czwartek, 31 lipca 2014

Liam cz.1


Wsiadłam do swojego auta, ruszając wprost do mojej szkoły. Wreszcie jestem w klasie maturalnej. Chyba w takich momentach, jeszcze bardziej pragnie się odebrać świadectwo, wyniki matury i wyjść ze szkoły.
Muszę teraz tylko utrzymać oceny i dostane się na swoje, wymarzone studia.
Zaparkowałam swoje auto i weszłam do budynku. Podeszłam do swojej szafki, z której wyjęłam książki na lekcje, która teraz się odbędzie.
- [T.I]! Powiedz, że masz dzisiaj czas.
- Hej, Ashley. Tak mam. A co ? Chcesz się uczyć na sprawdzian z biologii ? - spytałam się jej, zamykając szafkę.
- Nie. Nie! Nie cierpię biologii ! Dobra. Do tematu. Patrick ma wolną chatę na cały weekend, więc robi dzisiaj imprezę. Co ty na to ?
- Ja bardzo chętnie. O której ?
- O 19.00. Okey ja spadam. Zaraz mam matmę, a pani Marin nie lubi spóźnień
- Jasne. Widzimy się na lunchu - kiwnęła głową, pocałowała mnie w policzek i poszła w kierunku sali lekcyjnej. Postanowiłam zrobić to, co ona i pokierowałam się, w stronę klasy.
~ * ~

- Nie wierze ! - usłyszałam jak obok mnie Ashley , wręcz rzuciła tacką z jedzeniem. Położyła obok siebie torebkę i oparła głowę rękoma.
- Co takiego się stało, że przerwałaś mi kosztowanie przepysznej sałatki z kurczakiem ? - spytałam.
- Baba od fizyki każe mi poprawić jutro sprawdzian. Wiesz jaka ona jest. Nawet w soboty umie wyciągnąć.
- No i ?
- No i to, że nie będę mogła przyjść na imprezę. Chyba że jakimś cudem nie będę mieć kaca.
- Jeszcze będzie tysiąc imprez na które, pójdziemy razem. Nie przesadzaj. - odkręciłam wodę i wzięłam łyka, rozglądając się po sali.
- W sumie masz rację. Mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawiła.
- A ja życzę ci, byś nauczyła się na piątkę. - zjadłam do końca sałatkę i schowałam wodę do torby - Lecę, muszę być wcześniej na spotkaniu samorządu. - uśmiechnęłam się do niej i poszłam w stronę pokoju gdzie razem z innymi członkami zarządu, pomyśleć nad tematem imprezy.
Jestem wiceprzewodniczącą więc i tak pewnie by mnie to nie ominęło. Po gdzieś tak godzince, razem postanowiliśmy zrobić temat z tematyką masek. Każdy, kto wejdzie będzie musiał mieć maskę ta,k jak typowe bale w tamtych latach.
Po tym pojechałam wprost do domu gdzie, spotkałam moich rodziców.
- Dzisiaj idę na imprezę. - powiedziałam, szukając czegoś do picia w lodówce.
- Do kogo ?
- Do Patricka. Spokojnie. Policja mnie raczej nie złapię.
- Jak na razie to się nie stało. Jesteś głodna ?
- Nie dziękuje, najadłam się sałatką z kurczaka. - pocałowałam moją mamę w policzek i poszłam na górę.
Odrobiłam swoje lekcje po czym, zorganizowałam sobie odświeżający prysznic. Dosyć szybko wybrałam swoją stylizacje. Bladoróżowa sukienka z białymi ćwiekami przy ramiączkach. Włosy ułożyłam w koka, zostawiając kilka kosmyków z przodu. Kilka jasnych cieni, czerwona szminka i eyeliner. Bladoróżowe szpilki i tak o to jestem gotowa.
Zamówiłam taksówkę, która przyjechała po 15 minutach.
- Na Backer Street 24/7.
- Panienka na imprezę u niejakiego Patricka ? - zmarszczyłam brwi zdziwiona, że w ogóle o niej wie.
- T-tak. A skąd pan wie ?
- Przed panienką, podwoziłem taką jedną.
- A to … fajnie - uśmiechnęłam się i zobaczyłam jego uśmiech w lusterku. Niedaleko zobaczyłam coś typu licencji. William Hestings. Miałam dziwne wrażenie, że muszę to zapamiętać.
Wyszłam z taksówki, już z chodnika słysząc muzykę i widząc kilku moich kolegów. Czas zacząć imprezę.


 ~ * ~ 

Obudziłam się, otwierając oczy i od razu tego pożałowałam. Nie zsunięte żaluzję, nigdy nie są sposobem na dobry poranek. A zwłaszcza gdy do tego dołącza się niezły kac.
Wzięłam poduszkę obok i przykryłam sobie twarz, próbując trochę się uspokoić. Głowa bolała jak cholera a moje gardło to była raczej Sahara.
Jakimś cudem wstałam i poszłam na dół, robiąc sobie coś, co zawsze mi pomaga. Kilka owoców mleko i trochę soku pomarańczowego. Wiem dziwne połączenie, ale pomaga mi.


Wzięłam 2 tabletki przeciwbólowe, odczekałam chwilę i zaczęłam pić swój magiczny koktajl.
- Witaj córeczko. Chyba coś wypiłaś.
- Ale policji nie było. - uśmiechnęłam się do niej, a ona się zaśmiała, na co nie powiem, trochę zabolała mnie głowa, ale nie chciałam marudzić.
- Gdzie tata ?
- Poszedł do naszych nowych sąsiadów. Gdy zobaczył, że ktoś coś majsterkuje przy aucie, nie mógł się powstrzymać i poszedł trochę pogadać. Jesteśmy zaproszeni na dzisiaj na grilla. O piątej. Idziesz ?
- Jasne. Do tego czasu spróbuje się dobrać do ładu. Idę zobaczyć czy listonosz coś przyniósł - wzięłam swoją szklankę z magicznym napojem i poszłam w stronę skrzynki. Gdy byłam w domu, podeszłam do barku i zaczęłam dzielić listy.
Tata, tata, mama, tata, ja, tat… zaraz.
Wzięłam kopertę, która nie miała nawet pocztówki, nie miała żadnego adresu nic. To nie był list który, wrzucił listonosz. To ktoś go wrzucił. Wyjęłam z koperty kartkę, na której było napisane moje imię.

,, Jeśli komu kolwiek powiesz to, co widziałaś, twoje życie będzie krótkie. Albo kogoś, kogo kochasz.
Miej oczy dookoła głowy, [T.I]. ’’

Otworzyłam usta ze zdziwienia. Czytałam to w kółko. Cholera, ktoś mi grozi. Grozi mi i mojej rodzinie.
- Kochanie, wszystko w porządku ? - moja mama do mnie podeszła, lecz ja się odsunęłam.
- Tak tak. To jakiś psikus z imprezy. Ja już pójdę na górę. - uśmiechnęłam się i szybko pobiegłam na górę, zamykając się w pokoju. Usiadłam na łóżku i jeszcze raz przeczytałam list. Nie mogłam w to uwierzyć. Szybko poszłam w stronę kosza. Lecz zobaczyłam na samym dnie kartkę. Było na niej napisane ,, Dla przypomnienia’’ Sięgnęłam ręką w głąb kosza i zobaczyłam, co jest po drugiej stronie.
Moje serce stanęło, a oczy były chyba jeszcze większe niż przedtem.
Było tam zdjęcie, gdy robiłam sobie koktajl. To zdjęcie było zrobione z jakby lotu ptaka. Czyli z mojej balustrady.
Ktoś był u mnie w domu. I tego nie zauważyłam.
_______
Ta Dam !
Zdecydowałam, że następny imagin będzie właśnie z Liamem.
Mam nadzieje, że się spodoba. Jak narazie jest to taki ... wstęp.
W następnej części bedzie trochę wiecej.
No to chyba wszystko co mogłam powiedzieć więc czekam na wasze opinie :)
50 komentarzy



niedziela, 27 lipca 2014

Imagin Liam



 kursywa - opowieść

- Babciu opowiesz nam bajkę? – zapytał Paul, siadając na podłodze przede mną razem ze
swoim rodzeństwem: Jamesem i Mary.
- Jasne kochanie. A bajka ma być krótka czy długa? – zapytałam
- Dłuuuuga – powiedziała Mary
- No dobrze. Tylko słuchajcie uważnie. – powiedziałam i zaczęłam swoją opowieść

Do pewnej szkoły w Wolverhampton chodziła dziewczyna o imieniu [t.i]. Była niepozorną uczennicą, która cały swój wolny czas spędzała w zaciszu swojego pokoju z książką. Do tej szkoły uczęszczał także Liam – jeden z najlepszych zawodników szkolnej drużyny koszykówki. Jego znał każdy. [t.i] nie znał praktycznie nikt.

­- Babciu, oni nazywają się tak jak ty i dziadek – krzyknął James, przerywając mi
- Tak James, masz rację. A teraz cichutko i słuchaj dalej. – pogładziłam wnuczka po głowie i kontynuowałam

Liam miał wspaniałe grono znajomych, swoją paczkę, która rządziła w tej szkole. [t.i] miała jedną koleżankę, z którą siedziała na wszystkich lekcjach i od czasu do czasu spotykała się po szkole i razem z nią uczyła. Można powiedzieć, że ich światy były zupełnie różne, lecz dla [t.i] nie stanowiło to przeszkody. Była w Liamie szaleńczo zakochana, tylko że on nawet nie znał jej imienia. Mimo to, dziewczyna obserwowała go w szkole, chodziła na każdy jego mecz. Jednakże on nigdy jej nie zauważał, ponieważ całą swoją uwagę skupiał na swojej dziewczynie Amy. Amy była śliczna, miała falowane, długie blond włosy i duże niebieskie oczy. Była dość wysoka w porównaniu do [t.i], która nie należała do najwyższych. W pobliżu nich zawsze znajdował się jeszcze Dan – najlepszy przyjaciel Liama.

- Babciu, a oni w końcu się zaprzyjaźnili? – zapytała Mary
- Kochanie nie przerywaj mi, a wszystkiego się dowiesz – powiedziałam łagodnym tonem, uśmiechając się do wnuczki.
- Dobrze babciu – dziewczynka odwzajemniła uśmiech

Chociaż [t.i] pękało serce za każdym razem, gdy uświadamiała sobie, że nie jest nawet w połowie tak perfekcyjna jak Amy, to i tak przez całe 3 lata w szkole średniej głęboko w sobie ciągle miała nadzieję, że może kiedyś Liam zwróci na nią uwagę. Jednak chłopak był zbyt zapatrzony w blondynkę, by zainteresować się niską szatynką o imieniu [t.i]. Lata mijały, aż nadszedł ten pamiętny dzień rozdania dyplomów, kiedy [t.i], Liam i ich rówieśnicy mieli wkroczyć w dorosłe życie. Wszystko się  wtedy zmieniło. Kate – przyjaciółka [t.i], wyjechała na studia, aż do Londynu, a [t.i] studiowała w college’u niedaleko Wolverhampton, gdyż nie stać by ją było na opłacenie akademika lub wynajem mieszkania. Liam natomiast chciał kontynuować karierę koszykarza i podobnie jak Kate opuścił Wolverhampton. Tak ich drogi się rozeszły. [t.i] już całkiem straciła sens życia. Wcześniej każdy dzień był dla niej nową okazją na spotkanie Liama. Teraz żyła według schematu. Jej życie nie wychodziło poza mury jej domu i uczelni. Nic już nie miało dla niej znaczenia. Nawet rodzina przestała się przejmować jej brakiem nastroju i odizolowaniem od ludzi, gdyż stwierdzili, że jest dorosła i sama sobie poradzi ze swoimi problemami. A ona żyła próbując nie wybuchnąć przy ludziach, a wieczorami płakała w poduszkę przeglądając szkolną kronikę i patrząc na zdjęcia uśmiechniętego Liama po kolejnym zwycięstwie jego drużyny i widząc siebie w tłumie za nim, kompletnie przez nikogo nie zauważoną.

- Jejku, ta [t.i] musiała być bardzo smutna – odezwał się Paul
- No i była, ale to jeszcze nie koniec bajki wnusiu. Słuchaj co wydarzyło się dalej.

Minęły trzy lata od skończenia szkoły. [t.i] akurat wyszła na spacer ze swoim półrocznym siostrzeńcem. Spacerując przez park rozmyślała o tym, że sama chciałaby mieć męża, dziecko. Pchała wózek nie zważając na to co się dzieje dookoła. Szła tak aż wózek nie zatrzymał się i usłyszała głośne auuuć.
- Jak chodzisz idiotko?! – krzyknął mężczyzna, a ona od razu rozpoznała ten głos
- Liam? – zapytała tak cichutko, że, jak myślała, nikt oprócz niej tego nie słyszał
- No tak Liam, a ty jesteś… - tu urwał na momencik – … [t.i]. Najlepsza uczennica mojego rocznika – uśmiechnął się szeroko, na co dziewczynie zakołatało serce
- T-Ty mnie znasz? – [t.i] zapytała niedowierzając
- Jasne. Chodziliśmy przecież razem na chemię i biologię. To Twoje dziecko? – zapytał ją
- Mojej siostry. – odpowiedziała mu – Przepraszam za to, że na Ciebie wpadłam. Muszę już iść – chciała go wyminąć, ale uniemożliwił jej to, łapiąc ją za nadgarstek
- Pójdziemy na kawę? – rzucił w jej stronę. W środku dziewczyna, aż piszczała z radości, że jej szkolne marzenia mogą wreszcie się spełnić. Jednakże zachowała obojętny wyraz twarzy i kiwnęła twierdząco głową. – Świetnie. Spotkajmy się tutaj jutro o 10 okej?
- J-Jasne – [t.i] zająkała się i skierowała do domu, ciesząc się niesamowicie z nadchodzącego spotkania.
Nazajutrz dziewczyna o umówionej godzinie czekała na parkowej ławce na Liama. Chłopak spóźniał się już pięć minut i [t.i] powoli zaczynała myśleć, że chłopak o niej zapomniał i właśnie wtedy zobaczyła go biegnącego w jej stronę.
- Przepraszam.. Za… Spóźnienie – wypowiedział pomiędzy oddechami – Zaspałem
- Nic się nie stało. Idziemy? – chłopak kiwnął twierdząco głową i razem z [t.i] ruszyli parkową alejką w kierunku dobrze znanej dziewczynie kafejki.
Przesiedzieli tam dobre kilka godzin wspominając szkolne lata i opowiadając o swoim teraźniejszym życiu. [t.i] opowiadała o swoich studiach, Liam opowiedział o zdradzie Amy, o rzuceniu kariery koszykarskiej i o tym, że o tego roku będzie studiował na tej samej uczelni co [t.i]. Pomimo tego, że to był pierwszy raz kiedy ze sobą rozmawiali, pomijając incydent w parku, świetnie się dogadywali. Od tego czasu zaczęli spotykać się regularnie. Czasem rozmawiali, czasem po prostu w ciszy oglądali film ciesząc się swoim towarzystwem. Po paru miesiącach oboje zdali sobie sprawę, że ich relacja to już nie tylko przyjaźń, ale coś znacznie większego. Oficjalnie zostali parą. Często wyjeżdżali razem za miasto, chodzili na spacery albo po prostu siedzieli w domu któregoś z nich. Nie ważne jak spędzali ten czas, ważne że razem.

- To takie fajne, że się spotkali – opowieść przerwał James
- Shippuję tą parę – odezwał się Paul, na co zachichotałam i wróciłam do opowiadania

W dniu rocznicy swojego związku, [t.i] i Liam pojechali razem do wesołego miasteczka. Poszli na rollercoaster, a potem na diabelski młyn. Siedzieli na swoim krzesełku powoli unosząc się do góry. Na samym szczycie Liam wyciągnął z kieszeni spodni małe pudełeczko.
- Wyjdziesz za mnie [t.i]? – zapytał, a w oczach dziewczyny pojawiły się łzy
- T – Tak – wydusiła z siebie, a chłopak wsunął ja jej palec pierścionek i pocałował ją.
Ludzie dookoła klaskali, ale dla nich liczyła się tylko swoja obecność.

- Oh kocham tą historię – odezwał się Liam, wchodząc do pokoju
- To Ty też ją znasz dziadku? – spytał James z niedowierzaniem
- Oczywiście, że tak – Liam uśmiechnął się
- No to proszę bardzo, dokończ ją za mnie, a ja zaparzę nam herbaty – powiedziałam i opuściłam pokój

Liam

- Opowiadaj nam dalej dziadku – ponagliła mnie Mary

Liam i [t.i] mieli piękny ślub. Kiedy chłopak zobaczył szatynkę, w pięknej białej sukni w drzwiach kościoła nie mógł uwierzyć, że to dzieje się naprawdę i za chwilę wypowiedzą te piękne słowa przysięgi małżeńskiej i ona będzie już jego na wieki. Kiedy jednak wypowiedzieli to sakramentalne „tak” wszystko uderzyło w niego ze zdwojoną siłą. Oficjalnie on jest jej a ona jego i nic tego już nie może zmienić. Wesele było duże i huczne. Podczas ich pierwszej wspólnej nocy zaraz po weselu [t.i] usnęła niewiarygodnie szybko, zmęczona tańcami i wszystkimi wydarzeniami minionego dnia, a on leżał przytulając ją do siebie i szepcąc jej do ucha „Teraz jesteś moja Kochanie. Kocham cię najbardziej na świecie” na co [t.i] uśmiechała się lekko przez sen.

- Dziadku, a co było z nimi później? – pytał Paul
- Już Wam dalej opowiadam

Dwa lata po ślubie [t.i] urodziła śliczną córeczkę o imieniu Lucy. Mała rosła bardzo szybko i zanim się obejrzeli poszła do przedszkola, potem podstawówka, szkoła średnia, aż w końcu wyprowadziła się z domu i założyła rodzinę. Urodziła synka Jamesa, potem drugiego -  Paula i na końcu córeczkę Mary.

- Ej ja już rozumiem – krzyknął James – [t.i] i Liam to babcia i dziadek. Lucy to mamusia, a James, Paul i Mary to my – powiedział podekscytowany
- Punkt za dedukcję wnusiu – uśmiechnąłem się – Piąteczka– przybiłem piątkę z nim, a także z Paulem i Mary.
Chwilę potem do pokoju weszła [t.i], a zaraz za nią Lucy. Pierwsza z nich niosła ciastka, a druga tacę z kubkami herbaty
- O mamo, a babcia i dziadek opowiedzieli nam bajkę! – rzuciła Mary
- Mamo, tato jeszcze wam się nie znudziła ta historia? – zapytała Lucy
- Nigdy się nie znudzi – powiedziała [t.i] i ucałowała mnie w policzek
Resztę wieczoru spędziliśmy siedząc, śmiejąc się i popijając herbatę. Cieszę się z tego, że mam taką cudowną rodzinę. Często zastanawiam się jak wyglądałoby moje życie, gdybym nie spotkał [t.i] wtedy w parku, lecz zawsze odganiam te myśli, patrząc na [t.i], naszą córkę i jej dzieci. Nie zamieniłbym ich na żadną karierę koszykarską ani głupią Amy. Nigdy.

Życie ma dla nas różne kręte i wyboiste drogi, ale gdy je miniemy odnajdziemy prawdziwe szczęście..


_____________________________________________________
Hejka!
Nie bd Wam tutaj dzisiaj słodzić, bo wiem, że nawaliłam i mówię tylko wielkie
 PRZEPRASZAM
Miało być ode mnie więcej weny, więcej czasu, więcej imaginów, a tu od miesiąca nic i strasznie źle się z tym czuję. 
Macie to coś powyżej na przeprosiny. Spędziłam nad tym kilka godzin i mam nadzieję, że wyszło w miarę czytalne.
Kończę już gadanie tylko przypominam
50 kom = next imagin
 

niedziela, 20 lipca 2014

Louis

MUZYKA
___________________________

Kolejny dzień. Ścielenie łóżka, sprzątanie, zmienianie starych ręczników na świeżę. Nocą patrzenie na ludzi, którzy po wypiciu kilku drinków idą wykorzystać swoje pieniądze przy maszynach. Czekają, by zobaczyć trzy wiśnie czy zielone siódemki. 

Gdy to przeczytaliście pomyśleliście ,,Normalne życie w mieście’’. Lecz to nie dzieje u mnie w domu. 
W mieszkaniu. To się dzieje w hotelu. W którym przebyłam połowę swojego życia. Tak. Jestem sprzątaczką w hotelu. Nawet nie pytajcie dlaczego. Za dużo, by opowiadać. 
Z moich myśli wyrwał mnie głośny dzwonek. Otworzyłam oczy i odwróciłam głowę, patrząc na przedmiot nienawiści stworzonej przez samego szatana. Ludzie mówią an to teraz ,,budzik’’. 
Sięgnęłam mozolnie po budzik, przy okazji go wywracając. Zaczęłam szukać przełącznika i gdy wreszcie mi se udało nastała uboga cisza.
Myśląc o tym, że będę musiała spędzić w hotelu kolejny dzień miałam ochotę sie zwolnić. Lecz i tak tego nie zrobię. Wbrew pozorom dają dużo kasy, oczywiście jak na ten zawód. Starczy mi na utrzymanie siebie. Zawsze gdy byłam mała mówiłam o tym, że będę mieć tyle pieniędzy, by siebie utrzymać. Więc mogę powiedzieć, że spełniłam swoje marzenia. 
No dobra. Może nie do końca. Nie mieszkam w cukrowym zamku, nie jestem cukrową księżniczką i nie ożeniłam się z księciem czekolady.  
Uśmiechnęłam się sama do siebie i poszłam do łazienki. Tak naprawdę jedyna rzecz, jaka jest dla mnie ważna to szczęście. A jestem szczęśliwa. Mogę być bardziej, ale wiadomo, jakie Zycie jest. 
Ogarnęłam jakoś włosy, zrobiłam mały makijaż i ubrałam na siebie krótkie czarne spodenki i jakiś T-Shirt. Wzięłam gumkę do włosów i związałam je w kucyka. Wzięłam swoją torebkę i spojrzałam na zegarek. Mam jeszcz e 30 minut. Muszę jechać. 
Wzięłam jakiś sok i batonik musli i pobiegłam do swojego auta i wyjechałam na ulice Spring Valley. Do Las Vegas miałam około 19 minut. 
Stanęłam na czerwonym świetle, niedaleko od mojego hotelu. 
Wykorzystałam tę chwilę i upiłam trochę soku i wzięłam gryza batonika. Zboczyłam, że światło robi się żółte, więc odłożyłam moje śniadanie i szykowałam się na zielone. Gdy zobaczyłam dany kolor,wcisnęłam gazu, lecz wtedy wyskoczył mi jakiś chłopak, więc zahamowałam. Tak naprawdę zrobiłam tylko mały ruch. 
Wypowiedziałam ,, Przepraszam’’ lecz i tak pewni mnie usłyszał. Miał w prawej ręce walizkę. Zdjął okulary i zaczął patrzeć się na mnie. Lekko się do mnie uśmiechnął, a ja od razu poczułam rumieniec na policzkach. Wtedy przyszedł jakiś drugi gościu, blondyn i pociągnął go na chodnik. 
Nie czekając długo, zaczęłam jechać w stronę hotelu. 
Zaparkowałam na miejscu dla personelu. Weszłam do środka i przebrałam się w swój uniform i zaczęłam przechodzić się po pokojach. Tak zeszło mi pół godziny. Miałam przerwę, gdzie zjadłam niezły obiad i poszłam dalej zwiedzać pokoje. Uwielbiam to. 
Nim się obejrzałam, było już, gdzieś około 20.00. Jeszce godzina i do domku ! TAK. 
Weszłam na jeszcze jedno piętro i szłam ciągnąć przed sobą ten wózek. Wtedy ktoś otworzył drzwi. 
- Czy można by poprosić o… - spojrzałam się na mężczyznę i zrozumiałam, że to ten. Ten, którego spotkałam, jadąc do hotelu. 
- To ty ? - spytał, lekko się uśmiechając. 
- Jeśli chodzi o dziewczynę, która by cię potrąciła. Tak to ja - chłopak zaśmiał się cały czas patrząc się na mnie. 
- Ej! Stary co którą koszulę ubrać ? - spytał blondyn. Nie miał na sobie koszuli i cały czas patrzył się na chłopaka jakby nie wiedział, że nie jestem naprzeciwko ich. 
- Nie możesz iść do Valentine ? 
- Jakby mnie jeszcze do łazienki wpuściła. - i wtedy się do mnie odwrócił - Ow. To ty. Ta z samochodu, o której cały czas gada Louis - wtedy ten Louis walnął go w żebra. 
- Dziękujemy ci za ta historię. 
- Niebieska koszula będzie lepiej się komponować z tą marynarką - uśmiechnęłam się do blondyna. 
- Wreszcie jakaś ogarnięta osoba, która nie wali cię w żebra - podniósł ręce, jakby chciał podkreślić swoją złość i odszedł. 
- Więc… pracujesz tu ? 
- Tak - uśmiechnęłam się delikatnie. Patrzył się na mnie jakby chciał się napatrzeć zanim odejdę. 
Miał na sobie czarne rurki i białą koszulę. Dwa pierwsze guziki od góry nie były rozpięte. Jego niektóre pasemka włosów były jeszce wilgotne, więc pewnie był pod prysznicem. Miał podwinięte rękawy więc widziałam kilka jego tatuaży. Boże. On wygląda jak Bóg.
- Mam pomysł. Wyrwij się. Pójdziesz z nami na miasto. 
- Nie nie mogę - pokręciłam głową. 
- No proooszę - złapał mnie za rękę i spojrzał na mnie oczami szczeniaczka ukazując swoją dolną wargę . 
- Nie jestem odpowiednio ubrana. 
- Jak myślisz, ta sukienka pasuje do tych butów ? - zobaczyłam bardzo ładną blondynkę z tyłu. 
- Valentine ! Dałabyś jej jakieś ciuchy ? 
- Jej ? - zmarszczyła brwi 
- [T.I]. 
- No i od razu lepiej. Więc [T.I]. Mam dla ciebie już cały zestaw. - przecisnęła się przez Louisa złapała za rękę ciągnąc do łazienki. Widziałam jak chłopaki, chowają wózek do pokoju. No i pięknie. 

~*~ 

Patrzyłam na siebie w lustrze i byłam zaskoczona. W pozytywnym znaczeniu. 
Miałam na sobie beżową sukienkę bez ramiączek i czarne szpilki. Do tego także beżowa portmonetka. Miałam rozpuszczone włosy z przedziałkiem na środku. Czerwona szminka kilka jasnych cieni i eyeliner. Wyglądałam bosko. 
- Dziękuje Valentine. Wyglądam bosko. - powiedziałam do niej, lekko ją przytulając.
- Nie ma za co. Słuchaj. Louis, gdy cię wtedy zobaczył w samochodzie, nie mógł przestać gadać. Był gdzie indziej. Pierwszy raz widziałam, by takie coś mu się stało. 
- Co… Co chcesz przez to powiedzieć ? 
- Chce powiedzieć, że … nie już nic. Baw się z nim dobrze. 
- A ty z Niallem. - wypuściłam powietrze i nacisnęłam na klamkę. Stresowałam się. Jak nie wiem. 
Wzięłam jeszcze jeden wydech i wyszłam. 
Louis rozmawiał z Niallem siedząc na łóżku. Gdy mnie zobaczył, wstał i szeroko się uśmiechnął. Zmierzył mnie wzrokiem i był jakby … zachwycony. 
- W takim razie zostawiamy was. Chodź Horanku. - Valentine złapała go za ręke, po czym wyszli z pokoju. 
- To … Gdzie zamierzamy jechać ? 
- Zobaczysz. - pociągnął mnie za ręke i zaprowadził do garażu. Wsiadł na niebieski skuter i pokazał na miejsce z tyłu. 
- Zaphraszam madame na then skhuter - powiedział dokładnie ze sztucznym francuskim akcentem. W jego wykonaniu wyszło to naprawdę śmiesznie. 
Pokręciłam oczami i weszłam na skuter, obejmując go rękoma. 
- Tylko proszę. Nie chce spaść. 
- Kochana. Ze mną ? Jestem bezpieczny jak sejf. - zaśmiałam się i wtedy on ruszył. Las Vegas nocą jest piękny. Za to kocham właśnie Vegas. 
Wjechaliśmy do centrum, gdzie zaparkował skuter. 
- Ty pierwsza wybierasz, gdzie chcesz iść. - powiedział łapiąc mnie za rękę. 
- Może do … kasyna ? 
- Czytasz mi w myślach. - zaczęliśmy iść w stronę kasyna gdy napotkaliśmu mały zespół który zaczął grać piosenkę Michaela Jacksona. 
Louis się zatrzymał i wrzucił im do kapelusza kilka dolarów. Zaczęłam klaskać do rytmu a Louis spojrzał na mnie figlarnie i zaczął tańczyć jak Jackson.
Myślałam, że pęknę ze śmiechu. Ponieważ robił to w najbardziej bezsensowny sposób, jaki widziałam. 
Lecz ja dalej klaskałam i wiwatowałam. Tak samo zespół. 
Gdy skończyli grać, Louis się ukłonił. 
- Winszuje zespołowi. - zaśmiałam się i podeszłam do niego, dalej klaszcząc. 
- Życzymy powodzenia w miłości młoda paro. 
- Ale my … 
- Dziękujemy! Miłość jest najważniejsza. - mrugnął do mnie i pociągnął w stronę kasyna. 
- Jesteś niesamowity. 
- Wiem to. I wiesz co jeszcze umiem zrobić ? 
- Co ? - złapał mnie w talii i zaczął kręcić wokół siebie. - Zostaw mnie ! Zostaw mnie świrze ! - krzyknęłam, śmiejąc się zarazem. 
Postawił mnie na miejscu tak że nasze nosy stykały się ze sobą. Patrzyłam się na jego piękne turkusowe oczy. Mogłam się w nich zanurzyć. Na zawsze. 
- Kasyno jest obok nas - szepnęłam i pociągnęłam go w stronę wejścia. 
Chciał mnie pocałować. Ale ja jeszce tego nie chciałam. 
Weszliśmy do środka i Louis zaprosił mnie do jednego ze stołów i zaczęliśmy grać. Myślałam, że przegramy. Serio. 
A tu okazało się co innego. Wygraliśmy. Byłam zaskoczona, bo tak naprawdę nigdy w to nie grałam. 
Odebraliśmy pieniądze i wyszliśmy na dwór. 
- Gdzie teraz idziemy ? - spytałam. 
- Proponuje klub i jakiś drink. - kiwnęłam głową i ruszyłam z nim w stronę baru. 
Louie zamówił nam po drinku po czym usiedliśmy na jednych z kanap. 
- W takim razie … za nas ? - podniósł szklankę uśmiechając się do mnie. 
- Za nas - powiedziałam i stuknęłam z nimi kieliszkami. 
- Hej ! Chcecie występować na karaoke ? - podszedł do nas koleś z ze słuchawkami na szyi. Pewnie był tu Dj. 
- Nie nie 
- Tak ! - powiedział Louie. 
- Super. Chodźcie. 
- Zabije cię - powiedziałam, przez zęby, a on się zaśmiał i przybliżył do siebie, całując w policzek. 
- Jeszcze nie. Chce spędzić z tobą trochę czasu - szepnął, mi do ucha ciągnąć mnie na tę scenę. 
Weszliśmy i wtedy DJ powiedział na głos piosenkę, jaką będziemy śpiewać. 
,, Shot At The Night’’ - The Killers. Dobra. Wytrzymam. Lubię tę piosenkę. 
Najpierw śpiewałam ja później on refren i tak cały czas. ostatni refren zaśpiewaliśmy razem. 
Miał niesamowity głos. Taki … po prostu niesamowity. 
Oczywiście nie obeszło się bez jego głupich min lub wogóle jakichś wygłupów. 
Po małym wiwacie zeszliśmy ze sceny i do końca wypiliśmy drinki, rozmawiając o nas. O naszych hobby, rodzinie. I o takich małych pierdółkach. 
Cały czas patrzyłam się na niego jak głupia. Był taki … przystojny. Inaczej nie można tego przedstawić, opowiedzieć. Był bosko przystojny. 
- [T.I] idziemy już ? - spytał mnie Lou, łapiąc za rękę. 
- Tak. Tak, chodźmy. - uśmiechnęłam się delikatnie i ruszyłam wraz z nim. Weszliśmy na skuter i pojechaliśmy do hotelu. 
- W takim razie będziemy się żegnać ? - spytałam się, gdy wchodziliśmy do windy.
- Kto powiedział, że odprowadzam cię do pokoju? I to samą ? Nie to niemożliwe. - wtedy winda się zatrzymała, a on złapał mnie za rękę i poprowadził na górę. Poszliśmy tam po schodach, których tak naprawdę nie widziałam przez ciemność, która panowała w tym wąskim korytarzu. 
Otworzył drzwi i wtedy zrozumiałam, że jesteśmy na dachu hotelu. 
Zobaczyłam przed sobą miliony świateł, które oświetlały loga tutejszych atrakcji. To wszystko zapierało dech w piersi. Nigdy nie widziałam Las Vegas, z takiej strony. Z takiej … Miłej? Spokojnej? 
Gdyby weszło się nie w tę uliczkę, zobaczyłbyś nie miłych typów, a na ulicach latają pijani ludzie biorący za żonę pierwszą lepszą. Taka jest prawda. A tutaj … poczułam się inaczej. 
Lecz coś jeszcze mnie … niepokoiło. 
Poczułam ręce na talii, a po chwili poczułam oddech Louisa na mojej szyi. 
- Pięknie prawda ? - szepnął mi do ucha. 
- Prawda. Cudownie. Czuje się tak dobrze. Inaczej tak … 
- Lekko - dokończył za mnie i wtedy ja się do niego odwróciłam. 
Byłam w błędzie. Teraz jego oczy były jeszce piękniejsze. Były jak takie dwa lustereczka. Widziałam w nich te małe światła za mną. Z jego oczy zaczęłam zjeżdżać na jego usta. 
NIe myśląc nad niczym, przybliżyłam się do niego i pocałowałam. 
Jego usta od razu zaczęły współgrać ze mną. Przybliżył mnie do siebie mocno, trzymając za talie. 
Ten pocałunek był taki. Cudowny. Nie czułam się tak od czasów liceum. Tam poznałam swoją pierwszą prawdziwą miłość. 
Złapał mnie za nogi i po chwili posadził na jakby balustradzie budynku. Spojrzałam na dół, odrywając się od niego. Jezu siedzę obok przepaści. 
- Trzymam cię. Nie musisz się bać - powiedział i po chwili nasze usta znowu się połączyły. 
Nie wiem, ile się całowaliśmy. Ale zapewne nawet nie kilka minut. Po tym, jak skończyliśmy jedyną rzeczą, jaką można było usłyszeć to nasz śmiech. 
- Chciałem to zrobić, odkąd cię zobaczyłem. 
- Ja bardziej myślałam o tym, że mogłam cię przejechać. 
- Nie dasz mi z tym spokoju ? 
- Nie. - pokręciłam głową, szeroko się uśmiechając.
- Będziemy mieli, chociaż o czymś gadać. 

~*~  

Obudziłam się obok Louisa. Spokojnie. W ubraniu. Wziął drugi pokój gdzie mogłam spędzić z nim jeszce więcej czasu niż planowaliśmy. 
Gdy spojrzałam na zegarek zrozumiałam, że jest już godzina mojej pracy. Podniosłam się i poszłam do łazienki, przebierając się w swój strój. 
Gdy wyszłam, widziałam, jak słodko śpi Louis. Podeszłam do biurka i napisałam mu krótką wiadomość 

,,Dziękuje za wspaniały wieczór 
 Jesteśmy w kontakcie [T.I] ’’

I wyszłam. Z myślami gdzie indziej. Nie interesowało mnie to, że szefowa może się zdenerwować. Nie denerwowało mnie nic.
Byłam zbyt szczęśliwa by coś lub ktoś zepsuł ten dzień. A jedyne o czym myślałam. To to. By zobaczyć swojego księcia czekolady. I mogę mu wybaczyć to, że nie ma zamku z waty cukrowej. 


___________________________
Kolejny imagin inspirowany filmikiem. Tym razem teledyskiem.
Na początku miałam małe wahania do tego by wam pokazać właśnie ten imagin.
Miałam wstawić inny także z Louisem, ale jakoś wyszło że dałam wam właśnie ten.
Myślę że to kolejne spokojne i słodkie ( jak dla mnie ) opowiadanie.
Przepraszam was za jakieś błędy, ale mam nowego laptopa z zupełnie inną klawiaturą.
Muszę się trochę do tego przyzwyczaić :)
Następnym razem planuje zacząć kilku częściowego lecz nie mam pojęcia kogo wybrać
na głównego bohatera. Dacie jakieś propozycje ?
Czekam :)
50 komentarzy 

PS. Zapraszam na mojego bloga x

wtorek, 15 lipca 2014

Harry cz.6


     Otworzyłem cicho drzwi od mieszkania i wśliznąłem się do środka. Było już dość późno i naprawdę nie
chciałem budzić ani mamy, ani Gemmy. Do końca życia będą mi to wypominać i obwiniać mnie za to, że obudziłem je w środku nocy. Zsunąłem ze swoich stóp trampki, pozostawiając je pod ścianą i prawie na czworakach zacząłem iść do swojego pokoju. W mieszkaniu panowały egipskie ciemności, dlatego musiałem bardzo, ale to bardzo uważać, aby nie wpaść na jakiś przedmiot, który mógłby narobić niepotrzebnego hałasu. Znałem dom na pamięć, ale nigdy nie mogę być w 100% pewny, że nic się od rana nie zmieniło. Mama często robiła jakieś porządki w szafkach, przemeblowywała coś, przez co kilka rzeczy mogło leżeć na środku drogi.
     I nagle mnie oświeciło - telefon. W nim mam latarkę i wreszcie będę jej mógł użyć do czegoś pożytecznego, a nie tylko jako podświetlanie sobie dziurki od drzwi, kiedy po ciemku nie mogłem trafić kluczem. Wyciągnąłem telefon z kieszeni spodni i włączyłem latarkę. No, nareszcie, moje życie stało się lepsze, teraz wierzę, że... mogę zdobyć cały świat. Humor Cię nie opuszcza, Styles.
- Harry... - wypuściłem telefon z dłoni, kiedy usłyszałem, jak ktoś wypowiada moje imię. Cholera jasna, kto chcę doprowadzić mnie do zawału serca?! Szybko złapałem urządzenie w dłoń i poświeciłem w miejsce, z którego dochodził ten głos. To była mama, która jak gdyby nigdy nic siedziała sobie na sofie w salonie. - Harry... wstań, nie wygłupiaj się.
- Nie wygłupiam się - bąknąłem i wyprostowałem się, otrzepując spodnie z kurzu. - Dlaczego nie śpisz i siedzisz po ciemku?
- Kochanie, martwiłam się o Ciebie. Myślałam, że coś Ci się stało, nie wróciłeś po szkole do domu...
- Musiałem coś załatwić. - odpowiedziałem szybko, przerywając monolog rodzicielki.
     Mama podniosła się z fotela i skierowała się w moją stronę, zapalając po drodze lampkę małą lampkę. Nie dawała ona zbyt dużo światła, ale w tej sytuacji tyle nam w zupełności wystarczyło. Moja rodzicielka nie spuszczała ze mnie wzroku, a po wyrazie jej twarzy wiedziałem, że jest smutna i czymś zaniepokojona. Nie wiedziałem, co tego może być przyczyną i to mnie bardzo zmartwiło.
- Kochanie, co się dzieje? - zapytała, stając naprzeciwko mnie. Wyłączyłem latarkę w telefonie i schowałem urządzenie do kieszeni spodni. Zmarszczyłem czoło, nie do końca rozumiejąc jej pytanie. Co się miało niby dziać? Wszystko jest w porządku. Wszystko jest w jebanym porządku.
- Mamo, to ja powinienem się o to zapytać Ciebie. Dlaczego jesteś smutna? - przełknąłem głośno ślinę, zanim wypowiedziałem na głos myśl, która wywołała u mnie nieprzyjemne ukłucie w brzuchu. - Tata wrócił?
- Nie, broń Boże, nie. Wszystko jest w porządku. Martwię się o Ciebie, Harry. Gemma również.
- O mnie? Niby dlaczego?
- Nie ma mnie zbyt często w domu, odkąd zmieniłam pracę, ale to nie znaczy, że przestałam zwracać uwagę na to, co się dzieje w domu. Widzę po Tobie, że chodzisz ostatnio smutny i prawie nic nie jesz. Jesteś taki... nie swój, aż Cię nie poznaję. Chory jesteś?
- Nie jestem chory. Gdy będzie się coś działo, będziesz pierwszą osobą, którą o tym powiadomię, ale teraz nie musisz się martwić na zapas. - pochyliłem się nad mamą i złożyłem delikatnego buziaka na jej czole. Uśmiechnąłem się delikatnie i położyłem dłoń na jej ramieniu. - Jestem trochę zmęczony, pójdę już spać. Ty również się połóż.
- Dobrze. - kiwnęła głową i westchnęła cicho, kierując się do swojej sypialni. Nie ukrywała tego, że moja odpowiedź ją nie usatysfakcjonowała, ale nie mogę jej tego powiedzieć, przynajmniej nie teraz. Wystarczyło mi, że Zayn się dowiedział, że się zakochałem, a na mamę i siostrę... przyjdzie jeszcze odpowiednia pora.
     Jak to absurdalnie brzmi: Harry Edward Dupek Egoista Styles się zakochał. Kto mnie zna, a raczej tą drugą wersje mnie, wymyśloną i kreowaną od początku liceum, wie, że to graniczy z cudem. Taki chłopak jak ja nie potrafi kochać szczerze i uszczęśliwić kobiety. Tą osobą powinien być Zayn i w głębi duszy byłem gotowy na jego wybuch śmiechu, a jednak on spokojnie to przyjął i jeszcze kazał mi ryzykować. Może on również się wreszcie zakochał w kimś, kto jest dla niego nieosiągalny?
     Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę swojej sypialni. Westchnąłem cicho, ale w mojej głowie wciąż była aktualna moja ostatnia rozmowa z [T.I.] w samochodzie, podczas kiedy odwoziłem ją do domu. Od samego początku wiedziałem, że ona wciąż nie czuje się dobrze w moim towarzystwie. Wciąż się mnie boi, a ja nadal nie wymyśliłem sposobu na udowodnienie jej, że nie ma najmniejszego powodu, dla którego mogłaby przestać się bać.
     Wciąż zadawałem sobie pytanie, czy warto walczyć i tyle ryzykować? Może powinienem wreszcie przejrzeć na oczy i przestać się starać o osobę, która nigdy nie będzie moja? Od kiedy przyszedłem do liceum i stałem się tym chłopakiem, nigdy nie rezygnowałem z postawionych sobie celów. Walczyłem do samego końca, dopóki nie zdobyłem tej rzeczy, albo osoby. Ale tym razem jest inaczej i mimo tego, że niewiele do tej pory udało mi się zrobić, czuję że to jest jak walka z wiatrakami. Straciłem nadzieję, że ona odwzajemni moje uczucia, kiedy bez słowa wybiegła z mojego samochodu. Rozważałem tą opcje, było 50% szans, że zostanie i porozmawiamy ale też było 50% szans na to, że ucieknie, albo po prostu mnie opierdoli, ale nie brałem tego tak bardzo pod uwagę i nie byłem na to przygotowany... może dlatego tak bardzo zabolało. Teraz żałuje, że nie pobiegłem za nią, ale to tylko by pogorszyło sprawę. A może by polepszyło, tylko ja jestem za głupi, ab spojrzeć na tą sprawę pozytywnie? Nie, na pewno nie. Dała mi kilka razy jasno do zrozumienia, że woli się ograniczać do relacji uczeń - nauczyciel, a ja to ignorowałem.
      Wiem jedno: muszę się dowiedzieć, czy mam chociaż cienia szansy na nawiązanie z nią bliższych kontaktów. Jeszcze nie wiem, jak to zrobię, ale zostawię to na potem, teraz jestem cholernie zmęczony. Nawet nie fatygowałem się z tym, aby iść do łazienki i wziąć prysznic. Zdjąłem tylko skarpetki oraz spodnie, rzucając je na podłogę. Wsunąłem się pod chłodną kołdrę, która powoli uspokajała moje rozgrzane ciało i zamknąłem oczy.



      Weszłam do pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi na klucz. Od razu zrzuciłam z siebie ubrania z dzisiejszego dnia, zostawiając je w koszu na pranie, który stał w rogu łazienki. Podeszłam do wanny i odkręciłam kurek z ciepłą wodą. Z półeczki nad wanną wzięłam w dłoń niewielkie plastikowe pudełeczko, w którym znajdowały się półprzezroczyste, czerwone, truskawkowe kryształki do kąpieli. Odkręciłam pokrywkę i wsypałam jedną trzecią kryształków do szybko napełniającej się wody wanną. Już po chwili do moich nozdrzy dotarł gorący truskawkowy opar.
      Parę chwil później leżałam zanurzona po szyje w wodzie, na której powierzchni unosiła się pachnąca truskawkowa piana. Zamknęłam oczy, a moje ciało ogarnęła przyjemna fala ciepła, która relaksowała moje spięte ciało.
     Moje myśli wciąż kierowały się ku jednej osobie. Kto zgadnie, dostanie cukierka w nagrodę. To wcale nie jest trudne, wystarczy chwilkę pomyśleć.
     Pomyślałeś 'Harry'? Strzał w dziesiątkę. Proszę, oto Twoja nagroda.
     Dlaczego tak gwałtownie zareagowałam na jego słowa? "[T.I.], to Ciebie rano potrzebowałem" były dla mnie dość niejednoznaczne. Mogę odbierać je na dwa sposoby. Po pierwsze, bardzo dosłownie potraktował moje słowa, które dotyczyły tego, że zawsze może na mnie polegać. Może właśnie w tamtym momencie potrzebował rozmowy ze mną? Może chciał mi coś powiedzieć, a ja miałam go wesprzeć? To nie, uciekłam niczym najgorszy tchórz z tego samochodu, nie dając mu nawet szansy na dokończenie. Udowodniłam jemu i samej sobie, że na mnie nie można polegać. Czuję się z tym podle i jest mi okropnie wstyd. Po drugie, jemu może na mnie zależeć bardziej, niż zwykłemu uczniowi. Co gorsza czuję, że mi również powoli zaczyna na nim zależeć.
     NIE! Jeżeli będę się z nim codziennie widywała w tej kozie i rozmawiała o czymkolwiek, ja się w nim będę zakochiwała, jestem tego bardziej niż pewna! A co jeżeli codziennie będzie robił coś, co będzie od niego wymagało większej odwagi? Skąd mam wiedzieć, czy ten chłopak ma określone jakieś granice, co do naszej znajomości? A może wszystko robi spontaniczne? Nie, ja nie mogę się w nim zakochać, a on nie może we mnie. Gdybym teraz to przerwała, za kilkanaście dni by mi przeszło i jemu również. Oboje byśmy zapomnieli o swoim istnieniu i wrócili do życia, które prowadziliśmy jeszcze 3 tygodnie temu.
     Przypuśćmy już nawet, że do tego doszło. Zakochaliśmy się w sobie i ukrywany to. Jak długo by nam się to udało? Skąd mielibyśmy pewność, że ktoś nas przypadkiem na zobaczy? Takie newsy szybko się rozchodzą, zwłaszcza w szkole. Romans nauczycielki z uczniem jest ekscytujący, a wręcz godny pierwszej strony w gazetce szkolnej. Nie należy również zapominać o pytaniu: co by było dalej? Ja wrócę na studia, a on tutaj zostanie. Widywalibyśmy się raz może dwa w tygodniu. Co nam z takiego związku, który nie ma szansy na rozwijanie się?
     Nie, moje myśli zaszły zdecydowanie za daleko. Nie możemy się w sobie zakochać. Muszę go trzymać jak najdalej od siebie, zanim nasze relacje wymsknął się poza kontrolę. Tak będzie najlepiej.
     Od nadmiaru tych pytań, na które brak mi odpowiedzi, rozbolała mnie głowa. Co prawda już teraz ciągle w moich myślach pojawia się ON, lecz niech tak już pozostanie. Chciałabym znać jakichś sposób, dzięki któremu nie uległabym urokowi Harremu, jak trzy czwarte uczennic w tej szkole, ale... ta pieprzona miłość nie wybiera i przychodzi sobie kiedy chcę.
     Nie mogę. Sama nie wiem, co w tej chwili czuję. Tak bardzo nie chcę tego uczucia, chcę je odrzucić, ale... tak bardzo mnie do tego ciągnie, jakaś niewidzialna siła.
     Nie myśleć, nie pamiętać, zapomnieć.

      Weszłam spokojnie do szkoły, tym razem nie bojąc sie, że mogę się spóźnić. Na szczęście to moje małe wykroczenie nie dotarło póki co do dyrektora i liczę na to, że w ogóle do tego nie dojdzie. Odpowiedziałam skinieniem głowy i przyjaznym uśmiechem na twarzy kilku uczniom, którzy przywitali się ze mną i zniknęłam za drzwiami pokoju nauczycielskiego. Odwiesiłam jedynie swój płaszczyk i powędrowałam prosto do gabinetu dyrektora modląc się, aby był w środku. Chciałam z nim poważnie porozmawiać i to właśnie od tej rozmowy zależy, jak będą dalej wyglądały moje relacje z Harrym i dopiero teraz, po 4 dniach zdecydowałam się na to. Tak, zamierzałam go poprosić o to, by zamienił mnie z innym nauczycielem, który pilnowałby Harrego w kozie po lekcjach. Ja czuję, że dalej nie mogę tego robić. Nie ważne, jak bardzo bym się starała zaprzeczać samej sobie, i tak bym w końcu uległa i zgodziłabym się na wszystko. Do tego nie może dojść.
     Delikatnie zapukałam do drzwi od gabinetu dyrektora, a gdy usłyszałam odpowiedź "Proszę wejść" poczułam ulgę, że już teraz załatwię z nim tą sprawę i nie będę musiała jej odwlekać na później, ale jednocześnie zdenerwowałam się jeszcze bardziej. Spokojnie. Wystarczy 7 sekund odwagi, by coś zmienić w swoim życiu. Odetchnęłam głęboko i wkroczyłam do pomieszczenia, wykrzywiając usta w sztucznym uśmiechu.
- Dzień dobry. - zamknęłam za sobą drzwi i stanęłam na przeciw dyrektora. Uniósł swój wzrok znad sterty kartek na mnie i uśmiechnął się wesoło. Ciekawe, czy reaguje tak na innych pracowników szkoły, czy może próbuje być miły tylko dlatego, że jestem tu praktykantką.
- Witam, panno [T.N.]. Nie spodziewałem się tutaj pani. Czy coś się stało? - zmarszczył czoło i zsunął okulary z nosa, wskazując dłonią na wolne krzesło, stojące przy biurku. Chyba wyczuł, że temat naszej rozmowy jest dość poważny. - Proszę, niech panie usiądzie.
     Zrobiłam tak, jak poprosił. Położyłam torebkę na swoje kolana.
- Chciałam z panem porozmawiać na temat kozy Harrego...
- Ohh, panno [T.N.], jestem pani bardzo wdzięczny, że zgodziła się pani go pilnować, ponieważ teraz z tego co wiem, żaden nauczyciel nie miałby na to czasu. Zajęcia dodatkowe, poprawki i tak dalej. - przełknęłam głośno ślinę. No tak, nagle stałam się wielką wybawicielką, gdy tymczasem wpakowałam się w najgorsze bagno?
- Tak, tyle, że...
- Mimo, że minął dopiero tydzień, ja już widzę zmianę w zachowaniu Harrego. Wydaje się spokojniejszy.
- 7 dni panu wystarczyło na określenie tego?
- Panno [T.N.], znam go dość długo. Już wiele razy łamał regulamin i lądował w tym pomieszczeniu. Moje rozmowy z nim i rozmowy z innymi nauczycielami zawsze kończyły się katastrofą. Już kolejnego dnia chodził po szkole zadowolony, jak gdyby nigdy nic i po trzech dniach powtórka z rozrywki. Tym razem jest inaczej. Przestał się tak... panoszyć po szkole i udawać cwaniaczka. Ma chyba pani na niego dobry wpływ. - uśmiechnął się szeroko, a ja zaniemówiłam. I jak ja miałam mu teraz to powiedzieć? Wniosek jest krótki: nigdy nie pozwalaj, aby ktoś Ci się wpieprzał w słowo. NIGDY!
- Ja jednak uważam inaczej i... chciałabym, aby pan znalazł kogoś innego na moje miejsce. - wydusiłam to z siebie wreszcie, unikając kontaktu wzrokowego z dyrektorem. W pewnym sensie ulżyło mi, ale to jeszcze nie koniec rozmowy, przede mną najtrudniejsze: wyjaśnienie, dlaczego chcę zrezygnować.
- Czy dzieje się podczas tych zajęć coś nieodpowiedniego? Grozi pani, albo panią obraża? - zapytał po kilku dobrych chwilach milczenia.
     Nic się takiego nie działa. Wręcz było na odwrót. Harry sprawia mi komplementy i nie boi się pokonywać dzielącej nas przestrzeni. Z dnia na dzień jest coraz bardziej odważniejszy. I to mnie martwi najbardziej, ponieważ ja nie potrafię się bronić. Zwykłe "Nie" przestało już na niego działać.
- Nie, ale...
- Więc w czym problem?
     Czy on mi w końcu pozwoli chociaż raz dokończyć moją wypowiedzieć?! Podczas rozmowy z każdym to robi?! To wkurzające. I to bardzo.
- Uważam, że... jestem jeszcze zbyt młoda i niedoświadczona w tych sprawach i nie nadaję się do prowadzenia takich zajęć.
- Kiedyś się pani będzie musiała tego nauczyć, a od czegoś trzeba zacząć, prawda? Ale zapytam jeszcze raz, czy na pewno nie wydarzyło się nic, o czym muszę być poinformowany?
     Jeszcze się nic nie wydarzyło, ale jeżeli mnie nie zamienisz z innym nauczycielem, to się stanie!
- Nie, nic się nie wydarzyło.
- Panno [T.N.], naprawdę nie mogę nic zrobić, jeżeli nie dzieje się nic złego. - westchnął cicho i wzruszył ramionami. Gdybym Panu tylko powiedziała...
     Westchnęłam cicho. Ma rację, nic się nie dzieje, co mogłoby wzbudzić jego niepokój, a ja nie miałam argumentów na potwierdzenie swojego stanowiska. Chociaż... może jednak jest inne wyjście z tej sytuacji.
- A może do Harrego dołączyło by się kilku uczniów, którzy stwarzają większe problemy?
     To jest bez większego sensu, bo dopiero powiedziałam, że jestem jeszcze za mało doświadczona w tych sprawach, wiem, ale chcę przynajmniej zaryzykować. A nóż może mi sie uda?
- Zajęcia indywidualne są zdecydowanie skuteczniejsze, bo wtedy nauczyciel skupia swoją uwagę tylko tej osobie. W grupach ta uwaga gdzieś umyka i uczniowie robią co chcą, przez co koza nie daje efektów. Zostało pani jeszcze 5 tygodni praktyk, naprawdę pani nie wytrzyma?
     Nie odpowiadałam kilka chwil. Musiałam się poważnie zastanowić. Co by się stało, gdybym powiedziała nie? Zamieniłby mnie z innym nauczycielem? Możliwe, ale również mógłby siedzieć z nami godzinę podczas tej kozy w celu sprawdzenia, co może być przyczyną mojego zachowania.
- Wytrzymam. - westchnęłam cicho. To będzie 5 najgorszych tygodni. W życiu!
     Dyrektor uśmiechnął się szeroko, ale ja tego już nie odwzajemniłam.
- Wierzę w panią, to dla pani świetna okazja.
     Okazja do czego? Do zakochania się w uczniu? Nie wierzę, że ten dyrektor sam mnie w to wpycha.
     Kiwnęłam głową, dziękując za rozmowę i poświęcony mi czas, jak najszybciej opuszczając jego gabinet. Zawsze po takich rozmowach zastanawiam się, co ta osoba sobie o mnie musiała pomyśleć. Dyrektor zapewne pomyślał, że chcę zrezygnować z pilnowania Harrego w kozie, bo mam tylko taki kaprys, albo... źle spałam i chcę w ten sposób odreagować swoją złość. Nie podałam mu konkretnego powodu, więc nie czułam się dziwnie ze świadomością, że faktycznie mógł tak pomyśleć.
     Policzyłam w myślach do 20, bo do 10 to zdecydowanie za mało, by uspokoić swoje rozszalałe myśli i wolnym krokiem wróciłam do pokoju nauczycielskiego, aby przygotować się do lekcji, która się rozpocznie już za kilka minut. Wszystko będzie dobrze, dam radę. - powtarzałam sobie w myślach, chociaż doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że może być już tylko gorzej. Skoro nie wytrzymałam 3 tygodni, jak wytrzymam te kolejne 5?



       Siedziałam od 15 minut z Harrym w kozie, sprawdzając kartkówki innej klasy. Miałam to zrobić dopiero wieczorem w domu, ale w tej sytuacji zrobię wszystko, aby nie patrzeć na Harrego. Szkoda, że nie zrobiłam jeszcze jednej klasie kartkówki, bym miała więcej do sprawdzania podczas tej godziny, ponieważ te już mi się powoli kończą. Westchnęłam cicho i skrzyżowałam nogi pod biurkiem.
     Dostrzegłam w sobie pewną zmianę, oczywiście dotyczącą Harrego. Mimo, że muszę się trzymać od niego z daleka, to bardzo bym chciała go poznać, odkryć jego prawdziwe oblicze. Co robi wolnym czasie, jaka jest jego ulubiona książka, ulubiony film, ulubiona gra, jakie jest jego hobby, czym się interesuję, jaka była jego ulubiona zabawna z dzieciństwa i przede wszystkim wiedzieć, dlaczego ukrywa swoje prawdziwe ja. Ale wiem, że do tego nigdy nie dojdzie, dlaczego jak najszybciej odsuwam od siebie te myśli.
     No nawet podczas sprawdzania tych pieprzonych kartkówek nie mogę przestać myśleć o tym chłopaku.
- Zamierzasz tak mnie ignorować do końca Twoich praktyk? - spodziewałam się, że to właśnie on przerwie tą ciszę, ale nie sądziłam, że tak szybko.
- Nie, po prostu jestem w tej chwili trochę zajęta. - skłamałam. - A propos, rozmawiałam z dyrektorem dzisiaj i oznajmił, że jest zadowolony z tego, że nie przyłapano Cię od tamtej pory na paleniu. Mam nadzieję, że się opamiętałeś i przynajmniej nie będziesz tego robił w czasie przerw między lekcjami...
- Rzucam palenie. - przerwał mi.
     W głębi duszy ucieszyłam sie na tą wiadomość. Nienawidzę, kiedy ktoś z mojego otoczenia pali i naprawdę nie rozumiem, po co to robią. Aby szpanować swoją "dorosłością"? Aby zepsuć sobie zdrowie? Robią to w końcu dobrowolnie i w pełni świadomi, więc nie mogą nikogo za to winić.
     Po chwili zdałam sobie sprawę, że ucieszyłam się z jego planów tak, jakby mi na nim naprawdę zależało. A nie zależy... chyba.
- A co do dyrektora... również z nim dzisiaj rozmawiałem i zadał mi bardzo dziwne pytanie, otóż, co może być przyczyną nagłej zmiany Twojego zdania co do pilnowania mnie w kozie... - cholera jasna, POWIEDZIAŁ MU?! Myślałam, że mogę liczyć na dyskrecję z jego strony. - [T.I.], jeżeli nie chciałaś, czemu nie powiedziałaś tego wprost? Czego się boisz? Mnie?
     Wydawał sie smutny, a ja podzielałam to uczucie. Skoro nie udało mi się zmienić tego, to informowanie o tym Harrego wydawało się złym pomysłem. I było złym pomysłem. Ja panu dyrektorowi tego nie daruję. Cieszę się, że się zainteresował, ale nawet wziąć to na logikę... taki uczeń jak Harry nigdy by się nie przyznał dyrektorowi, że jest chemia między nim a nauczycielką!
- Harry, oboje dobrze wiemy, co się między nami dzieje, nie urodziliśmy się wczoraj. Ale tak nie może być, to jest złe... - czułam, jak do oczu napływają mi łzy, ale muszę być dzielna i się nie rozpłakać. Nienawidzę tych uczuć, które są ze sobą sprzeczne i muszę z nimi walczyć. Nienawidzę.
- A więc... ty również to czujesz? To... niewidzialne przyciąganie? - wydawał sie zdumiony tym faktem, a wręcz zszokowany.
- To nie może tak wyglądać... - wyszeptałam, odwracając wzrok w drugą stronę. Nie byłam w stanie zapanować nad łzami, które cisnęły mi się do oczu. Byłam zła na samą sobie. Gdybym miała oczy szeroko otwarte od pierwszego dnia pobytu tutaj i skupiłabym się za swojej pracy, na pewno bym się nie zakochała w uczniu. Gdybym była chociaż odrobinę odważniejsza, przerwałabym to w odpowiednim momencie, ale nie... Zawsze musi być pod górkę. Przecież to jest absurdalne, takie rzeczy dzieją się tylko w filmach, a to jest prawdziwe życie. Wciąż mam nadzieję, że to jest tylko sen, a ja się zaraz z niego wybudzę.
- Hej, [T.I.], nie płacz. - szybko zerwał się ze swojego miejsca, podchodząc do mnie. Kucnął przy mnie i chwycił mnie za dłoń, delikatnie kciukiem masując skórę. Chciałam się już z nim wykłócać o to, że gwałci moją przestrzeń osobistą i za dużo sobie pozwala, ale stwierdziłam... że to i tak nie pomoże. Nie miałam nawet na to siły. Patrząc na wyraz jego twarzy, nie byłam w stanie powiedzieć czegoś, co mogłoby go zaboleć.
- Nikt nie musi o tym wiedzieć...
- Harry, czy to słyszysz samego siebie? Szanse na to są równe 1%.
- Jesteś historyczką, nie matematyczką, [T.I.]. - stwierdził, patrząc na mnie uważnie. -  Aż tak źle to oceniasz?
     Nie wierzę, że on się jeszcze pyta. On chyba naprawdę nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji. Zawsze jest ryzyko, że ktoś może nas przypadkowo spotkać i rozpowiedzieć to w szkole. Takimi ciekawostkami nie gardzą, o nie.
- Dlaczego Ci tak na tym zależy? - zapytałam cicho, przyglądając się uważnie Harremu. Chyba liczyłam na to, że z wyrazu jego twarzy wyczytam odpowiedź, ale się przeliczyłam. - Dlaczego nie dasz mi spokoju?
      Zaśmiał się cicho z mojego pytania, co wytrąciło mnie z równowagi jeszcze bardziej. Poczułam się głupio zadając w ogóle to pytanie, ale przepraszam bardzo, nie potrafię czytać w myślach, nie wiem, jakie on ma plany wobec mnie i nadal nie rozumiem jego słów "Nikt nie musi o tym wiedzieć". Po pierwsze, nie jesteśmy ze sobą w żaden sposób związani i nie musimy się ukrywać. Po drugie, muszę zrobić wszystko, aby tak pozostało, ale obawiam się, że już jest troszeczkę na to za późno.
- Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia? - zapytał, unosząc wzrok na mnie. Intensywnie wpatrywał się we mnie zielonymi tęczówkami, a ja przez chwilę poczułam się, jakbym była kompletnie naga. Jakby tą wymianą spojrzeń, był w stanie odczytać wszystkie sekrety z moich oczu.
- Wierzę w zauroczenie od pierwszego wejrzenia. - poprawiłam go. - Dopiero z czasem możemy się przekonać, czy naprawdę coś czujemy do tej osoby, czy może byliśmy jedynie oślepieni blaskiem jej urody.
- A ile czasu potrzeba na określenie tego?
- Według psychologów 4 miesiące... Czemu pytasz?
- Mi chyba wystarczyły 4 niecałe tygodnie.
     Nie wierzyłam, po prostu nie wierzyłam, że on to powiedział. Zależy mu na mnie, na zwykłej dziewczynie, która niczym nie wyróżnia się z tłumu, nie jest w żaden sposób skomplikowana i pociągająca a przede wszystkim nie jest taka zabawna w porównaniu z innymi dziewczynami. Zastanawiam się, dlaczego wybrał akurat mnie, dlaczego akurat ja "wpadłam" mu w oko? Prawda jest taka, że trzy czwarte dziewczyn w szkole jest ode mnie ładniejszych.
     Ale czemu ja się tym przejmuje? Z tego i tak nic nie będzie.
- S-słucham?
- [T.I.], zdajemy sobie sprawę z tego, co jest między nami, ale nie możemy udawać, że tego nie ma.
     Nawet nie wiecie jak mnie korciło, aby zaprzeczyć i powiedzieć, że między nami nic faktycznie nie ma, ale... skłamałabym. Zbliżała nas do siebie niewidzialna siec, jakaś magnetyczna siła, której za nic w świecie nie potrafiłam zrozumieć. Było to dla mnie uczucie zupełnie nowe, nie ważne jak absurdalnie to brzmi. Dziewczyna po dwudziestce jeszcze nigdy się nie zakochała? Zakochiwałam się, miałam kilku chłopaków, ale to było zwykłe zauroczenie. I przede wszystkim nie czułam tego, co teraz czuję w obecności Harrego; motylki w brzuchu, palpitacje serca, pocenie się dłoni i przede wszystkim obraz chłopaka przed oczyma chwile przed pójściem spać oraz pierwsza myśl zaraz po przebudzeniu się.
- Ale również nie możemy udawać, że mamy jakąkolwiek szansę.
- Dlaczego nie?
- Udajesz, czy naprawdę nie zdajesz sobie z tego sprawy? - zapytałam, unosząc jedną brew do góry. - Wciąż jestem Twoją nauczycielką.
     I wciąż jego dłoń była złączona z moją dłonią. I cholera, bardzo mi się to podobało. Sprawiały wrażenie, jakby były stworzone dla siebie.
     NIE! Nie, nie, nie nie! Moje myśli idą w złym kierunku, a ja już nawet nie mam ochoty walczyć z nimi.
- I naprawdę pozwolisz, aby ten mały element wszystko zepsuł?
- Od tego małego elementu, zależą jeszcze inne małe elementy, na których zależy mi najbardziej. - wyszeptałam, podnosząc się z krzesła i niechętnie puszczając dłoń chłopaka. Na skórze poczułam lekki powiew chłodnego powietrza i... dziwną pustkę.
- Rozumiem. Ale wiedz, że dopóki mi nie dasz jasno do zrozumienia, że mnie nie chcesz, nie przestanę o Ciebie walczyć.
     Uczucie ciepła na skórze moich policzków wzmogło się, tak samo jak bicie mojego serca, nie słyszałam już nic oprócz niego. Patrzyłam w oczy chłopaka jak zahipnotyzowana i za nic w świecie nie chciałam tego przerywać. Chciałabym, aby to był widok, który by mi towarzyszył już zawsze. Patrzcie, już nawet przestałam się przejmować tym, że te myśli są nie na miejscu.
     Moje serce pragnęło, aby mnie pocałował. Właśnie teraz, właśnie w tej chwili, w takich warunkach. Konsekwencjami przejmowałabym się później, ale mózg od razu wiedział, czego serce pragnęło i szybko zaczął przyprowadzać je do porządku.
- Nie chcę robić czegoś, co jest wbrew Twojej woli. - wyszeptał, wyciągając powoli dłoń w moją stronę, ale jakimś cudem nie zetknęły się. Stanęła w połowie drogi, a ja zaczęłam się zastanawiać, co sprawiło, że zrezygnował w ostatniej chwili ze swojego zamiaru. Może mówiąc "Nie chcę robić czegoś, co jest wbrew Twojej woli" stosuję się również do ograniczenia kontaktu fizycznego między nami, dopóki ja sama mu nie pozwolę? - Wciąż masz wybór, a ja nie chcę Cię do niczego zmuszać. Jedyne co chciałabym, abyś zrobiła, to zaufała mi. Nie skrzywdzę Cię.
     Mówił to śmiertelnie poważnym tonem głosu i na dodatek przekonującym, że nie mogłam postąpić inaczej, jak zacząć mu ufać. Oczywiście wciąż się wahałam i to zaufanie nie przyszło w jednej chwili. Wciąż nie jest na tyle silne, aby mu nawet opowiedzieć o swoich zmartwieniach dotyczących naszej... znajomości, ale myślę, że z czasem będziemy oboje na to gotowi.
     Czy mamy szansę na związek? Przez dosłownie 2 sekundy pomyślałam, że tak, ale zaraz zostałam brutalnie spoliczkowana przez rzeczywistość: "Za 5 tygodni wracasz na studia, więcej się nie zobaczycie. Harry jest kobieciarzem, po dwóch tygodniach Ciebie nie będzie w jego myślach i znajdzie sobie nową dziewczynkę do towarzystwa. Chyba nie chcesz cierpieć...". I to była prawda.
- Może na początek przyjaźń? - zapytałam cicho bojąc się, że znowu zacznie się śmiać. Ale w klasie zapanowała grobowa cisza. Na jego twarzy malował smutek. Był zawiedziony i nie bardzo zadowolony z mojej propozycji.
- Przyjaźń.
     Zagryzł dolną wargę i odwrócił się na pięcie, by powrócić na swoje miejsce.
     Czasami pierwsze spotkanie może nam oznajmić, czy to właśnie jest to, czego od dawna tak szukaliśmy, czy chcemy brnąć w to dalej, czy tylko ironicznie przetrwać każdą kolejną minutę z nadzieją, że to wszystko zaraz się skończy i nie będziemy musieli się dalej ze sobą męczyć. Początki są zawsze dziwne. Nie wiesz co możesz oczekiwać od drugiej osoby, co ona może Ci dać. Poznawanie jest uciążliwe, nieprawda? Niekiedy nie możemy otworzyć się całym sobą przed drugą osobą, bo boimy się akceptacji. Ale gdy pierwsze spotkanie przysporzy nam taką pewność, że wszystko dobrze się potoczy? Że będzie “happy end”? I już inaczej się żyje. Tylko obawy... obawy, że coś pójdzie nie tak.
     W taki oto sposób narodziły się we mnie dwa sprzeczne uczucia. Chciałam z nim być, bez żadnych wątpliwości i zaprzeczania samej sobie, ale nie mogłam. Chciałabym się otworzyć, ale nie mogłam. Chciałabym... chciałabym zrobić tyle rzeczy, ale kurwa nie mogłam! Po tej rozmowie dalsze ignorowanie Harrego na pewno mi w niczym nie pomoże, będę chciała z nim być jeszcze bardziej. Może przynajmniej przyjaźń nam wystarczy?
     Wspominałam już, że tego nienawidzę?




Witajcie kochani!
Przepraszam, że aż tyle musieliście czekać na tą część, ale miałam jakiś zastój weny i przez kilka dni nie byłam w stanie niczego napisać. To uczucie jest okropne. I chyba jednak przełożyło się na ten imagin. Nie wyszedł mi tak, jakbym tego oczekiwała i przepraszam Was z całego serca, jeżeli zawiodłam osoby, które czekały na tą część najbardziej. Obiecuję, że kolejna będzie zdecydowanie lepsza.
A póki co, jak oceniacie akcje. [T.I.] i Harry postanowili być przyjaciółmi, jak myślicie, jak długo uda im się ją utrzymać? :)

Chciałabym wyjaśnić jeszcze jedną sprawę, która została poruszona pod poprzednią częścią. Czy naprawdę uważacie, że ja robię Wam łaskę, dodając tego imagina? Chyba wolałabym zrezygnować z pisania imaginów, niż dodawać je z łaską, pisane 20 minut przed dodaniem. A wiecie dlaczego nie zrezygnuję? Bo pisanie imaginów było zawsze moim marzeniem. Pisanie ich i dodawanie jest najwspanialszym uczuciem pod słońcem i gdybym je dodawała z łaską, na pewno nie poświęcałabym kilku godzin dziennie na pisanie ich. Dlaczego? Bo mi zależy na tym, aby imagin był najlepszy, dopracowany pod każdym względem (i tak wiem, że tak nie jest, wciąż się uczę) a przede wszystkim byście byli zadowoleni. Jeżeli wy jesteście zadowoleni, ja również.
Z mojej strony to na razie tyle, do zobaczenia w kolejnym imaginie.
Pozdrawiam.