegoś żebyś poczuła się źle wiesz o tym jesteś dla mnie ważna. – po chwili dotarło do mnie dopiero to co powiedziałem. Miałem ochotę się za to spoliczkować i zapaść pod ziemię.
-Nie, nie wiedziałam. – jej policzki się zaczerwieniły. – Ale dzięki że się o mnie troszczysz.
-Cała przyjemność po mojej stronie. – pochyliłem się i musnąłem jej zmarznięty policzek ustami.
***
-Nie wejdę tam – cofnęła się – upadnę od razu. – staliśmy 5 minut przed wejściem na lód.
-Nie bój się jeżdżę w miarę dobrze więc… jak coś to upadniemy razem, ale tak to będę cię trzymał.
-Zabije się.
-Nie bądź taka sceptyczna. Zginiemy razem. – Uśmiechnąłem się prosto w jej twarz i  jak miałem nadzieję uspokoiłem ją nieco.
-Będziesz mnie trzymał. – zapytała, a raczej stwierdziła niezdarnie przysuwając się do mnie.
-Bardzo mocno- popchnąłem ją ręką w stronę wejścia, a sam stanąłem na nią łapiąc ją mocno za talię i przysuwając do siebie. Stykaliśmy się prawie całą długością naszych ciał. – Teraz krok do przodu – szepnąłem do jej ucha.
[t.i] nieśmiało ruszyła do przodu.  Po pierwszych sekundach naszej wspólnej „jazdy” oboje leżeliśmy na lodzie. Właściwie to ona leżała na mnie słodko się śmiejąc. Widok jej twarzy na której pojawił się szeroki uśmiech w całości wynagrodził mi odczuwany ból.
- Przepraszam – wypowiedziała nie mogąc przestać się śmiać. – Nic się nie stało? – zapytała podnosząc się na równe nogi.
-Nic – pokiwałem robiąc kwaśną minę. – Chodź pokaże ci jak się jeździ – złapałem jej rękę po czym splotłem nasze palce. W środku modliłem się żeby mnie nie odrzuciła… tak samo jak wtedy. Na myśl o bolesnym wspomnieniu ścisnąłem jej dłoń mocnej aby nie była w stanie jej wyrwać. [t.i] spojrzała na splecione palce a następnie na moją twarz, lecz ja postanowiłem to zignorować.
-Patrz – skierowała swoje oczy na moją postać- uginasz lekko kolana i odchylasz od siebie nogi, później robisz to co raz szybciej i szybciej- puściłem jej rękę i za eksponowałem.
-Wow- szepnęła pod nosem- nigdy mi się nie uda – sięgnąłem ponownie po jej dłoń by ściskając dodać jej gram otuchy. Po kilku dłuższych chwilach jeździliśmy normalnie ciągle się śmiejąc, a nawet nie zauważając już niezręcznego faktu że wciąż trzymamy się za ręce. Bawiłem się naprawdę świetnie w obecności osoby dla której mógłbym w stanie rzucić  wszystko.
Na bilbordach stojących w kilku miejscach lodowiska pojawił się napis „Kiss Cam” Uwielbiałem patrzeć na nieśmiało całujących się ludzi których  nieszczęsnym trafem pokazywała kamera. Razem z [t.i] zatrzymaliśmy się na chwilkę i śmiejąc się oglądaliśmy całujące się pary. Moja odwaga z chwilą prysła gdy na ekranie rozpoznałem nasze twarze… Na całym lodowisku usłyszeć można było oklaski i pokrzykiwania  typu „pocałuj ją „ gdy nie zareagowałem. Z zawstydzeniem spojrzałem na dziewczynę której policzki zaczerwieniły się. Nie wiedziałem czy to wina zimna czy … no właśnie.
Policzyłem do trzech i lekko nachyliłem się w stronę przerażonej blondynki. Musnąłem jej usta aby za chwilę dać ponieść się starganym uczuciom które tworzyły wybuchowa mieszankę z pragnieniem jakim ją darzyłem. Ludzie wydawali znaczące dla nas obojga okrzyki, a ja odrywając się od niej pociągnąłem jej rękę w stronę wyjścia. Gdy zdjęliśmy łyżwy i kierowaliśmy się w stronę wyjścia poczułem lekkie szarpnięcie za rękaw. Odwracając się [t.i] wciąż z zdziwionym wyrazem twarzy wpatrywała mi się w oczy.
-Co to było?- powiedziała jak najciszej się da.
-Nie bardzo Cię rozumiem – potarłem kciukiem jej policzek rozpraszając ją jeszcze bardziej.- O co chodzi?
-Pocałowałeś mnie, a teraz nie raczysz się odezwać – zakpiła. – Skądś znam już tą historię.
-Raczej tamta historia nie mogła się dobrze zakończyć jednanie z twojej winy. Skarbie – zaakcentowałem ostatni wyraz i odszedłem. Nie wiem co teraz się ze mną działo. Bez żadnego powodu zacząłem zachowywać się jak skończony dupek.
-Louis! – usłyszałem jej krzyk – Zaczekaj !
-Tak?
-Czy ten pocałunek cos dla ciebie znaczył? – speszyła się. Nagle na nasze głowy spadła dość duża porcja śniegu. Unosząc twarz natrafiłem na wiszącą nad nami jemiołę. Nie zastanawiając się chwili dłużej chwyciłem jej małą twarz w dłonie i ucałowałem. Byłem wdzięczny losowi gdy poczułem, że usta dziewczyny poruszają się w raz z moimi.
-Tak – powiedziałem między pocałunkami – zresztą jak każdy.
 W odpowiedzi usłyszałem jej cudowny śmiech. – Od dziś kocham zimę, kocham święta. Ich magia może czynić o wiele więcej niż to co sobie wyobrażamy.
______________________________________________________________
Wesołych świąt ♥