czwartek, 11 lutego 2016

Louis cz.6


     Czułam, że się uśmiecham. Wiedziałam, że już nie śpię, tylko mam zamknięte oczy i próbuje zapaść w sen jeszcze raz, choć wiem, że mi się to już nie uda. Czuję, że się uśmiecham, choć nie mam pojęcia dlaczego. Śniło mi się coś miłego? Prawdopodobnie tak. Rzadko pamiętam swoje sny, dlatego nie zawracam sobie głowy przypominaniem, czego ten sen mógł dotyczyć, tylko przekręcam się na drugi bok, przodem do pokoju i niemal w tej samej sekundzie do moich uszu dociera pusty dźwięk, jak puknięcie a może jakby położenie kubka na drewniany blat. Otworzyłam oczy powoli, bo spodziewałam się jasności, jaka panuje w pokoju, kiedy nie zasłonie rolet, a wczorajszego wieczoru tego nie zrobiłam, jednak w pokoju panował przyjemny półmrok, który powalał na spokojne rozbudzenie się, bez znużenia i przysypiania. Aczkolwiek w pokoju było coś, a raczej ktoś jeszcze, przez kogo pokój wydawał się niesamowicie mały. Dostrzegłam Louisa, kucającego przy moim łóżku i to właśnie on wywołał ten dźwięk, kiedy odkładał kubek z gorącą cieczą na stoliczek nocny przy moim łóżku. Kiedy dostrzegł, że już się obudziłam, jego usta wygięły się w lekkim uśmiechu sugerującym radość z tego, że powróciłam do żywych i już nie będzie musiał zanudzać się skazany wyłącznie na swoje towarzystwo.
     Ja miałam to codziennie, ale zdążyłam się już przyzwyczaić.
     Po tej myśli pierwszy raz pomyślałam o tym, czy Louis także mieszka sam. Czy mieszka w małej kawalerce, która jest tak mała, że stać go tylko na obr obrót wokół własnej osi, czy może ma większy apartament, który jest bardzo elegancki i urządzony w męskim stylu? Jeżeli mieszkał w apartamencie, to w moim mieszkaniu musi się czuć naprawdę nieswojo.
- Dzień dobry. - wyszeptał i przysiadł się na krańcu łóżka, nie odrywając ode mnie wzroku. Był poranek, nawet nie chciałam myśleć o tym, jaki ma widok na moją osobę i jak długo zastanawia się nad wymówką, by móc stąd wyjść i więcej na mnie nie patrzeć w takim stanie.
- Dzień dobry... która jest godzina? - zapytałam nieco zdezorientowana. Rolety były zasłonięte, ale samo światło z zewnątrz wydawało się nieco przyciemnione, jakby był dopiero poranek i świat budził się do życia. Albo...
- Dochodzi 14. - kiedy to powiedział, szerzej otworzyłam oczy. Kiedy ja ostatnio spałam do tej godziny? Chyba ostatni raz jeszcze w szkole średniej.
- To sobie pospałam... - westchnęłam cicho i podniosłam się, podpierając się łokciem, a drugą dłonią przeczesując włosy. Dostrzegłam jednak w sobie, że nie czułam się tak źle, jakbym się spodziewała, będąc chorą. Chyba te wczorajsze leki, które zakupił Louis, doskonale spełniły swoje zadanie.
- W chorobie to normalne, trzeba ją wyleżeć. A dodatkowo ten lek, który wypiłaś, zadziałał nieco usypiająco.
- Pewnie tak. A... ty nie powinieneś być w pracy? - zapytałam łagodnie, bo nie chciałam brzmieć tak, jakbym miała mu za złe to, że tu jest i w dziwny sposób troszczy się o mnie. Jakbym mogła być zła? Nie do końca rozumiałam, dlaczego to wszystko robi, przecież, mówiąc szczerze, jesteśmy dla siebie obcymi ludźmi, ale to nie był jeszcze wystarczający argument, by się na niego denerwować. Nie był pierwszą lepszą osobę zgarniętą z ulicy. Ciekawi mnie tylko, dlaczego przełożył nad pracę opiekę moją osobą.
- Mówiłem Ci, że zamierzam wziąć wolne. Chyba nie sądziłaś, że sobie z tym żartowałem?
- Szczerze mówiąc, tak właśnie myślałam... A długo już tu jesteś? - zapytałam szybko, by nie zapadła między nami cisza. - Bo chyba nie byłeś tu całą noc.
- A miałabyś coś przeciwko?
- Nie, jako śpiąca osoba naprawdę niewiele ode mnie zależało.
- Ale jednak sprawiałaś wrażenie przytomnej.
     Podał mi herbatę, którą wcześniej położył na słoiku, a ja delikatnie wzięłam ją za część chłodniejszą i powoli upiłam kilka małych łyków, by się nie poparzyć.
- Nie spędziłem tu całej nocy, możesz być o to spokojna. Po tym, jak Cię położyłem spać, wyszedłem z Twojego mieszkania, zamykając je. Nie znalazłem zapasowego klucza, więc zamknąłem Cię tym zestawem, który był w drzwiach i wziąłem je ze sobą. Dziś rano wróciłem, by Ci je oddać, a po drodze kupiłem kilka słodkich bułek na śniadanie, byś nie brała leków na pusty żołądek. Mówiłem Ci, mam blisko, więc nie przychodziłem tu z samego rana, tylko gdzieś około 13. Ale wciąż spałaś, więc zgaduje, że nawet nie zauważyłaś braku kluczy.
     Wow. Zadbał o wiele szczegółów, a dodatkowo ten dokładny opis jego czynności, które zrobił po moim zaśnięciu uświadomiły mi, że Louis jest osobą godną zaufania i można na nim polegać. Zwłaszcza, że nie prosiłam go o ani jedną rzecz, którą zrobił.
     A właściwie prosiłam, pamiętam to doskonale. Prosiłam go, by nie odchodził. Co prawda zrobił to w nocy, ale teraz jest. Wrócił tu. Rozczuliło mnie to niesamowicie.
     Kiwnęłam głową na potwierdzenie jego słów, kiedy akurat upijałam łyk herbaty i odkładałam ją z powrotem na nocny stolik.
- Dziękuję Ci. Doceniam wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Ktoś inny mógłby to po prostu olać.
- Podziękowałaś mi już i naprawdę nie ma za co. Miło czuć się komuś choć trochę potrzebnym.
- Ale wczoraj byłam na wpół śpiąca. Chciałam Ci podziękować będąc całkowicie świadomą swoich słów.
- A wczoraj nie byłaś świadoma?
- Byłam świadoma, tylko nie byłam pewna, czy ty także to wiesz.
- Wiem, że byłaś. Ludzie w takich sytuacjach mówią przeróżne rzeczy, zwykle prawdę, której normalnie by nie powiedzieli, ale podziękowania zwykle mają jakieś podłoże.
     Westchnęłam cicho i uśmiechnęłam się lekko, co Louis odwzajemnił. Było to dość kilka niezręcznych sekund, których tak bardzo chciałam uniknąć, ale pewne rzeczy jednak są nieuniknione. Cieszyłam się z jego obecności, bo dzięki temu nie czułam się tak bardzo źle i nie czułam się samotna w swojej chorobie. Mieszkanie nagle stało się trochę przytulniejsze. Ale to był też moment, w którym nie wiedziałam, co dalej zrobić. Czy grzecznie wyprosić go z mieszkania? Nie chciałam jeszcze, by wychodził, nie przeszkadzała mi jego obecność - wręcz przeciwnie. W jego towarzystwie czułam się naprawdę dobre, ale na pewno miał wiele ciekawszych zadań, niż pilnowanie mnie, dorosłej kobiety w chorobie, jakbym nigdy wcześniej nie chorowała i nie umiała sobie z tym poradzić. Zwykle podczas wolnego dnia staram się robić porządki w domu, na które brakuje mi czasu w dni pracy, może i Louis do tego tak podchodzi?
- Chyba śniło Ci się coś przyjemnego, prawda? - zapytał niespodziewanie, a ja tylko uniosłam brew do góry. Ach, faktycznie. Śniło mi się coś, w końcu czułam, że się uśmiecham. Ale wciąż nie byłam pewna, co lub kto grał główną rolę w nim. - Dużo się uśmiechałaś i...
     Przerwał, patrząc na mnie uważnie i lekko unosząc jedną brew do góry.
- I...?
- I... powiedziałaś moje imię.
     O... o...
     O Boże.
     O jasna cholera.
     Już wiem, kto mi się śnił. To dziwne, że nie przypomniałam sobie o tym śnie, kiedy po prostu go nie zobaczyłam po obudzeniu i kiedy się uśmiechnął, bo właśnie w tym śnie dużo się uśmiechał. Uśmiechał się do mnie, dla mnie; to ja wywoływałam ten uśmiech.
     A to, że wypowiedziałam jego imię przez sen?
     Cóż, ciekawe, czy jego usta smakują tak samo i są tak miękkie, jak w moim śnie.
     To niedorzeczne! Przecież wczoraj powiedziałam mu prosto w oczy, że ja i on, to byłaby pomyłka, a jednak teraz zastanawiam się, czy mogę już uznać, że widziałam go nago, skoro we śnie właśnie tak się prezentował?
     Stop! Moje myśli idą w złym kierunku, bardzo złym.
- Tak, raczej mogę go uznać za przyjemny.
    Zarumieniłam się i odwróciłam wzrok od Louisa, zaciskając wargi w jedną linię.
- [T.I.], powiesz mi, co Ci się śniło?
- Chyba nie chciałbyś wiedzieć.
- Powiedziałaś, że był przyjemny, a skoro byłem w nim ja... tak przynajmniej wywnioskowałem, kiedy usłyszałem swoje imię, to chciałbym wiedzieć, dlaczego wywołałem uśmiech na Twoje twarzy.
     Nie, to ja wywoływałam go na Twojej.
- Nie, naprawdę, nie ma o czym opowiadać.
- [T.I.]...
- Wolałabym porozmawiać o wczorajszym.
     Jego uśmiech powoli przestawał być olśniewający i tak błyszczący, jak był jeszcze 5 sekund temu. Jego mina mówiła mi wszystko, a mianowicie to, że nie jest to dla niego zbyt wygodny temat. I dla mnie też nie należał do najprzyjemniejszych, ale nie mogłam tak tego zostawić, nie mogłam zostawić kilku kwestii niewyjaśnionych do końca, byśmy zawsze w pracy, kiedy się widzimy, nie myśleli o sobie źle lub wyciągali błędne wnioski.
- Parafrazują Ciebie: nie ma o czym mówić. - podniósł się z łóżka.
- Louis, nie chciałam, by wczoraj tak między nami wyszło.
- [T.I.], jesteś jeszcze zbyt słaba, by rozmawiać na takie tematy. Porozmawiamy w pracy, kiedy już wrócisz. - zaczął się kierować do wyjścia, a ja natychmiast wyskoczyłam z łóżka i poszłam szybko za nim. Zastałam go tuż przed drzwiami wyjściowymi, które zakryłam sobą, by nie mógł wyjść. Spojrzałam na niego pewnie.
- Czuję się fantastycznie i nie muszę czekać do przyszłego tygodnia, by z Tobą o tym porozmawiać. Proszę Cię o jeszcze 5 minut. Potem będziesz mógł wyjść.
     Nie spuszczał ze mnie wzroku, kiedy skrzyżował ręce na klatce piersiowej, a cisza z jego strony jednoznacznie pozwalała mi na powiedzenie tego, co leżało mi na wątrobie. Jednak podjęcie tego tematu do rozmowy było nieco spontaniczne, nie do końca przemyślałam to, co chciałam mu powiedzieć a przede wszystkim, od czego zacząć.
- Wczoraj to, co powiedziałam, nie zabrzmiało zbyt łagodnie i wiem też, że mogłam Cię nimi urazić, bo w końcu odrzuciłam Twoją propozycję... jednak czuję się zobowiązana do wyjaśnienia Ci pewnej kwestii, byś mijając mnie za każdym razem w pracy nie myślał o mnie źle.
- [T.I.], przepraszam, że Ci przerywam, ale wyjaśnij mi, dlaczego miałbym źle o Tobie myśleć?
- Nie chcę tego psuć... nie chcę, by relacja, którą dopiero naprawiliśmy poprzez poznanie swoich prawdziwych intencji, uległa zniszczeniu.
- Uważasz, że to, do czego mogłoby dojść między nami, mogłoby coś zniszczyć? Przecież chodzi o to, by właśnie tego uniknąć.
- Nie zawsze to wychodzi. Jesteś dużym chłopcem, powinieneś już wiedzieć, że ludzie potrafią kłamać i robią to na każdym kroku.
- I myślisz, że ja właśnie będę Cię okłamywał? - nie odpowiedziałam na to pytanie. Mogłam w końcu mieć małe wątpliwości. Samo to, że Louis mi się podoba, nie wystarczy, by mu bezgranicznie zaufać. A fakt, że tak krótko się znamy i do tej pory nasza relacja była nieco bardziej skomplikowana, jeszcze bardziej potęgowały moją niepewność. - [T.I.], są takie sprawy w życiu, w których pod żadnych pozorem nie należy kłamać. I przykro mi, że spotkałaś w życiu osoby, które wpłynęły negatywnie na Twój sposób postrzegania tej kwestii.
     Westchnęłam cicho, spuszczając wzrok w dół i wbijając go w swoje stopy. Mi także było przykro, że w moim życiu obecne były osoby, przez które teraz boję się zaufać nowo poznanym osobom, że wszystkich wrzucam do jednego worka, chociaż wiem, że nie wszyscy na to zasługują i są na świecie jeszcze osoby, które brzydzą się kłamstwem.
     Są wszędzie, tylko nie tam, gdzie akurat ich potrzebuję.
- Proszę, nie zmieniajmy niczego między nami. Pracujemy razem, chcę by tak pozostało i chcę, byś niczego nie miał mi za złe.
- Tak jak powiedziałem, nie mam powodów, by mieć Ci coś za złe. Chciałbym tylko wiedzieć, czy postępujesz zgodnie ze swoim sumieniem... I musisz być świadoma tego, że ja do niczego nigdy bym Cię nie zmusił. Za bardzo cenię sobie naszą znajomość, by zrobić celowo coś, co mogło by jej zaszkodzić. Mam nadzieję, że kiedyś mi zaufasz na tyle, by o tym opowiedzieć.
     Mieć przyjaciela w Louisie? I być traktowaną tak, jak byłam przez niego potraktowana dzisiaj w chorobie? Zawsze.
     Podniosłam powoli wzrok na wysokość jego oczu, krzyżując nasze spojrzenia i uśmiechnęłam się delikatnie. Cenił naszą znajomość. Jak dla mnie brzmiał to... cudownie i więcej mi nic nie trzeba było. Czy postępowałam zgodnie z sumieniem? Nie, nie do końca byłam szczera sama ze sobą. Z trudem się powstrzymałam przed wyjawieniem mu, że tak naprawdę chciałabym, by doszło między nami do czegoś. Przecież wspólne miejsce pracy to mój ostatni problem. Ale im mniej wie, tym lepiej dla nas obojga. Nie mogłam powiedzieć nic, co dałoby i mnie i jemu promyk nadziei, że to ma szansę kiedykolwiek się rozwinąć w coś 'głębszego'. Nie mogę do tego dopuścić.
- A więc... między nami wszystko zostaje po staremu?
- Tak całkiem po staremu, to nie.
- Jak to?
- Bo teraz będziemy Cię szkolić na profesjonalnego kucharza w pełni świadomie, w odpowiedni sposób i metodą małych kroków.
     Odetchnęłam z ulgą.
- Ach tak, oczywiście.
- Zaczynamy już pierwszego dnia Twojego powrotu do pracy, więc... lepiej dopóki masz wolne zbieraj siłę fizycznie i psychicznie.
- A zamierzasz stosować takie chwyty jak Twój szef?
- Nie, obiecuję, że to się nie powtórzy.
     Uśmiechnęłam się szerzej i wyciągnęłam w kierunku Louisa dłoń, by przypieczętować naszą relacje uściskiem dłoni. Wiedziałam, że prosząc go o to, by nasza relacja zaczynała i kończyła się wyłącznie na relacjach zawodowych, skazuje nas na mocne ograniczenia. Bo między nami jest pewien rodzaj więzi, który jest ciężki do zidentyfikowania, ale pewne jest to, że ignorowanie go na pewno wyjdzie nam na gorsze. Nie proponował mi związku, ale on także zauważył tą "więź" i uznał, że nie warto tego lekceważyć - to miał właśnie na myśli Louis. Byłam już w dwóch związkach, w których zabrakło i stuprocentowego zaufania i znajomości drugiego człowieka, a niestety brak tych dwóch elementów właśnie do tego prowadzi, do kłamstw i ogromnego rozczarowania. Teraz chyba chciałam tego uniknąć, chociaż jednocześnie od razu skazywałam siebie samą na rozczarowanie, bo wiedziałam, że nie wszyscy ludzie są tacy sami i nie wszyscy myślą o związku to samo "Z tą będę oficjalnie, ale z setną innych dziewczyn już trochę mniej oficjalnie".
- A więc nie mogę się już doczekać. -  chwycił moją dłoń i uścisnął ją, a mnie przeszedł dreszcz od stóp do głów. Drobne ładunki elektryczne przeskoczyły między naszymi ciałami. Szybciej zabrałam dłoń niż powinnam, ale za to uśmiechnęłam się szerzej, by nie uznał tego za podejrzane.
- Ja także nie mogę się doczekać. I dziękuję Ci jeszcze raz, za leki, za opiekę nade mną i mieszkaniem. To wiele dla mnie znaczy. Mam tylko nadzieję, że teraz Ty się nie rozchorujesz.
- Mam znakomitą odporność. A nawet jeżeli, nie muszę się martwić o opiekę. Tak się składa, że jesteś pierwsza na liście.
- Och, doprawdy? Nie przypominam sobie, żebym się na nią wpisywała. - roześmiałam się.
- Sam Cię wpisałem, kiedy spałaś. Wiesz, nie chciałem Cię budzić.
- Doceniam to.
     Nasze skrzyżowane spojrzenia trwały w tym stanie zdecydowanie za długo, jednak teraz, pierwszy raz dziś poczułam się z tym swobodnie i dobrze ze świadomością, że nie muszę uciekać wzrokiem od niego. Może dlatego, że określiliśmy granice naszej znajomości i oboje musimy wiedzieć, że to tylko przyjacielskie spojrzenia, bez żadnych podtekstów, które niczego nie mówią? Przecież ludzie stale sobie patrzą w oczy. Ja będę musiała tylko nauczyć się prezentować w nich mniej emocji niż powinnam. I będzie świetnie.
- Będę już leciał. Chciałbym jeszcze załatwić kilka spraw na mieście, skoro mam dziś wolne.
- Jasne, nie będę Cię dłużej zatrzymywała.
- Jakby co, to dzwoń.
- Ale... nie mam Twojego numeru. - odsunęłam się od drzwi, by mógł wyjść, ale kiedy jednak te otworzył, posłał mi uśmiech, przez który niemal kolana się pode mną ugięły. Halo, halo, Tomlinson, nie na to się umawialiśmy.
- Zapisałem na karteczce w kuchni. Trzymaj się.
    Puścił mi oczko i wyszedł, zamykając za sobą drzwi a mnie zostawiając za nimi oniemiałą i z połkniętym językiem, bo nagle zapomniałam, jak się mówi. Dlaczego mam wrażenie, że Louis jednak będzie wykorzystywał takie gesty przeciwko mnie dla własnej satysfakcji dalej testując moją wytrzymałość?


     Ledwo wyszłam z łazienki, ubrana w pidżamę, która zakrywała mnie od samej szyi po stopy oraz ręcznikiem na głowie, kiedy w pomieszczeniu rozległ się dźwięk dzwonka oznajmiającego przychodzące połączenie. Nie wiem dlaczego, ale pierwsza myślą był Louis. Nie wiem tylko, skąd miałby mieć mój numer, ale w końcu wczoraj przyszedł tutaj, choć nie podawałam mu adresu, więc ze zdobyciem numeru telefonu na pewno też nie miałby problemów. Jednak kiedy spojrzałam na wyświetlacz swojego telefonu, zobaczyłam zdjęcie Cassie. Natychmiast odebrałam telefon i skierowałam się do kuchni, gdzie zamierzałam zażyć leki i przygotować gorący  napój.
- Cześć Cassie, czym zawdzięczam sobie Twój telefon? - uśmiechnęłam się kącikiem ust sama do siebie.
- Uff, co za ulga, nie brzmisz, jak jeden z tych chorych, którzy mówią przez nos i mają zmieniony głos. Czyli... szybko wrócisz do zdrowia?
- Właściwie już teraz czuję się w miarę dobrze. Szybko zażyłam odpowiednie leki.
- Chyba sąsiedzi się nad Tobą zlitowali i dali Ci leki, bo nie wiem co by musiało się stać, żebyś Ty poszła do apteki!
     Cassie jak zwykle wyolbrzymiała. Nie miałam powodów, by nie chodzić do apteki, zwyczajnie nie chciało mi się do nich specjalnie chodzić. Moją dewizą jest to, by nie robić czegoś, co jest niekonieczne. A przeziębienie równie dobrze mogłam wyleczyć domowymi sposobami.
- Tak, jeden Pan z naprzeciwka bardzo mi pomógł.
     Zgodziłam się z jej wersją, że pomógł mi sąsiad. Nie dlatego, że nie chciałam jej mówić o Louisie. Znaczy... nie chciałam jej mówić o Louisie, ale przez telefon. Wolałam jej to powiedzieć twarzą w twarz, bo gdybym teraz jej powiedziała, na pewno zaczęłaby wymyślać niestworzone historie, jakieś teorie spiskowe i Bóg wie co jeszcze. Gdy jej wszystko wyjaśnię w cztery oczy, zduszę jej niepotrzebne spekulacje w zarodku.
- To bardzo dobrze. I cieszę się, że dobrze się czujesz, bo jakoś dziwnie pusto było dziś w pracy. A właśnie... w tej sprawie również do Ciebie dzwonię. Wzięłaś wolne, a raczej zostałaś wysłana na przymusowe zwolnienie, to zrozumiałe. Ale nie wiesz nic o Louisie? Jego także nie było dziś w pracy, a dowiedzieliśmy się o tym dopiero dziś rano... - nawet przez telefon mogłam rozpoznać ton głosu Cassie. Zawsze mówiła nim, gdy chciała podpytać o informacje, o których już wiedziała. Ale skąd by mogła wiedzieć, że Louis wziął wolne specjalnie dla mnie?
- Ale że co, sugerujesz, że chodzę z Louisem na jakieś potajemne schadzki? Gdyby tak było, nie potrzebowalibyśmy do tego wolnego od pracy w tym samym dniu.
- [T.I.], skarbie, nic nie sugeruję. Po prostu wydało mi się to dziwne. Keith mówił, że widział go dziś przez chwilę na mieście, jak kupował coś w jednej piekarni. - to były słodkie bułeczki, które pochłonęłam dziś na śniadanie. Dobre były.
- Może miał po prostu coś do załatwienia.Wiesz co, pogadamy jak wrócę do pracy, przez telefon to już nie to samo. Chciałabym Ci o czymś powiedzieć i wolałabym w cztery oczy.
- Jezu, [T.I.]! Teraz nie będę myślała o niczym innym, jak tylko o tym, by się o tym dowiedzieć!
- Och, nie przesadzaj. To naprawdę nic wielkiego... ale wolałabym Ci o tym powiedzieć na osobności. I jako moja przyjaciółka, powinnaś wiedzieć o tym pierwsza.
- No na to liczę. Dobrze, nie przeszkadzam Ci w takim razie. Brian się zaczyna niecierpliwić.
- Pozdrów go ode mnie.
- Na pewno to zrobię. A Ty kuruj się w domu, bym w poniedziałek widziała Cię w pracy, zwartą, gotową i w pełni zdrową.
- Zapewniam Cię, że tak właśnie będzie.
     Pożegnałyśmy się z Cassie, a ja w spokoju mogłam wrócić do przygotowania sobie herbaty i zażycia leków. Myśląc w tym czasie o wydarzeniach z dzisiejszego dnia i wczorajszego, a także o umowie, która dotyczyła naszej pracy nad moim gotowaniem i szkoleniem zdałam sobie sprawę, że naprawdę nie mogę się tego doczekać. To będzie świetna okazja do uzupełnienia wiedzy, której nie byłam świadoma, albo zwyczajnie z czasem mi umknęła pod okiem Louisa, który brał udział w profesjonalnych kursach i na pewno nie bez powodu został wybrany na szefa kuchni. Poza tym, to może być okazja połączenia nauki z zabawą. Nie wiem, czy dałabym radę na takich kursach, o których Louis wspominał, zbyt duży stres i presja. Natomiast w takiej sytuacji, kiedy z Louisem się dogaduję, bez względu na to, co nas może łączyć, nie będę się już stresowała tak bardzo. Oby tak było, ponieważ na dobrej współpracy zależy mi najbardziej.


- Opowiadaj! Chcę wiedzieć wszystko!
     Takie czekało na mnie przywitanie od Cassie, kiedy weszłam do pokoju socjalnego, pierwszego dnia następnego tygodnia po zwolnieniu chorobowym. Przestraszyłam się, przez co prawie wypuściłam swoją torebkę z dłoni.
- Cześć Cassie. Mi Ciebie też miło wiedzieć. Czuję się fantastycznie, dzięki, że pytasz.
     Zdjęłam z siebie płaszczyk, który pokryty był białymi płatkami padającego od rana śniegu i odwiesiłam go na wieszak, wiszący tuż przy drzwiach.
- Tak mnie witasz? Tydzień mnie nie było w pracy, a ty po moim powrocie czekasz tylko na gorące ploteczki? Chyba zastanowię się nad tym, czy powinnam Ci mówić. - próbowałam przybrać wyrzut w głosie, chociaż Cassie od razu wiedziała, że sobie żartuję i nie mam jej tego za złe. Nie oczekiwałam przyjęcia powitalnego, a dla Cassie ploteczki  były wręcz tlenem, bez których nie funkcjonowała tak, jak powinna, więc tego właśnie się spodziewałam.
- [T.I.], wybacz mi to, ale postaw się w mojej sytuacji! Mówisz,  że musisz mi o czymś powiedzieć, w ogóle nie zawężając granic, czego by ta sprawa mogła dotyczyć i jeszcze każesz mi tyle czekać!
     Roześmiałam się i wyciągnęłam z szafki swój kitel, zakładając go na siebie.
- Dobra, ale musisz mi obiecać, że nikt inny się o tym nie dowie. Ani osoba, o której Ci powiem, nie może się dowiedzieć, że Ty wiesz.
- To jest logiczne, masz to jak w banku. Coś jeszcze? Mam podpisać jakąś klauzulę poufności, czy coś?
- Aż tak, to nie. Chodź. - usiadłyśmy na kanapie obok siebie, by nikt, kto mógłby wejść do pokoju socjalnego w każdej chwili, przypadkiem nie usłyszał czegoś za dużo.
- Ale czy to jest dobra wiadomość, czy zła? Ja się nastawiłam na dobrą wiadomość.
- Zła to nie jest, ale czy dobra... sama ocenisz. - westchnęłam cicho i spojrzałam na Cassie, która także wpatrywała się we mnie, jakby chciała z wyrazu mojej twarzy odczytać cokolwiek. - Leków nie dał mi sąsiad z naprzeciwka, a.... Louis był nieobecny w pracy nie przypadkowo.
     Uznałam, że wystarczą tylko te dwie wiadomości, kilka sekund i spiskowy umysł Cassie, który teraz pracował na najwyższych obrotach, by odnalazła ten związek, który je łączy i będzie mogła chełpić się swoim osiągnięciem. W myślach wciąż miałam naszą ostatnią rozmowę, która także dotyczyła Louisa i wywnioskowałam z niej, że każda interakcja między mną a Louisem, dla Cassie jest czymś w rodzaju tej ploteczki, bez której nie przeżyje. I miałam rację, bo długo nie musiałam czekać na to, aż szerzej otworzy oczy, pojawią się w nich iskierki, a usta otworzy szeroko, wpatrując się we mnie, jakbym była jej duchem przyszłości. Nie powiem, rozśmieszyło mnie to.
- O mój Boże! Był z Tobą! Byliście razem! Jak długo to trwa?
- Co 'jak długo trwa'?
- Wasze schadzki, a może już powinnam powiedzieć "romans"?
- W tej kwestii akurat mówiłam prawdę, Cassie. Nie spotykamy się. Kiedy zobaczyłam go pod swoimi drzwiami, byłam tak samo zaskoczona, jak Ty jesteś teraz.
- W takim razie skąd ma Twój adres?
- Nie zdążyłam zapytać. Może ktoś mu z pracy powiedział... albo zajrzał do dokumentów Greg'a, tam przecież jest wiele informacji... chociaż jeżeli pomyślę o tym na poważnie, to zaczynam się bać, że tyle informacji Louis mógł stamtąd wyczytać.
- Dobra, tym się będziesz bać później. Co powiedział jak przyszedł?
- Przyniósł mi zupę i trochę leków, a potem siedzieliśmy w salonie i trochę rozmawialiśmy.
- O czym rozmawialiście?
- Och, o wielu sprawach, wszystko co ślina przyniosła na język.
- A o Michael'u i Tony'm mu opowiadałaś?
- Nie. Nie są to historie warte opowiadania każdej osobie, którą dopiero co poznam. Poza tym... do tej pory nasza znajomość nie wyglądała zbyt ciekawie.
- Do tej pory, czyli... wyjaśniliście sobie wszystko? Chyba to nie z powodu nienawiści, bo gdyby tak było, nie przejąłby się tym, że jesteś chora.
- To była dłuższa historia, ale w skrócie mówiąc, uznał, że jest we mnie potencjał na dobrą i profesjonalną kucharkę, ale źle się do tego zabrał. Uznał, że krytyka wpłynie na mnie inaczej, niż faktycznie wpłynęła, że wezmę ją sobie do serca i następnym razem będę robiła wszystko, by niczego nie schrzanić. Wiesz, może to dziwne, ale nie uwierzyłam mu do końca. Znaczy... wydaje mi się, że coś w tym jest, ale chyba nie powiedział mi wszystkiego.
     Cassie na chwilę odwróciła ode mnie spojrzenie, wpatrując się w ścianę i marszcząc przy tym oczy. Nie oczekiwałam, że mnie zrozumie, że także wyrazi swoją nieufność, bo właściwie nie miała podstaw i zawsze mogła uznać mnie za wariatkę, która w chorobie nieco podkoloryzowała historię, ale przedłużająca się cisza między nami coraz bardziej mnie dezorientowała.
- Cassie, chyba musimy już wracać do pracy.
- Jeszcze chwilka. Ja uważam, choć oczywiście możesz uznać to za trochę szalone, albo jak zwykle to u mnie nazywasz "kolejna teoria spiskowa", ale czasami jest tak, że jeżeli komuś ktoś się podoba a ta osoba wie, że to nie ma szans na rozwinięcie, stara się jej unikać albo trochę krytycznie ją traktować, by ta osoba się nie domyśliła albo zwyczajnie nie robić sobie nadziei.
- A znasz jakiś przypadek, który właśnie opisałaś?
- No i ja Brian! Przecież na początku naszej znajomości, kiedy mieszkaliśmy w jednym bloku na przeciwko siebie, w ogóle się do mnie nie odzywał! Chciałam się zakolegować ze wszystkimi sąsiadami, a jednak z nim najbardziej, bo był na przeciwko, a czy by cukru zabrakło czy herbaty, chyba nie biegłabym na sam dół, tylko do sąsiada na przeciwko. - Cassie i jej życie codziennie. Biedna, od kogo pożyczy cukier jak jej zabraknie? - Wracając do historii, za każdym razem kiedy próbowałam z nim porozmawiać, miałam wrażenie, że zachowuje się wobec mnie ozięble, jakby rozmowa ze mną była dla niego męcząca i zajmowała zbyt dużo czasu, a czasami był nawet chamski. To dziwne, prawda? Znasz Briana i gdy teraz o tym myślę to faktycznie, takie zachowanie nie pasowało do jego charakteru, ale tak było. I trwało to prawie rok, podczas którego żyłam w świadomości, że on mnie zwyczajnie nie lubi i nie zależy, by mieć z nowa sąsiadką dobre kontakty. Potem się poddałam, bo to była jak syzyfowa praca. I gdybym pewnego dnia się nie przełamała i nie zaciągnęła go do mieszkania na szczerą rozmowę, do tej pory pewnie byśmy tak się mijali. I nigdy bym się nie dowiedziała, że ignorował mnie tylko dlatego, że mu się podobałam, a myślał, że nie ma u mnie szans.
- Ty i Brian jesteście w ogóle wyjątkami. Nie ma reguły, że ja i Louis trwamy w tym samym. Z resztą to głupie, nie wszystkim ludziom jest od raz  pisane być razem, nawet jeżeli coś ich łączy. - westchnęłam cicho i podniosłam się z kanapy, czując się nieco niekomfortowo z powodu toru, jaki przybrała ta rozmowa. Znałam historię Cassie i jej męża i naprawdę uważałam to za cudowne, że ich przeznaczenie mieszkało za drzwiami mieszkania na przeciwko, ale wydawało mi się, że to nie było to, co uważałam za niedopowiedzenie ze strony Louisa, za brakujący element w jego wersji. To musiało być coś znacznie większego, niż tylko zwykłe zauroczenie, przez które krytykował mnie dość często. Nie mam pojęcia, co by to mogło być.
- Oczywiście, że nie, ale jest bardzo duże prawdopodobieństwo. Poza tym... nie bądź taką pesymistką. Pozwól sobie na odrobinę fantazji. Nie mów, że ani razu nie myślałaś o Louisie, zanim poszłaś spać.
     Nie muszę. Nawiedza mnie w snach.
- Nie mów, że Ty to robiłaś!
- Mój obiekt westchnień leży obok mnie w łóżku i nie musimy się bawić w głupie podchody. - oparłam się o stolik, krzyżując ręce na klatce piersiowej , wpatrując się w swoje stopy. Nie odpowiedziałam na tą zaczepkę. Uznałam, że kontynuowanie tego tematu, prowadzi donikąd i żadnej z nas nie przyniesie satysfakcji, a może nas tylko skłócić.
- Bierzmy się do pracy.
- [T.I.], nie chciałam Cię urazić.
- Nie uraziłaś.
- Tak? Więc dlaczego nie chcesz dalej rozmawiać? Przecież ja nie chcę Cię krytykować za Twoje wybory.
- Wiem, Cassie, ale obie mamy inne doświadczenia. Gdybyś rozumiała to, co ja przeszłam, na pewno teraz rozumiałabyś to, dlaczego myśl o nowym związku przynosi mi tak wiele negatywnych myśli. Brian był Twoim pierwszym mężczyzną na poważnie, dlatego łatwo jest Ci powiedzieć "Zaryzykuj". A jeszcze nasze charaktery znacznie się różnią i to także zmienia sposób widzenia. Myślisz, że podobają mi się samotne wieczory w domu i świadomość, że nie ma nikogo, komu by na mnie zależało? Chciałabym. Ale to nie jest takie proste.
- Skarbie, nie chciałam Cię urazić. Po prostu się o Ciebie martwię, że z biegiem czasu coraz trudniej będzie Ci komuś zaufać! I czasami warto zapomnieć o jakichś "ale".
- Dlaczego zawsze o tym rozmawiamy? Jest wiele ciekawszych tematów, na przykład gruby i puszysty śnieg, który pada na miesiąc przed świętami.
- Dobrze, nie denerwuj się tylko, proszę. Chcę mieć pewność, że wiesz, że niezależnie od wszystkiego, możesz na mnie liczyć.
     Uśmiechnęłam się lekko do Cassie i kiwnęłam głową na znak, że rozumiem.
- No to teraz możemy brać się do pracy, kolejny ciężki dzień przed nami. - położyła mi dłoń na ramieniu, chcąc dodać mi otuchy i zaraz obie wyszłyśmy z kuchni.  Do otwarcia zostało jeszcze pół godziny, ale prawie wszystko już było przygotowane na kolejny dzień gotowania wykwintnych potraw dla gości, którzy czekali na tą kolację prawie rok. Czasami zdarzają się wyjątki i miejsca osób, które z jakichś powodów zrezygnowały z kolacji, są zapełniane osobami, które są wpisane na listę gości oczekujących, uprzednio poinformowani telefonicznie. Rzadko jednak rezygnacje się zdarzają, kto by w końcu chciał czekać tyle czasu na kolacje, ale ostatecznie z niej zrezygnować?
     Wychodząc z pokoju socjalnego i po przejściu kilku kroków, natknęłyśmy się na Louisa, który najpierw przywitał się z Cassie, bo była bliżej niego, ale kiedy przyszła kolej na przywitanie ze mną zauważyłam, że jego uśmiech jest nieco szerszy i przygląda mi się o trzy uderzenia serca za długo.
     Albo tylko mi się wydawało.
- Witaj, [T.I.]. Miło ponownie widzieć Cię wśród żywych. - odetchnęłam z ulgą widząc jednak tą samą postawę i ten sam ton głosu, jakiego użył wobec Cassie, bo to znaczyło, że to, co uzgodniliśmy, zostało wprowadzone w życie i mogę liczyć na profesjonalizm z jego strony. Sama również nie zamierzam traktować go inaczej.
- Dzień dobry, szefie. Ja również się cieszę, że wróciłam do pracy. Czuję się wyśmienicie.
     Przez leki, które mi przyniosłeś.
     Przez opiekę, którą mnie obdarzyłeś.
- Skoro tak zakładam również, że gotowa jesteś do naszego kursu.
- Jak najbardziej.
- Chwila, chwila... -  nagle wróciliśmy do świata, w którym Cassie stała tuż obok nas i przysłuchiwała się naszej rozmowie - jakiego kursu, o czym Wy mówicie?
- [T.I.] Ci nie wspomniała?
- Jakoś nie było okazji. Jaki kurs?
- Louis zaproponował mi kurs na profesjonalnego kucharza w trakcie pracy, czyli nauka rzeczy, o których jeszcze nie wiedziałam albo odświeżenie starej wiedzy. Nie powiedziałam Ci, bo nie zdążyłam... sama wiesz.
- Oczywiście. - kiwnęła głową i uśmiechnęła się, puszczając mi oczko, że jest ok. - Nie bardzo rozumiem, po co tej kurs, w końcu [T.I.] już jest profesjonalną kucharką, te dyplomy i wyróżnienia które fodtsłs, ale cóż... jeżeli tak, to życzę Wam owocnej i pełnej sukcesów współpracy. - mrugnęła do nas jeszcze raz i szybko zniknęła, zostawiając nas samych.
- Dyplomy i wyróżnienia? O czymś nie wiem? - uniósł brew ku górze, uśmiechając się do mnie czarująco.
     Przestań, przestań, przestań!
- Nie chwaliłam się, bo wyszłoby jeszcze na to, że jestem egoistką, chełpiącą się swoimi małymi osiągnięciami...
- Nie pomyślałbym tak.
- W każdym razie... jak powiedziałam, były to drobne osiągnięcia, lokalne konkursy w pobliskich restauracjach i takie tam. Nawet jest jeden kurs, który trwał trzy dni, ale niestety za późno zauważyłam, że jest dla początkujących, czyli jak się kroi warzywa i owoce, jak się soli wodę na ziemniaki i te inne podstawy. Dlatego nigdy więcej nie brałam udziały w kursach, nie mogłam znaleźć tych dla zaawansowanych, a jak znalazłam, to nie miałam czasu.
- [T.I.], mogę zadać Ci pytanie, na które chcę szczerej odpowiedzi?
- Nie zamierzam Cię okłamywać. Pytaj.
- Dlaczego właściwie zgodziłaś się na to, bym Cię doszkalał?
     Kolejna osoba, która tworzy teorie spiskowe i myśli, że mogłam zgodzić się na kurs doszkalający nie ze względu na naukę, ale coś głębszego?
- Ponieważ pomimo tych wszystkich dyplomów i wyróżnień nadal czuję, że mogłabym więcej, że mogłabym swoją pracę jeszcze bardziej udoskonalić. Rozumiesz?
- Rozumiem, jak najbardziej. Myślę, że jest kilka trików, o których warto wiedzieć zwłaszcza, że w restauracjach jest gra na czas, im dłużej tym gorzej, przy tym nie tracąc smaków, kolorów i wartości odżywczych potraw. Obawiam się tylko, że to raczej Ty zagniesz mnie, a nie ja Ciebie.
- Jesteś szefem kuchni, to stanowisko do czegoś zobowiązuje.
- Byłaś na dobrej drodze do niego.
- Jak widać tylko na horyzoncie.
     Uśmiechnęłam się lekko, nadal nie odrywając wzroku od Louisa.
- To co, zaczynamy. Poprosiłem, by warzyw i owoców nie kroić, byś mogła zrobić to Ty. To będzie Twoje pierwsze zadanie. Podstawy i najprostsze co może być, wiem, ale od tego także wiele zależy.
     Przenieśliśmy się na miejsce, w którym naszykowane już warzywa i owoce, gotowe do pokrojenia, czekały na mnie i na moje rączki. Wydawało mi się to bardzo proste, w końcu tym zajmowałam się codziennie i to nie tylko w restauracji.
- Pokrój najpierw marchewkę w kostkę.
     Wybrałam pierwszą marchewkę z brzegu, przekrawając ją najpierw na pół, a następnie siekając na równe kosteczki. Prościzna. Louis kazał mi pokroić jeszcze kilka kolejnych i chociaż każdą kroiłam w identyczny sposób, dokładnie przypatrywał się pracy moich rąk. Chociaż często, gdy ktoś mi się przyglądał podczas robienia czegoś, zwyczajnie to psułam, to teraz za wszelką cenę próbowałam to od siebie wyprzeć, bym nie schrzaniła już na tak prostym zadaniu. W końcu Louis przemówił.
- Dobrze, ale mam dwie małe uwagi, nad którymi jeszcze trochę popracujemy, a mianowicie szybkość krojenia; marchewka powinna być krojona znacznie szybciej, a po drugie... równość. Też miałem z tym problem na początku. Czasami to nie ma znaczenia, ale czasem ma i to bardzo duże, bo będą się gotować nierówno. Teraz pokrój cebulę w plasterki.
     Zrzuciłam pokrojoną marchewkę do innego naczynia i wzięłam się za cebulę - najgorsze warzywo do krojenia, większy wyciskacz łez od komedii romantycznych. Przekroiłam na pół sztukę, którą wybrałam i zaczęłam kroić, ale temu Louis już się w ciszy nie przyglądał. Zaledwie pół cebuli było poszatkowane.
- Za wolno, [T.I.]. Cebule kroi się migiem.
- Do tej pory nikomu to nie przeszkadzało.
- Mi przeszkadza. Pokażę Ci, a Ty spróbuj po mnie powtórzyć.
     Wziął drugą połówkę cebuli i pokroił ją tak, jak wszyscy Ci kucharze w programach kulinarnych. Zawsze chciałam się tego nauczyć, chociaż zawsze się bałam, że się skaleczę.
- Teraz Twoja kolej.
      Moja połowa cebuli wyglądała trochę gorzej od swojej siostry bliźniaczki, ale podjęłam próbę wykonania tego samego zadania. Z marnym skutkiem.
- Czego się boisz, [T.I.]?
- Ta cebula się wyślizguje z dłoni i boje się, że się skaleczę albo pokroje nierówne kawałki.
- Dlatego tak ważne są ostre noże w kuchni. Jeżeli wejdziesz we wprawę, nie będziesz się Tym przejmować, gwarantuję Ci to. Teraz Ci pokażę jeszcze raz, ale na Twoich dłoniach.
     Dokładnie umysł swoje dłonie w zlewie obok od zapachu cebuli, a następnie stanął za mną i objął mnie rękoma od góry tak, że swoje ciało oparł o moje plecy. Swoje dłonie umieścił na moich, a głowę oparł o moje ramię, by wszystko móc dokładnie widzieć. Czułam, jak biodrami przyciśnięty jest do moich, a ja starałam się ukryć swój przyspieszony oddech, szybsze bicie serca i drżące dłonie od samego kontaktu z jego ciałem.
     Swoimi dłońmi dokładnie ułożył moje tak, by było mi wygodnie trzymać i kroić cebulę, a przy okazji nie pokropić jej swoją krwią. Następnie pokazał samo krojenie, tyle że w zwolnionym tempie. I dopiero teraz poczułam się pewniej, że naprawdę jest to dla mnie wykonalne.
- Spróbuj teraz sama. - wyszeptał, zabierając swoje dłonie z moich, chociaż nie odsunął się od mojego ciała, nawet o milimetr.
     O mój Boże, nie pozwól, by ugięły się w tym momencie pode mną kolana.
     Wzięłam drugą cebulę, którą przekroiłam na pół i rozpoczęłam proces krojenia od nowa. Na początku szło po to nieco powolnie, ale w połowie zaczęłam przyspieszać w ten sposób wyczuwając ten "rytm" krojenia, o którym mówił Louis, dzięki czemu ułatwiłam sobie nieco krojenie tego warzywa.
- I co, to chyba nie było takie trudne. Trochę praktyki i będziesz mogła siekać cebulę z zamkniętymi oczami.
- O nieee, chyba nigdy się nie odważę na to.
- Ten sposób jest dobry, bo zmniejsza ryzyko wylewu krwi pod warunkiem, że noże są ostre. Dlatego zawsze, ale to zawsze je sprawdzaj.
     Kiwnęłam głową, a przez resztę wolnego czasu, który nam pozostał do otwarcia restauracji, Louis obserwował ruchy moim dłoni, kiedy kroiłam kolejne warzywa, tym razem jednak nie wydając z siebie żadnych komentarzy, więc uznałam, że albo ich nie ma i robię to dobrze, albo uznał, że lepiej przemilczeć temat, chociaż to była idealna okazja do tego, by właśnie niczego nie zatajać. Miało być wszystko jasne i świadome, mam nadzieję, że o tym pamięta.
- Czy nasz kurs obejmowałby również próbę ponownego polubienia pieczenia ciast i ciasteczek?
- Dlaczego Ci zależy na tym, bym to robiła?
- Kobiety lubią piec, tak mi się przynajmniej wydaje; witać swojego wybranka świeżo upieczonymi ciasteczkami, rozpieszczać go słodkimi ciastami...
     Rozpieszczać takimi ciasteczkami, na przykład Louisa? Witać go w domu świeżo upieczonym i oprószonym cukrem pudrem ciastem?
     Dla takich chwil mogłabym polubić pieczenie.
     Ale nie znaczy, że będę to robiła.
- Na pewno będę Tym bardziej zainteresowana, gdy taki wybranek pojawi się na horyzoncie. Ale polubienie pieczenia ciasteczek, nawet dla samej siebie, na pewno bardzo mi się przyda.
- Mam nadzieję, że jednak od czasu do czasu się podzielisz swoja twórczością.
- Hmm, w sumie mogłabym, ale będziesz je jadł na własną odpowiedzialność. Chociaż wiem, że te ciasteczka, choćbym nawet tonę Ci ich upiekła, nie oddadzą mojej wdzięczności za Twoje poświęcenie dla mnie. - zacisnęłam wargi w jedną linię, przyglądając mu się uważne. Ani trochę nie czułam się skrępowana tym, że na niego patrzę tak długo i zniknęły obawy, że mnie na tym przyłapie.
- Chyba nie myślisz, że zrobiłem to tylko po to, byś mi się odwdzięczała?
- Nie, oczywiście, że nie! Nawet przez myśl mi to nie przeszło. Ale ja nie mam w zwyczaju brać od innych, nie dając nic od siebie.
- Mi wystarczy to, że nasz mały kurs przyniesie Ci korzyści i będę widział rezultaty. Będzie to odpowiednie podziękowanie.
- Ale...
- Ciii, [T.I.], zabieramy się już do pracy. I możesz się spodziewać, że będę Cię często kontrolował.
     Puścił mi oczko i odszedł ode mnie, by zająć się tym, czym zwykle zajmował się zaraz po otwarciu.
     Jego ostrzeżenie znalazło swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Kontrolował mnie i to dość często stając nade mną i przyglądając się mojej pracy, dokładnie analizując przygotowane przeze mnie dania. Dokładnie sprawdzał czas smażenia mięs, przygotowywania warzyw, pieczenia czegoś, jakby nie miał nic innego do roboty, tylko stanie nade mną z zegarkiem.
     Jednak nie to zdziwiło mnie najbardziej, a samo zachowanie Louisa, kiedy przechodził obok mnie; niby-przypadkiem-nie-przypadkiem dotykał swoim ciałem moje, niby-przypadkiem nasze dłonie się stykały  i niby-przypadkiem jego dłonie ocierały się o moje plecy. W ogóle nie dał po sobie tego poznać, nie dawał dziwnych sygnałów świadczących, że mógłby to robić specjalnie, więc albo faktycznie te wszystkie drobne gesty były dziełem przypadku, albo skurczybyk nieźle się kamuflował. Tyle, że z nikim nigdy do tej pory nie otarłam się aż tyle razy. Postanowiłam przyjąć tego taktykę "udawania" i robić dokładnie to samo co on. Starałam się to robić nie tak bezpośrednio, ale jednocześnie tak, by wiedział, że ja wiem, co on do tej pory robił. Pod sam wieczór było jednak tyle pracy, że udawanie się skończyło i każdy dotyk był naprawdę przypadkowy. Co więcej, nie przeszkadzało mi to. Nasza wczorajsza rozmowa bardzo wiele mi uświadomiła, a mianowicie, że nie mam powodów, by się czuć przy nim skrępowana. Zwłaszcza przy nim. Parę kwestii nadal nie rozumiałam i wymagają zadania więcej pytań, ale to także nie było przeszkodą. Pierwszy raz czułam się dobrze w kuchni od czasu, gdy Louis jest szefem kuchni. I właśnie na tym zależało mi najbardziej, byśmy dobrze ze sobą współpracowali.
     Tylko jak długo uda nam się wytrzymać?



Witajcie!
Kolejna część imagina ląduje do Was i mam nadzieję, że Wam się spodoba. Z całego serca dziękuję za wszystkie komentarze zostawione pod częścią 5-tą. Jesteście wspaniali! ♥
Pozdrawiam, Merci.