środa, 30 grudnia 2015

Louis cz.5



    Dzisiaj w pracy nie czułam się najlepiej. Obudziłam się z bólem gardła oraz głowy, bolały mnie zatoki przy każdym schylaniu się oraz, jak to zwykle bywa w chorobie, zrobienie podstawowych czynności o poranku było dla mnie dużym wyzwaniem, zwyczajnie brakowało mi siły. To wszystko jednak nie napawało mnie entuzjazmem. W moim przypadku 3 kolejne dni wystarczą, aby zwalić mnie z nóg i bym niezdatna do życia leżała w łóżku przez kolejny tydzień, przykryta wszystkimi kocami i kołdrami, jakie tylko znajdę w domu, z milionem chusteczek wokół mnie oraz obowiązkowo kubek gorącej herbaty. Sama perspektywa tego niego mnie podłamała, dlatego od razu wypiłam jakiś lek zakupiony po drodze w aptece na wczesne objawy przeziębienia, by się nie dać chorobie... Ta, jasne. Zawsze tak sobie powtarzam i zawsze gdy się pojawią pierwsze objawy łykam wszystko na odporność i poszerzam także swoje horyzonty próbując się ratować domowymi sposobami, ale zawsze kończy się tak samo - tydzień stracony na chorobę. W przypadku pracy w restauracji sam katar i kaszel wystarczy, by wysłać na przymusowe zwolnienie. Powód jest prosty - by nie wydawać z kuchni potraw z dodatkiem zarazków. Nie chcemy ryzykować. I ja także nie chcę wmawiać sobie, że jestem zdrowa, ale naprawdę nie cierpię tego czasu, który mogłabym spożytkować w pracy, a spędzam w domu na robieniu niczego. Dla innych może dzień wolny od pracy jest czymś wspaniałym, w końcu nie muszą wykonywać pracy, której nie lubią i nawet chcieliby ten wolny czas wydłużyć w czasie, ale ja do tych ludzi przestałam należeć już dawno temu. Lubię swoją pracę, a nawet ją uwielbiam. Jest dla mnie wszystkim, gotowanie jest dla mnie wszystkim, bo właściwie tylko to mam stałe, wszystko inne nie istnieje: mieszkam sama, nie jestem z nikim związana, a w domu czeka na mnie tylko mały chomiczek, który właściwie jest samowystarczalny, a ja mu jestem potrzebna tylko do dawania jedzenia i sprzątania klatki. Moja jedyna i najlepsza przyjaciółka w akcie miłości wyjechała ze swoim chłopakiem do Włoch i widuje się z nią tylko raz do roku w okresie letnim, wiec tylko maile są naszym sposobem kontaktowania się. Poza tym nie mam żadnych większych zobowiązań i pewnie dlatego mogłabym spędzać w restauracji całe dnie. Tam nie jestem samotna i w otoczeniu ludzi, z którymi pracuję i jestem jednocześnie mocno zżyta, nie myślę o tym i nie odczuwam tak bardzo.
     Cassie od początku dzisiejszej pracy zachowuje się bardzo podejrzanie. Od naszej ostatniej rozmowy zaczęła ciągle posyłać mi dziwne uśmieszki, wzrokiem prowadziła mnie do Louisa, który natychmiast odwracał wzrok, gdy zorientował się, że na niego patrzę i próbowała także stale posyłać mnie w miejsca, w którym akurat on przebywał. Z początku nie wydawało mi się to dziwne, ale dopiero spotkanie po raz setny w tym samym miejscu z Louisem uświadomiło mi, że Cassie źle zrozumiała sens naszej ostatniej rozmowy. Ona chce nas zeswatać!
     Po moim trupie.
- [T.I.]... - usłyszałam szept Louisa za swoimi plecami, ale nie odwróciłam się. Po raz pierwszy miałam wątpliwości, czy naprawdę był to Louis, czy raczej mi gorączka uderza do głowy i było to tylko moim marnym wytworem wyobraźni. Postawiłam na to drugie, dlatego nie przerwałam swojej pracy. Ale dłoni, którą poczułam na swoim ramieniu, już sobie nie wymyśliłam. Była jak najbardziej realna i w stu procentach należała ona do Louisa. Nie spodobały mi się dreszcze, które po czułam na ciele przez ten dotyk. - [T.I.], dobrze się czujesz?
     Zapytał cicho, a ja się powoli odwróciłam uprzednio kończąc krojenie warzyw i spokojnie odkładając nóż na miejsce. Odnalazłam jego spojrzenie, gorące, ciekawskie, głębokie, wpatrujące się we mnie, jakby chciał zapamiętać każdy centymetr mojej twarzy albo szukając na niej odpowiedzi na swoje pytanie. Najpierw poczułam się dziwnie, kiedy dostrzegłam w  jego oczach coś, co powinnam zobaczyć od razu, a mianowicie troskę. Nie pytał tylko po to, aby zapytać, jednak zrobił to w jakimś konkretnym celu, dla mnie niezrozumiałym. Kim byłam, by się o mnie martwiono? Mimo to, pierwszy raz dziś mi się zrobiło milej na sercu.
- Tak. Co miałoby być nie tak?
- Jesteś blada jak ściana, błyszczą Ci się oczy i... - przyłożył dłoń do mojego czoła i trzymał ją na nim przez kilka chwil, a ja w międzyczasie przymknęłam oczy. Otworzyłam je chwilę po tym, jak jego dłoń zniknęła. -... masz rozpalone czoło, [T.I.], masz gorączkę. Wiesz, co to oznacza?
- Że pozwolisz mi zostać do końca zmiany, ale jutro mam się nie pokazywać na oczy?
- Blisko. Urlop zaczynasz w tej chwili, danie dokończy ktoś inny, a ja Cię zawożę do domu.
- Nie, Louis, sama dam radę wrócić, to niedal...
- Nie próbuj się nawet ze mną kłócić.
     Zaakcentował twardo, a wyraz jego twarzy był poważny, nie wyrażał żadnych emocji oprócz tych, że jest pewny swoich zamiarów, nie zrezygnuje z nich, choćby się waliło i paliło, a fakt, że zostawi kuchnie bez szefa kuchni nie miało znaczenia. Nie ukrywałam zaskoczenia tego zachowania. Dlaczego to robił? Po co? Co się zmieniło, że z dnia na dzień przestał rozmawiać ze mną jak z największym wrogiem, a zaczął... prawie jak kolega z pracy? Cassie mogła mieć racje, coś tu się działo, ale nie miałam pojęcia, co to mogło być. Prawdę mówiąc miałam kilka myśli, które by mogłyby to wyjaśnić, ale żadna z nich nie była na tyle realna, bym mogła je uznać za sensowne.
     Westchnęłam cicho i odwróciłam się tyłem do Louisa, chcąc dokończyć rozpoczęte już przeze mnie danie i nawet on nie zabroni mi go dokończyć.
- Nie możesz zostawić restauracji tylko po co, by mnie odwieźć do domy. Przecież to głupota.
- Nie uważam troski o swoich współpracowników za głupotę.
- Gdybyś tak każdego odwoził z powodu choroby, musielibyśmy zacząć dorzucać się do paliwa. A jeżeli na przykład Amber albo Keith zachorowali, też byś ich odwiózł do domu?
- Zależy od tego, jak bardzo źle by się czuli. A widzę, że Ty nie jesteś dziś w najlepszej formie. A co jeżeli coś Ci się stanie po drodze? Wolę nie myśleć, co by się wtedy z Tobą stało.
     Odwróciłam głowę w jego stronę z szerzej otwartymi oczami, zaskoczona jego szczerym do bólu wyznaniem, ale jednocześnie bardzo osobistym, nie przystającym w relacjach, jakie nas obowiązują, czyli szef-współpracownik. A jednak zamiast złości na niego za to, że narzuca mi swoją pomoc i swoje zdanie, poczułam się bardzo miło. Poczułam się doceniona. Tak dawno nie miałam przy sobie nikogo, kto by sam z siebie zapytał o moje samopoczucie i przejął się tym, że prawie zapomniałam, jakie to jest uczucie. Ciepłe.
- Dlaczego się mną tak interesujesz?
     Nawiązałam z nim kontakt wzrokowy oczekując odpowiedzi na swoje pytanie, której nie dostawałam wraz z biegiem kolejnych sekund. Nie mogłam także nic odczytać z wyrazu jego twarzy, co tak naprawdę myśli: czy nie wie, czy nie chce zwyczajnie tego powiedzieć, czy zwyczajnie zastanawia się, jak powiedzieć mi delikatnie, że jestem upośledzone i przez chorobę wygaduje niestworzone rzeczy, wyolbrzymiam, a tak naprawdę martwi się tylko o to, by pozbyć się z kuchni czynnika chorobotwórczego. I ta ostatnia opcja była najbliżej prawdy, dodatkowo potwierdzona przez wymowną ciszę Louisa.
- [T.I.], masz gościa! - głos Amber zza drzwi nieco mnie otrzeźwił i przypomniał, że nie jesteśmy sami. Gwar kuchni, dźwięk uderzanych o siebie naczyń i głośne rozmowy kucharzy, powróciły do mojej świadomości i pozwoliły mi się odczuwać, chociaż to było jak zderzenie ze ścianą, jakbym wróciła z pustej i głuchej otchłani.
     Zaśmiałam się ironicznie pod nosem i pokręciłam głową z absurdalności tej rozmowy, z absurdalności zadanego przeze mnie pytania.
- Wrócę sama do domu, bez Twojej pomocy.
     I odeszłam. Wyszłam z założenia, że skoro nie potrafi udzielić mi odpowiedzi na proste pytanie, nie ma teraz prawa narzucać mi swojej woli i chęci niesienia pomocy właściwie nie wiadomo z jakiego powodu. By podbudować tym swoje ego?
     Wyszłam z kuchni do Amber dokładnie pytając o mojego rzekomego gościa. Nikogo się nie spodziewałam i przez chwilę pomyślałam, że się pomyliła. Następna myśl - Christian. Ale po co miałyby przychodzić?
- Alexander. - powiedziała, a mi wszystko się rozjaśniło. Uśmiechnęła się i minęła mnie, wracając do kuchni.
     Ucieszyłam się słysząc imię człowieka, który był dla mnie największą inspiracją w dążeniu do celu, który sobie wyznaczyłam, który pomagał mi stawiać niepierwsze kroki w karierze gastronomicznej, ale pierwsze z ważniejszych, które wprowadziły ją na wyższy poziom i doprowadziły do miejsca, w którym jestem teraz. Był i nadal jest moim przyjacielem, mimo różnicy wieku między nami. Odkąd go poznałam dziękowałam losowi, że postawił na mojej drodze człowieka, na którego zawsze mogę liczyć. Na krótko przed odejściem obiecał mi jeszcze, że przyjdzie nas odwiedzić tym razem nie jako kucharz, ale jako gość. Nigdy mnie nie zawodzi.
     Rozejrzałam się po sali, odszukując go wzrokiem, a gdy wreszcie go zobaczyłam, siedzącego w rogu sali i patrzącego na mnie z szerokim uśmiechem na twarzy, ja również szerzej się uśmiechnęłam i ruszyłam w jego stronę. W tym czasie Alexander podniósł się ze swojego krzesła i wyszedł mi na przywitanie, całując mnie w policzek i ściskając moją dłoń.
- Witam Cię, witam, szefowo kuchni.
- W takim razie chyba zawołałeś tego nieodpowiedniego.
- Niee, nie ma mowy o żadnej pomyłce. Po prostu chciałem być miły. - Zajęliśmy miejsca przy stoliku, a Alex upił niewielki łyk kawy, uprzednio mieszając ją łyżeczką. Nie lubił zostawiać cukru na dnie szklanki.
- Doceniam to, ale nie musiałeś. Przecież nie rozpaczam z tego powodu, na tym świat się nie kończy. Są lepsi ode mnie.
- Wyczuwam ironię w Twoim głosie, [T.I.].
- Nie, Alex, mówię całkowicie poważnie. Było mi przykro, złościłam się przez... tydzień, ale już mi przeszło. Grunt, że nie straciłam swojego stanowiska, bo może faktycznie jestem jeszcze za mało doświadczona na przejęcie takiego stanowiska.
     Wzruszyłam lekko ramionami i założyłam nogę na nogę, rozglądając się przy tym dyskretnie po sali. Była pełna, nie było ani jednego wolnego miejsca przy stolikach, co też nasunęło mi na myśl pytanie, jak Alex tak szybko się tu dostał.
- Skoro odszedłeś z restauracji dopiero ponad miesiąc temu, jak udało Ci się tak szybko zarezerwować miejsce? Przecież...
     Zamilkłam, a odpowiedź sama mi się nasunęła na myśl. Alexander popatrzył na mnie widząc, że sama już sobie poukładałam fakty w głowie i na potwierdzenie tego uniósł kącik ust do góry i kiwnął głową.
- Decyzji o odejściu nie podjąłem tydzień wcześniej, ani nawet miesiąc. Myślałem o tym prawie od roku, a też wprowadzenie myśli w czyny zajęło trochę więcej czasu, niż się spodziewałem. Dlatego wcześniej sobie zarezerwowałem miejsce tutaj, by jeszcze spotkać się w miejscu, dzięki któremu poznałem tak wspaniałą kucharkę i jednocześnie przyjaciółkę. To miało znaczenie sentymentalne, znasz mnie z resztą, stary romantyk.
     Uśmiechnęłam się nieśmiało, lekko rumieniąc się po tych słowach. Nie spodziewałam się, że tak to rozegra, przecież mogliśmy się w międzyczasie spotkać w jakimś mniej eleganckim miejscu. Ale ta restauracja jest ważna dla nas obojga bardziej, niż sądziliśmy.
- Cieszę się, że to miejsce jest nadal dla Ciebie tak ważne. Zawsze będziesz tu mile widziany, wiesz o tym?
     Uśmiechnął się przyjacielsko do mnie i przestał bawić się łyżeczką w filiżance z herbatą, splatając swoje palce i kładąc je na stole i nie spuszczając nawet na moment ze mnie wzroku.
- O rodzinie się nie zapomina. Oczywiście, że o tym wiem, chociaż może nie dla wszystkich koniecznie "mile". Tą kawę także mi przynieśli wyjątkowo szybko... może nadal się mnie boją.
     Alexander bywał ostry i stanowczy w prawy, bywał także niekiedy szczery do bólu. Cenił kucharzy, którzy gotowali z pasją, nie robili tego z przymusu i mieli o tym jakiekolwiek pojęcie. Dopuszczał błędy w ich gotowaniu, bo przecież nie ma kucharza idealnego, a nawet droga do niego jest trudna i wyboista, Alex też od czegoś przecież zaczynał. Ale kiedy widział, że kucharz sobie nie radzi, przestawał sprawdzać się w swojej pracy, kiedy opóźniał wydawanie dań, co powtarzało się systematycznie i nie było widać żadnych starań, aby ten stan rzeczy zmienić, Alex nie cedził słów, mówił wszystko, co mu ślina na język przyniosła. Nie ceregielił się z nikim, nie widział sensu w trzymaniu kogoś, dla kogo gotowanie nie było drugim życiem. Był ostry, bardzo wymagający, ale musiał trzymać z kuchni rygor i poziom, inaczej restauracja nie byłaby w tym miejscu, w którym się znajduje. To ciężka praca i wymogi doprowadził nas na szczyt.
     Roześmiałam się na jego słowa i oparłam się łokciami o blat stolika.
- Przyznam, że w niektórych sytuacjach mógłbyś się ugryźć w język i nie patrz tak na mnie, nie jesteś już moim szefem i mogę to powiedzieć, ale w pracę kucharza jest wpisana umiejętność i wiedza o gotowaniu. Nikt się Ciebie nie bał. Po prostu wzbudzałeś w nich respekt i poczucie świadomości, że poziom gotowania tutaj jest wysoki i trzeba wiele, aby ten poziom uzyskać a drugie tyle, by go utrzymać.
- A Louis...? Trzyma poziom?
- Stara się. Na pewno.
- Czytałem recenzje restauracji w gazecie, a z pewnego źródła wiem, że ten krytyk jest bliskim przyjacielem Louisa i dlatego wolałem się zapytać osobiście, czy przypadkiem nie było żadnej stronniczości. Ale jeżeli twierdzisz, że Louis się stara, to dobrze. Bardzo dobrze.
- Ale wiesz, że to już nie to samo, co było z Tobą?
- [T.I.]... - Alex rozejrzał się wokół, a następnie palcem wskazał mi, bym się do niego zbliżyła. - Czy masz jakiś problem z Louisem?
- Skąd w ogóle taki pomysł? Nie mówię, że od początku się z nim dogadywałam i było super. Nie musimy mieć jednakowej opinii na dany temat. Ale problem? Nie nazwałabym tego tak od razu problemem.
- Greg mi opowiadał...
- A Greg wie tyle, co nic.
-... opowiadał mi, że byłaś zła na niego. I Louisa. Wymyślił to sobie?
- Oczywiście, że nie, ale to długa historia, nie warta opowiadania.
- Mamy czas. Nie odpuszczę.
     Zawahałam się. Alexander był jedną osobą, której mogłam to opowiedzieć, bo prawdopodobnie jako jedyny by zrozumiał sytuację i oczywiście jest moim przyjaciele. Jednakże kwestia Greg'a i Louisa to ostatni temat do rozmów, nad którym chcę dyskutować.
- Ale... skoro już wiesz o wszystkim od Greg'a, to po co ja mam Ci to opowiadać jeszcze raz? Nie jestem z tego dumna.
- Chcę spojrzeć na sprawę z Twojej perspektywy, to wszystko.
     Wzrok Alexa zdradzał jedynie upór. Wiedziałam. Gdy już się wejdzie na jakiś temat z nim, musi on być przeprowadzony do końca, nie lubił niedomówień. Opowiedziałam mu całą historię w kilku zdaniach nie wchodząc zbytnio w szczegóły, bo nie było sensu, ale przedstawiając sprawę tak, że zachowanie Greg'a mnie zdezorientowało, a Louisa było nie fair w stosunku do mnie.
- Ale wciąż tu jesteś. - podsumował Alexander, na co cicho westchnęłam i kiwnęłam głową.
- Ale wciąż tu jestem.
- Może jednak ma na Ciebie dobry wpływ.
- W jakim sensie?
- Podobno Twój suflet był wyśmienity. Kiedy robiłaś go przy mnie - swoją drogą tylko dwa razy - nigdy nie byłaś z niego zadowolona.
     Liczy się wzbudzenie we mnie uczuć, o których istnieniu zapomniałam.
     Jeżeli tak, no to faktycznie ma na mnie dobry wpływ.
- [T.I.], zarumieniłaś się.
     Pokręciłam przecząco głową, po czym roześmiałam się dla niepoznaki.
- Zarumieniłam się, bo wyróżnił mój suflet a ty, mój nauczycielu, przeczytałeś o tym. To dużo dla mnie znaczy.
- Zarumieniłaś się zanim wspomniałem o suflecie. [T.I.], zaszło coś między Wami?
     Może Cassie miała racje, że wszystko da się wyczytać z oczu? Ale czy moje oczy aż tak bardzo zdradzają, że między mną a Louisem powstała dziwna, niezidentyfikowana więź?
- Zmieńmy temat.
- Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć, prawda? Louis jest młodym, przystojnym mężczyzną, to normalne, że podoba się płci przeciwnej...
- Nie ma o czym mówić, Alex. - przerwałam spokojnie, chociaż wewnątrz mnie nie było tak spokojnie. - Przepraszam, ale mamy mało czasu, chciałabym się dowiedzieć co u Ciebie słychać, bo póki co rozmawiamy tylko o mnie. Fizjonomia Louisa mnie nie interesuje, zależy mi na wspólnej, przyjemnej i sprawiedliwej współpracy, nic więcej.
     Alexander popatrzył na mnie tak, jak ostatnio spojrzała na mnie Cassie: "Mów co chcesz, ja wiem swoje i mnie nie oszukasz". Dlaczego moi przyjaciele są tak cholernie uparci i nie dopuszczają do siebie żadnych argumentów, które są niezgodne z ich wyobrażeniami?
     A może to ja nie odbieram argumentów od nich, przemawiających za ich wyobrażeniami, a które mogą być zgodne z prawdą? Przecież nie jestem nieomylna, a oni też mają oczy.
- Wiesz, że nie da się żyć z samej pracy?
- Do tej pory wychodziło mi to bardzo dobrze.
- Ja też tak myślałem, kiedy stawiałem pierwsze kroki w gastronomii. I gdybym w porę nie dostrzegł, że praca daje satysfakcje, ale nie da się jej przytulić wieczorem, powiedzieć "dobranoc" przed snem, wstać wcześnie z łóżka, by zrobić jej śniadanie i napisać wiadomość w ciągu dnia, że się tęskni, straciłbym kobietę, która stała się moją żoną i była tym wszystkim, czego mi brakowało w życiu. Gdyby nie ona, teraz byłbym najbardziej nieszczęśliwym człowiekiem na świecie.
- To tylko dowodzi temu, że mężczyźni wcale nie są takimi twardzielami, za jakimi uchodzą i każdy potrzebuje uczucia. Więc co ja mam do tego wszystkiego?
- Mówisz jak zatwardziała feministka, wiesz?
- Nie jestem feministką. Jestem realistką. Prawdziwa miłość zdarza się raz na milion przypadków, a ja się nie łudzę, że akurat jestem milionowym przypadkiem. Nie chcę się zawieść.
- Dwa razy się zawiodłaś i wydaje Ci się, że już wszyscy będą Cię zawodzić?
     Nie, oczywiście że tak nie myślałam. Ale kiedy ma się na swoim koncie już kilka niepowodzeń miłosnych, to nie jest się tak otwartym na nowe znajomości i nie jest się optymistycznie do tego nastawionym.
- Nie - odpowiedziałam szeptem - ale dlaczego zasugerowałeś, że akurat musi to być Louis? Równie dobrze mogła to by być inna osoba z ekipy. Z nimi wszystkimi lepiej się dogaduje, niż z Louisem.
- W miłości nie chodzi o to, aby się dobrze dogadywać i mieć taki samo zdanie w każdej sprawie. Przeciwieństwa się przyciągają, [T.I.]. Fizyka ma na to dowód.
- I Louis jest moim przeciwieństwem? - zaśmiałam się ironicznie. To brzmiało absurdalnie.
- Tak. To wywnioskowałem z rozmowy z nim, kiedy przekazywałem mu pieczę nad kuchnią.
- Ile w sumie rozmawialiście?
- Pół godziny... może czterdzieści pięć minut.
- I tyle wystarczyło Ci, by go ocenić i przystawić do mojej osoby?
- [T.I.], nie złość się, takie rzeczy widzi się od razu. Nie potrzeba tygodni, aby niektóre cechy poznać w człowieku, one same się rzucają w oczy.
- Dobra, dosyć tego. Mam dużo pracy i muszę wracać. Miło mi się z Tobą rozmawiało. Niedługo musimy to powtórzyć.
     Zaczęłam się podnosić z krzesła, ale w tym czasie Alex złapał mnie za rękę.
- Nie idź jeszcze. Przepraszam jeżeli uraziłem Cię swoimi słowami. - nie chciałam się z nim rozstawać w złości, dlatego postanowiłam zostać jeszcze kilka chwil. - Nie chciałem Cię zdenerwować i przepraszam, jeżeli to zrobiłem. Chciałem tylko przez to powiedzieć, że nie powinnaś uciekać, [T.I.]. Przed tym, co ma dla Ciebie los. Może się mylę i to nie jest Louis, ale nie musisz zamykać się w sobie. Powinnaś otworzyć się na ludzi, którzy pojawiają się w Twoim życiu, ale nie każdego, tylko tych, którzy są tego warci. Nie masz się czego bać. Z samej pracy, choćbyś chciała i się zaparła, nie da się żyć.
- Dziękuję, Alex. Jestem wdzięczna za każde Twoje słowo. Ale przecież znasz mnie. Nie jest tak łatwo zmienić zdanie, kiedy rzeczywistość na każdym kroku udowadnia mi, że powinnam się trzymać swoich starych założeń, czyli liczyć tylko na siebie.
- Skoro coś jeszcze nie nadeszło, to znaczy, że idzie powoli, ale jest bardzo duże i na długo Ci go wystarczy. - uśmiechnęłam się szeroko, wdzięczna za wszystko, za każde słowo i szczęśliwa, że mam takiego przyjaciela. - [T.I.], dobrze Ty się czujesz? Jesteś blada i wyglądasz jakbyś miała gorączkę.
- Chyba będę chora.
- To jak najszybciej wracaj do domu i zdrowiej. Wiesz, że chorzy nie są mile widziani w kuchni?
- Wiem, Louis zdążył mi już to uświadomić. Dokończę swoje danie i się zmywam.
- Tylko masz siedzieć w domu, dopóki nie wyzdrowiejesz całkiem. Osobiście sprawdzę, czy nie roznosisz zarazków, zanim wrócisz do pracy.
     Roześmiałam się. Powiedział to w zabawny sposób, ale na pewno sobie nie żartował.
     Rozmawialiśmy jeszcze przez kilka chwil na mniej zobowiązujące tematy, które znacznie poprawiły mi humor i sprawiły, że chwilowo dziwna rozmowa z Louisem poszła w zapomnienie. Chyba właśnie tego potrzebowałam, oderwania się od rutyny i spojrzenia na sprawę oczami Alexa. Zawsze chciał i nadal chcę, bym znalazła swoje szczęście w życiu, nie tylko to zawodowe, do którego jestem na dobrej drodze, ale także moje własne małe szczęście, tylko moje, które mnie dopełni i sprawi, że niczego mi w życiu nie będzie brakowało. Brałam jego słowa do serca, chociaż nie z każdym się zgadzałam, bo nie łatwo jest znaleźć człowieka na ulicy czy gdzieś w barze, klubie, który będzie spełniał każde nasze oczekiwania. i o nic nie trzeba się będzie martwić, bo wszystko będzie się działo naturalnie, samo z siebie. To nie jest takie łatwe być w związku, jakby mogło się wydawać. Nie mam w tym dużego doświadczenia, ale z obserwacji innych ludzi wyciągnęłam bardzo wiele.
     Wróciłam do kuchni i podeszłam do swojego stanowiska pracy, by dokończyć krojenie, ale dostrzegam tylko pustą deskę i położony na niej czysty nóż. Ktoś musiał dokończyć moją pracę, a ja dopiero teraz poczułam się źle, że zostawiłam niedokończone krojenie, kiedy było potrzebne do dania, na tak długo czas.
- Ja dokończyłem, Ty już spokojnie możesz wrócić do domu. - powiedział Louis, który podszedł o mnie, gdy tylko znowu zobaczył mnie w kuchni.
- Przepraszam.
     Spojrzał na mnie, unosząc jedną brew do góry.
- Za co mnie przepraszasz?
- Nie dokończyłam swojej pracy i wyszłam.
- Przyznam, że nie była to wzorowa postawa, ale to, co robiłaś nie było akurat potrzebne na zaraz. Dokończyłem, by się nie zmarnowało. Proszę tylko, byś na przyszłość pilnowała tego, albo poprosiła kogoś o zastąpienie.
- Będę pamiętać.
     Uwaga ta - jak oczekiwałam - nie była wypowiedziana tonem ostrym, oskarżycielskim i wrednym, ale o dziwo spokojnym i proszącym. To była nowość nie słyszeć na końcu wypowiedzi "Jesteś beznadziejną kucharką" albo czegoś znacznie gorszego. Przez dłuższą chwilę w ciszy wpatrywałam się w niego zapominając, jakie uczucia we mnie wywołuje on sam, jego spojrzenie na moim ciele.
     A on wpatrywał się bez słowa we mnie.
- To jak... odwieźć Cię do domu? - zapytał cicho, wsuwając do swoich kieszeni spodni dłonie, a ja momentalnie oprzytomniałam. Czułam się jeszcze gorzej, niż godzinę temu, a dodatkowo, gdy pomyślałam o pracy, która mnie czeka, o szybkości jej wykonywania, o gwarze, który zawsze jest przy tym obecny...
- Nie, nie chcę Ci zawracać głowy. Mieszkam niedaleko, kilka minut spaceru dobrze mi zrobi.
- Jesteś pewna?
- Tak, tak. Nie masz czym się przejmować.
- W takim razie w porządku. Mam nadzieję, że nie będę tego żałował. A więc od dziś idziesz na zwolnienie i wracasz dopiero wtedy, kiedy poczujesz się naprawdę dobrze, tak?
- Tak. Mam nadzieję, że nie będzie to długo trwało.
- Ja również. - odpowiedział ciszej, kiedy odwróciłam się już od niego tyłem i zmierzałam do drzwi pomieszczenia socjalnego. Nim zniknęłam za drzwiami odwróciłam się raz jeszcze do Louisa, który nadal stał w swoim miejscu i nadal się we mnie wpatrywał. Gdy nasz wzrok się skrzyżował, wyszeptał nieme pożegnanie. Nie spuszczaliśmy z siebie wzroku, dopóki nie przejęłam inicjatywy i nie odwróciłam się, chociaż było to wbrew mojej woli.
     Co to było?
     Chociaż... to nie miało znaczenia. Nie chciałam odpowiedzi, za dużo myślę nad każdym szczegółem. Ta chwila była nasza i chcę by tak zostało.


     Otworzyłam kluczem drzwi do swojego mieszkania i odwiesiłam je na haczyk zawieszony w korytarzu, wchodząc do środka i zamykając za sobą drzwi. Alexander w jednym miał rację - ciszy w domu po powrocie z pracy nic nigdy nie będzie w stanie zastąpić. I miał racje także w tym, że dążenie do osiągnięcia szczytu kariery gastronomicznej da satysfakcję, ale nie wypełni pustki i ciszy, bijącej z każdego centymetra mojego mieszkania i nie da mi ciepła, które mogłaby mi dać druga osoba.
     Odłożyłam torebkę na stolik i zdjęłam płaszczyk na następnie skierowałam się do kuchni, by zrobić sobie upragnioną herbatę z miodem. W międzyczasie, kiedy woda się gotowała, ja przeniosłam się do sypialni, przebierając się w znacznie wygodniejsze ubrania i cieplejsze, a także zadbałam o prowiant mojego małego lokatora.
     Z gorącą herbatą, ciepłymi skarpetkami i milutkim kocykiem ułożyłam się wygodnie na fotelu w salonie, włączając telewizor i nie widząc nawet kiedy zamknęłam na chwilę oczy, zasypiając na kilka godzin.
     (...)
     Obudziło mnie dość intensywne pukanie do drzwi. Najpierw otworzyłam jedno oko, dopiero potem drugie, przez kilka pierwszych chwil nie wiedząc, gdzie jestem, jak tu się znalazłam i jak długo spałam. W pokoju panowała ciemność, jedynym źródłem światła był wciąż włączony telewizor. Spojrzałam na okno, na zewnątrz noc już pochłonęła całe miasto. Ile musiałam spać? Kiedy w ogóle to się stało? Przecież zamknęłam oczy tylko na sekundę.
     Kiedy wreszcie udało mi się odzyskać kontakt z rzeczywistością wygramoliłam się z koca i włączyłam światło, zmierzając do drzwi, w które ktoś wciąż uparcie pukał. Włożyłam kluczyk do drzwi, ale przy przekręcaniu ich poczułam opór. No tak, nie zamykałam drzwi na klucz. Chwyciłam za klamkę i otworzyłam drzwi i otworzyłam szerzej oczy widząc stojącego przede mną Louisa.
- Louis... Co ty tu robisz?
      Wyglądał, jakby sam nie wiedział, po co tu przyszedł. Jakby decyzja o tym była podjęta w 1 sekundzie.
- Nie masz kilku minut drogi do domu. Szedłem tu pół godziny.
- Pokonując tą trasę dwa razy dziennie może wejść w wprawę. A więc... po co przyszedłeś?
- Jesteś chora... chciałem się upewnić, czy wszystko jest w porządku, czy bezpiecznie dotarłaś do domu. Nie otwierałaś przed dłuższą chwilę teraz, myślałem... że jednak nie dotarłaś do domu...
- Nie, eeemmm... spałam.
     Poczułam się nieco zmieszana, bo jednak przyszedł tu upewnić się, czy jestem w domu, czy mnie ufo po drodze nie porwało. Nie wiedziałam jak miałam to odbierać; zwykła troska o współpracownika czy coś więcej? Nie chciałam myśleć o 'niczym więcej', nie na tym etapie.
- Obudziłem Cię? Przepraszam. Ale skoro już nie śpisz i tu jestem... - wyciągnął zza pleców reklamówkę, a w niej dwa okrągłe pojemniki, prawdopodobnie z zupą oraz kilka innych rzeczy. Spojrzałam na niego jeszcze bardziej zdziwiona. - Zjesz ciepłą kolację. Będzie ciepła, gdy ją podgrzeję, bo na pewno już wystygła przez tą półgodzinną podróż.
     I nie pytając o nic więcej jak gdyby nigdy nic z szerokim uśmiechem postawił krok do przodu, wchodząc do mojego mieszkania i przechodząc obok mnie, skierował do do kuchni. Byłam zbyt zmęczona, aby się teraz z nim spierać, wypraszać go, dlatego zamknęłam drzwi i westchnęłam cicho, podążając za jego śladem. Weszłam powoli do kuchni i zobaczyłam Louisa zdejmującego swoją kurtkę, wieszając ją na oparciu krzesła, a następnie jak gdyby nigdy nic zabrał się do szperania po moich szafkach w poszukiwaniu... czegoś.
- Pomóc Ci w czymś? - zapytałam, opierając się ramieniem o ścianę.
- Nie potrzeba. Mam dar wyszukiwania potrzebnych mi rzeczy w błyskawicznym tempie. - otworzył jeszcze kilka kolejnych szafek i przy ostatniej wydał z siebie radosny okrzyk ze znalezienia... garnuszka. - A nie mówiłem? Ty możesz wracać tam, gdzie leżałaś, a ja zaraz przyjdę do Ciebie z ciepłą kolacją.
- Nie zostawię Cię samego w mojej kuchni.
     Odwrócił się w moją stronę, posyłając mi prowokujący uśmiech i poruszając w zabawny sposób brwiami.
- Boisz się, że ja, profesjonalny kucharz, spalę Ci dom?
- Tak, właśnie tego się obawiam.
- [T.I.], jeszcze tak wiele rzeczy o mnie nie wiesz. - westchnął nostalgicznie nim przystąpił do przelania zupy z pojemniczków do garnuszka i postawienia go na kuchence, by podgrzać jego zawartość.
- I nawzajem.
     Wróciłam na chwilę do salonu, z którego wzięłam kubek z zimną już herbatą i wróciłam do kuchni, wstawiając go do mikrofalówki, by ją trochę podgrzać, chociaż niemal natychmiast porzuciłam ten pomysł i wylałam zimną herbatę do zlewu. Odgrzewana nigdy nie jest smaczna.
- A poza tym wstąpiłem jeszcze do apteki i kupiłem kilka witaminek, by szybciej postawiły Cię na nogi. Zgaduje, że niewiele masz tego w domu. - wyciągnął z torebki kilka małych opakowań leków i mi je podał, a w pustą reklamówkę zapakował zużyte pojemniki po zupie i wyrzucił do kosza.
- Dziękuję, faktycznie, nie uzupełniałam zapasów swojej apteczki już... od dawna. Rzadko choruje. Ile Ci jestem za nie winna? - wyszłam do korytarza, by wziąć portfel ze swojej torebki, ale kiedy wróciłam do kuchni, zastałam Louisa w wyjątkowo dobrym humorze. Zamieszał kilka razy zupę w garnku, a następnie z szerokim uśmiechem oparł się o krawędź blat, skrzyżował nogi w kostkach i ręce na klatce piersiowej. - No co?
- Nie chcę żadnych pieniędzy.
- Lou... - właśnie przyłapałam się na tym, że prawie chciałam powiedzieć do niego 'Lou', a nie 'Louis', a kiedy spojrzałam na właściciela tego imienia, dostrzegłam błysk w jego oku - ...is, nie żartuj nawet, przecież musiałeś za nie zapłacić z własnej kieszeni, a ja nie oczekiwałam jałmużny.
- Zapłaciłem i nie czuję się przez to biedniejszy. To tylko kilka witamin, niech pójdzie Ci na zdrowie.
     Odwrócił się i ponownie zamieszał zupę, a następnie zaczął ponownie otwierać po kolei wszystkie szafki, a dopiero gdy dotarł do tej nad zlewem, wyjął z niej jeden głęboki talerz.
- Nie zjesz ze mną? - usłyszałam swój głos i przez chwilę pomyślałam, że jak na pytanie zadane sobie samej w myślach zabrzmiało dosyć głośno, ale po chwili oprzytomniałam i szerzej otworzyłam oczy: to było tylko w myślach. I Louis, który powoli odkręcił się w moją stronę, wydawał się być tak samo zaskoczony tym pytaniem. Nie protestował jednak i nie zadawał żadnych pytań, tylko wyjął drugi talerz i położył go obok pierwszego.
- Jeżeli się narzucam albo... coś w tym stylu...
- Nie, nie, spokojnie. Właściwie, to jestem wdzięczna, że pamiętałeś i zadbałeś o to, bym szybciej wyzdrowiała. - uśmiechnęłam się lekko, ale po takim wyznaniu już nie miałam odwagi na spojrzenie mu w oczy. Dla niego nadmiar dobrych słów ode mnie również był nowością, dlatego bez słowa zaczął szukać chochli do zupy.
     Po nalaniu równych porcji zupy, Louis chwycił oba talerze, nie pozwalając mi wziąć jednego i przeniósł je na niewielki stół stojący w kuchni przy oknie. Ja w tym czasie z szuflady wzięłam dwie łyżki i położyłam je obok talerzy. Tylko przez sekundę skojarzyło mi się to z naszą pracą, tym zajmujemy się na co dzień, jednak tylko przez sekundę. Wszystkie inne sekundy były przesiąknięte uczuciem, że szykowanie jedzenia zbliża ludzi bardziej w prywatnych mieszkaniach, niż ogromnych kuchniach restauracji. Tam nie ma czasu na zastanawianie się nad wszystkim, po prostu wykonuje się swoją pracę. Tutaj towarzyszyło mi dziwne uczucie bliskości i co najgorsze spodobało mi się to. Wspólne szykowanie i wspólne spożywanie go. To była dla mnie jakaś nowość, bo zwykle kolacje jadam sama.
     Usiedliśmy przy stole i życząc sobie smacznego zaczęliśmy jeść. Zupa była gorąca, dlatego jadłam ją powoli, by się nie poparzyć, a ponadto szybko mnie rozgrzała.
- Czy to nie jest zupa z naszej restauracji? - zapytała, kiedy ten smak wydał mi się dziwnie znajomy.
- Jest bardzo smaczna i jest idealna dla chorych, bo rozgrzewa i tak właśnie pomyślałem, że Ci będzie odpowiadać.
- Bardzo mi smakuje. Rzadko ją jem, bo zwykle nigdy nie zostaje, goście mają o niej podobne zdanie. Chyba muszę w końcu spisać cały przepis na nią.
- Pracujesz w pięciogwiazdkowej restauracji i nie znasz przepisu na zupę, która jest naszą dumą? - zapytał poważnym tonem głosu, udając mocno oburzonego tym faktem. Sposób w jaki to wypowiedział sprawił, że nie mogłam powstrzymać się przed roześmianiem się na głos. - Pff. Powinnaś go znać o każdej porze dnia i nocy, w małym paluszku!
- O nie! Teraz to dopiero będę miała na pieńku z szefem kuchni. Co ja biedna pocznę! - oboje się roześmialiśmy. - A już mówiąc poważnie, zawsze zapominam o jakimś ważnym składniku. Często też nie mam czasu, bo pracuje popołudniami, więc nie zdążę jej zrobić przed pracą.
- Chyba będę musiał Cię osobiście zmotywować do jej przygotowania.
     Spojrzałam na niego spode łba i uśmiechnęłam się pod nosem.
- Próbuj.
     Dokończyliśmy jedzenie zupy rozmawiając głównie o pracy, a raczej o menu i planie Louisa wprowadzenia w niego kilku drobnych zmian, chociaż i tak wiele zależało od samego zespołu i Greg'a. Sam jedynie mógł nad tym wszystkim zacząć myśleć, ale bez niego także nie byłyby wprowadzone. Już Alexander chciał wprowadzić zmiany, nim zaczął poważnie myśleć nad odejściem z pracy, ale chyba sam nie był gotowy na taki krok. Po skończonym posiłku zabrałam talerze i włożyłam je do zlewu. Odkręciłam się do Louisa, który podniósł się już z krzesła, zdjął kurtkę z jego oparcia, by ją założyć.
- Dziękuję za gościnę, ale chyba nie powinienem jej nadużywać...
     Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale oboje doskonale wyczuliśmy, że żadne z nas nie chce się jeszcze żegnać, choć żadne nie jest w stanie powiedzieć tego na głos. I ja także, sama przed sobą przyznałam, że to jest ostatnia rzecz jakiej chcę na zakończenie tego dnia. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek mogłabym się poczuć dobrze w towarzystwie Louisa i to jeszcze w moim własnym mieszkaniu, do którego wstęp ma niewiele ludzi. A jednak Louis w nie jakimś cudem wstąpił i mi to nie przeszkadzało.
- Louis...
- Pamiętaj, aby zażywać leki. Mam nadzieję, że szybko wyzdrowiejesz i wrócisz do pracy.
- Louis...
- To nie będę już przeszkadzał. Już się zbieram i...
- Nie. - zaprotestowałam, podnosząc głos na tyle, by przebić się przez jego nie zamykającą się buzie i wreszcie mógł mnie usłyszeć. Zawstydziłam się na moment, kiedy zapadła po tym między nami cisza. - To znaczy... Chciałam powiedzieć, że mi nie przeszkadzasz. Właściwie pomyślałam, czy może nie masz ochoty jeszcze ze mną trochę pobyć. Oczywiście jeżeli masz tylko czas...
- Bardzo chętnie. - odpowiedział, może zbyt szybko, jakby bał się, że jeszcze zmienię zdanie. Nie zdziwiło mnie to, przecież do tej pory sytuacja między nami nie była idealna, właściwie nadal nie wiem, co jest odpowiedzialne za jej zmianę. Jedna wizyta w moim mieszkaniu i już proponuje mu zostanie trochę dłużej. Postanowiłam dzisiejszego wieczoru nie zastanawiać się nad całym sensem tego, nie bać się tego, nie odrzucać tego, co mi los postawił na drodze. Przecież zwykłej rozmowy nikt nam nie zabroni i nie musi to się przeradzać w nic, przed czym uciekam. Zwyczajnie nie chcę spędzać tego wieczoru samotnie.


     Usiedliśmy na kanapie przed telewizorem, chociaż na razie nie chciałam go włączać. Chciałam możliwie jak najlepiej wykorzystać ten wieczór, a przez to rozumiałam lepsze poznanie Louisa. Nie codziennie mamy okazje do porozmawiania, do tej pory w ogólnie takiej szansy nie mieliśmy. Nadal nie rozumiem, dlaczego od początku naszej współpracy podchodził do mnie z większym dystansem niż do innych, chłodem, był bardziej wymagający i bardziej konsekwentny, ale chyba nie muszę sobie ani jemu wypominać tego na każdym kroku i być już we wszystkim do niego uprzedzona. Może jeszcze kiedyś dowiem się, czy zrobiłam coś nie tak.
- Co sprawiło, że zdecydowałaś się na karierę kucharza? - zapytał, upijając łyk herbaty.
- Zawdzięczam to chyba mojemu tacie. Odkąd pamiętam zawsze wspólnie szykowaliśmy rano śniadanie, a wieczorami kolacje. Na wszelkie święta także razem przygotowywaliśmy dania. Kiedy jeszcze byłam mała, to on głównie je szykował, mi dawał za zadanie szykowanie produktów, mieszanie tych, które nie wymagają wysiłku. Ale właśnie to zasiało we mnie ziarenko pasji do gotowania. Z biegiem lat, kiedy tata już nie miał tyle czasu co wcześniej, sama zaczęłam stawiać pierwsze poważniejsze kroki w gotowaniu. Nie od początku dobrze mi szło, wiadomo. Upieczenie zwykłych babeczek było dla mnie dużym wyzwaniem, ale właśnie wtedy poczułam, że lubię takie wyzwania. Upieczenie ich było moim pierwszym małym sukcesem i od tamtej pory gotowałam coraz częściej, urozmaicałam nasz jadłospis, stawiałam sobie poprzeczkę coraz wyżej. Na tamtym etapie już nie potrafiłam znaleźć żadnego innego zajęcia, które by mi sprawiało taką radość. Potem stało to się już taką naszą małą tradycją, że na święta ja przygotowywałam większość potraw, na jakieś przyjęcia rodzinne i u znajomych zawsze przynosiłam swoje wypieki.
- Lubiłaś piec ciasta? Kiedy poprosiłem Cię o przygotowanie sufletów stwierdziłaś, że ciasta nie są Twoją mocną stroną. - uśmiechnął się kącikiem ust, nadają temu uśmiechowi niesamowicie seksowny wygląd. Zdusiłam w zarodku pragnienie wywołania go jeszcze raz, bo wiem, że tym samym uznałabym jego zwycięstwo nade mną i byłabym na przegranej pozycji.
- To prawda. Kiedyś je uwielbiałam, ale dosyć często mi nie wychodziły tak, jak powinny i przez to się zniechęciłam. A potem poszłam do swojej pierwszej pracy, gdzie nauka pieczenia ciasta raczej była nie na miejscu. Poza tym mają określone przepis, którego trzeba się trzymać, to mnie trochę ogranicza. Gotując inne dania mogę trochę eksperymentować, łączyć nowe rzeczy, próbować zupełnie czego innego.
- A ja wręcz przeciwnie, lubię piec ciasta, bo mimo, że mają określony przepis, to można z nich wiele zrobić. Ale nie lubię się tym chwalić, wolę piec w zaciszu własnego mieszkania. - roześmiał się, ale zaraz trochę spoważniał. - Chciałbym Ci zadać pytanie, które mnie trochę ciekawi, ale jeżeli nie masz ochoty albo uznasz, że to zbyt osobiste pytanie, to oczywiście nie musisz na nie odpowiadać, ok?
- To zależy od pytania.
- Z Twojej opowieści wynika, że wszystko robiłaś z tatą i to fantastyczne, że miałaś z nim taki dobry kontakt, ale... nie wiem, jak odpowiednio zapytać, nie chciałbym zabrzmieć źle...
- Najlepiej powiedzieć bez owijania w bawełnę, tak jest najłatwiej.
- Nie gotowałaś ze swoją mamą?
     Chciałam prosto z mostu, tak też dostałam. Słysząc "mama" nieco się zasmuciłam, ale szybko przyjęłam obojętną minę. Przecież kiedyś każdy zadaje to pytanie To nie jest rzecz, którą się chwali na prawo i lewo, więc nie mogłam winić Louisa, że zapytał, skoro nie wiedział.
     Westchnęłam głęboko, nim odpowiedziałam na to pytanie. Nie miałam z tym problemu. Chodziło tylko o to, że to jest informacja z mojego życia osobistego, z którą dziele się w tej chwili z Louisem. Czuję, jakbyśmy przez to mieli się do siebie zbliżyć i bardziej się rozumieć, otworzyć kolejne drzwi w naszej znajomości.
- Kobieta, która mnie urodziła, porzuciła mnie zaraz po urodzeniu.
- Przepraszam, że zapytałem, nie chciałem Cię urazić.
- Nie uraziłeś, to nie jest dla mnie temat do chwalenia się, ale tematem tabu także nie jest.
- Czy... znałaś ją chociaż? - zapytał nieśmiało, a ja próbowałam na moment przypomnieć sobie jak ona wyglądała na zdjęciu, które pokazał mi ojciec, kiedy wyznał mi prawdę o niej.
- Nie. Nigdy jej nie widziałam. Tata mi trochę o niej opowiadał. Według niego była to najpiękniejsza kobieta pod słońcem. Ale nieodpowiedzialna i bardzo niedojrzała. Nie byłam w planach. Kiedy zaszła w ciąże, oboje byli w szoku, ale tata był gotowy wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. I ona także tak myślała, dopóki się nie urodziłam. Przestraszyła się, zwyczajnie stchórzyła i zniknęła z życia mojego ojca. Tata był załamany, bo odeszła z jego życia kobieta, którą kocha, a zostawiła mu dziecko, chociaż sam niewiele o dzieciach wiedział. Bał się. Ale on nie stchórzył. Wychował mnie najlepiej, jak tylko potrafił i za to mu będę wdzięczna do końca życia. - uśmiechnęłam się szerzej i przeniosłam swoje spojrzenie na Louisa, który sięgnął po moją dłoń i mocno ją ścisnął. Jego reakcja zupełnie mi wystarczyła. Nie musiał nic mówić, nie oczekiwałam lawiny współczucia, chociaż podobnie jak ostatnio, moje ciało zareagowało na jego obecność i pragnęło więcej. A Louis doskonale wiedział, jak zareaguje.
- Mówisz 'ta kobieta', 'ona'...
- Nie zasługuje na to, by nazywać się "mamą". Nie wystarczy urodzić dziecko, by nią zostać, to trochę za mało. Jak byłam młodsza kilka razy próbowała się ze mną skontaktować za pośrednictwem taty, zaczęła wysyłać pocztówki na święta, drobne upominki na urodziny, ale ja nie odczuwałam potrzeby zobaczenia się z nią. Nigdy się nie zgodziłam. Nie wyobrażałam sobie poznać kobietę, do której miałabym się zwracać "mamo". Tata to szanował. Nie wiem, czy utrzymywał z nią kontakt potem, czy nadal utrzymuje, nigdy nie pytałam.
- Nadal nie masz ochoty jej poznać?
- Poznać może nie, ale... zobaczyć, z daleka. I tak wiem, że powiedziałaby mi dokładnie to samo, co ojcu, gdy odchodziła. Może to i lepiej. Może lepiej nie znać swojej matki, niż znać ją i żyć ze świadomością, że byłam jej największym błędem.
     Westchnęłam cicho, a Louis jeszcze mocniej zacisnął swoją dłoń na mojej. Czułam przyjemne ciepło, które przez to połączenie rozpływało się po całym moim ciele i działało w niewytłumaczalny sposób uspokajająco.
- Przepraszam, że tyle o sobie mówiłam. Może teraz Ty opowiesz, dlaczego wybrałeś gotowanie?
     Puścił moją dłoń, a ja poczułam chłód pomieszczenia ogarniający moją dłoń i pustkę. W głowie zaświtała mi jedna myśl: nasze dłonie idealnie do siebie pasowały i to mnie zabolało.
- Chyba nie ma w tej historii niczego głębszego, bo zaczęło się od czasu, kiedy wchodziłem w okres dojrzewania. Buntowałem się, z wieloma rzeczami eksperymentowałem, ale jak każdy facet lubiłem dobrze zjeść, bo jak pewnie wiesz "Głodny mężczyzna, to zły mężczyzna". Ale mam dość dużą rodzinę, moja mama często była tak zabiegana, że do tej pory ją podziwiam i nie wiem, jak sobie dawała radę ze wszystkim. A tata wolał przychodzić na gotowe. Dlatego wziąłem sprawy w swoje ręce i jako najstarszy z rodu zacząłem wyręczać mamę w kulinarnych sprawach. Spodobało mi się to i tak już zostało.
- A z tym aktorstwem mówiłeś poważnie?
- Jak najbardziej. Byłem najlepszy w całym kółku teatralnym. Ale szczęście nie trwa długo, wiele osób znienawidziło mnie za to, więc za brak swoich zdolności karali mnie, głupimi dowcipami na scenie albo śmianiem się za plecami. Zawsze to po mnie spływało. Nie prowokowałem ich, bo po co, zaraz im to się i tak znudzi. Dla nich jednak brak reakcji z mojej strony działała jak płachta na byka, bo stawali się coraz gorsi do zniesienia. A ile można znosić takich pasożytów, przez których granie w przedstawieniach stawało się troską o własne życie, bo nigdy nie wiadomo, co im przyjdzie do głowy. A także znosić upokorzenie. Przewodnicząca kółka teatralnego była trochę zawiedziona moją decyzją. Wyznałem jej prawdziwy powód, ale nigdy nie zdradziłem nazwisk tych osób. Nie jestem typem wrednej osoby, a wiem, że gdybym na nich doniósł, mściliby się na mnie jeszcze bardziej. Szkoda mi było marnować czas na ludzi, którzy nie potrafili wziąć swojego życia w garść i zająć się czymś naprawdę pożytecznym.
- Widziałeś się jeszcze potem z nimi?
- Tylko raz. Spotkaliśmy się na pogrzebie naszej... wspólnej znajomej... - mówiąc to miałam wrażenie, że zrobił się smutniejszy, a jego wzrok, utkwiony w przestrzeń, był nieobecny. Wyczułam, że wspomnieniami wrócił do tych dni, kiedy się z tymi osobami spotkał, ale to 'wspólna znajoma' miała większe dla niego znaczenie, niż mogłabym sądzić. Nim to powiedział, zawahał się, jakby nie był pewien, czy powinien naprawdę mówić mi, kim ta osoba była dla niego. Ale nie chciałam wypytywać o to, by nie wyjść na ciekawską. - Ale udawali, jak gdyby nigdy nic się nie stało. I ja także o niczym nie wspominałem. Może nawet i lepiej. W końcu to dzięki nim w jakimś stopniu zawdzięczam to, co robię i do czego doszedłem w swojej karierze.
     Louis przeniósł swoje spojrzenie na mnie i przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Odwzajemniłam spojrzenie, ale z każdą kolejną sekundą przestawałam czuć się komfortowo. Czułam, jakby chciał obedrzeć mnie ze skóry i wyczytać ze mnie wszystko, co tylko chciał. A ja nie chciałam być odkryta przez niego tak szybko, nie chciałam dać się odkryć tak szybko.
- Naprawdę nie chciałem, byś odebrała moje zachowanie jako niechęć do Ciebie albo nienawiść. Nie mam powodów, aby Ciebie traktować gorzej od innych.
- Ale jednak tak to odbierałam. Jeżeli nie niechęć do mojej osoby, to musi istnieć jakiś inny powód.
     Wahał się przed podaniem mi odpowiedzi. Nie zmuszałam go, aby wyjawił mi całą prawdę, ale miło by było wiedzieć, czym sobie zasłużyłam na szczególną uwagę swojego szefa w pracy. Jeżeli jednak nie nadawałam się do gotowania - dlaczego nie wyrzucił mnie z kuchni od razu?
- Widziałem w Tobie potencjał. Taki, z którym mogłabyś naprawdę wiele osiągnąć i wierzyłem, że dałabyś sobie z tym radę, gdybyś... więcej gotowała pod czujnym okiem kogoś, kto sam był pod takim okiem.
- Ale co to ma do tego, że krytykowałeś każdy mój krok?
- Sądziłem, że nie odbierzesz tego jako tylko krytykę, ale także zachętę do włożenia w gotowanie większej pracy, staranie się, by swoje umiejętności poprawiać i nie popełniać takich błędów.
     A więc po to to wszystko?
     Miałam wrażenie, że nie mówi mi wszystkiego i wkłada naprawdę wiele wysiłku w to, aby mi tej prawdy nie wyjawić. Mimo, że to, co powiedział, wystarczyło do poukładania sobie w głowie kilku spraw i wyjaśnienia tych jego zachować, których do tej pory nie rozumiałam, to nadal miałam niedosyt informacji.
     To nie wyjaśniało chłodu bijącego od niego w dniu, kiedy się poznaliśmy. Wtedy jeszcze nie mógł dostrzec we mnie tego "potencjału".
- Dopiero kiedy przemyślałem wszystko na spokojnie zrozumiałem swój błąd. Zrozumiałem, że potraktowałem to bardzo serio i za szybko zacząłem od Ciebie wymagać, byś gotowała jak szef kuchni, nawet Ciebie o tym nie informując. Zbyt wysoko postawiłem poprzeczkę i zbyt szybko chciałem, byś do niej dotarła i podniosła ją jeszcze wyżej. Przepraszam. Przepraszam, że źle to zrozumiałaś.
     Czy tylko tyle wyjaśnień wystarczyło mi, aby puścić w zapomnienie to wszystko i żyć dalej? Może nie do końca, ale wyjaśnił przyczynę swojego zachowania. Teraz rozumiem, dlaczego mi poświęcał więcej czasu, moje dania sprawdzał znacznie dokładniej i za każdy błąd wyciągał większe konsekwencje - zobaczył we mnie kucharza nie z przypadku, a z krwi i kości, chcąc doprowadzić moją pracę do perfekcji. Naprawdę to doceniałam i teraz także było mi przykro, że jego cele opacznie odebrałam.
- Teraz wiem, że to wszystko czemuś służyło i naprawdę doceniam to, że próbowałeś, ale jednak powinieneś mnie o tym od razu poinformować, abym była świadomość, że zbieram opieprz po coś. Myślę, że wtedy podeszłabym do tego wszystkiego inaczej, poważniej.
- Naprawdę mi teraz głupio i głupio mi też, że tak długo odwlekałem, by Ci o tym powiedzieć.
- Teraz już wiem i rozumiem. Naprawdę.
     Uśmiechnął się do mnie i westchnął z ulgą. Nie sądziłam, że mógłby przejąć się tym aż tak bardzo.
- Dziękuję. Ale... skoro już wiesz to pomyślałem, że... moglibyśmy spróbować jeszcze raz... szkolić Cię. Tym razem świadomie i metodą małych kroczków.
     Ostatnim razem "metodą małych kroczków" chciał mnie doprowadzać do krzyku.
     Boże, o czym ja myślę! Że też musiałam sobie przypomnieć o tych słowach właśnie w tym momencie, kiedy jesteśmy tylko sami, nie mam szansy na ucieczkę, bo znajduję się pod jego czujnym spojrzeniem.
- [T.I.], dlaczego się zarumieniłaś? - zapytał nieco rozbawionym głosem, przechylając głowę na bok i patrząc na mnie, przygryzając wargę.
     Czy mógłby przestać ją przygryzać? To mnie naprawdę dekoncentrowało.
- Po prostu zrobiło mi się gorąco, to nic takiego.
- To co myślisz o tym, by zacząć od nowa? Robilibyśmy to w trakcie pracy, ale jeżeli miałabyś także ochotę bądź zaistniałaby taka potrzeba, moglibyśmy trenować także poza godzinami.
     Przebywanie z Louisem w jednym pomieszczeniu sam na sam poza godzinami, który razem spędzamy w pracy? Czy aby na pewno to był dobry pomysł, biorąc po uwagę to, że ciągnie nas do siebie jak cholera, a takie spotkania tylko sprzyjają sprośnym myślom? Przynajmniej moim?
- Myślę, że moglibyśmy spróbować. Naprawdę mi zależy na rozwijaniu swoich umiejętności i ruszenie dalej ze swoją karierą, bo jeżeli się zatrzymam na jednym, z czasem będzie tylko gorzej z pójściem dalej. A jak inaczej mogę rozwijać się, jak nie pod czujnym okiem szefa kuchni? - Louis rozłożył ręce i wzruszył bezradnie ramionami, na co się roześmiałam. - Tak więc... zgadzam się.
     Chyba takiej odpowiedzi oczekiwał Louis, bo natychmiast na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Zapomniałam dodać, że ten uśmiech okazał się być bardzo zaraźliwy i sama po chwili uśmiechałam się od ucha do ucha.
- Bardzo się cieszę. Myślę, że będziemy mogli zacząć powoli jak już wrócisz do pracy i będziesz w pełni sił. Czy to Ci odpowiada?
- Jak najbardziej. Tylko mam jeszcze jedno pytanie.
- Zamieniam się w słuch.
- Czy... naprawdę myślałeś, że stosowanie krytyki wobec mnie, mogłoby mnie bardziej zmotywować niż załamać?
- Na pewno nie jest to metoda, którą mogą posługiwać się wszyscy, np. nauczyciele w szkołach czy szefowie w korporacjach, bo by było to uznane za niestosowne. W tej sytuacji pewnie także było niestosowne, ponownie Cię za to przepraszam, ale... na mnie działało, kiedy sam jeszcze byłem świeżakiem. Tam dewizą naszego szefa było "albo starasz się i walczysz albo spadaj". To nie był kurs dla początkujących. Każdego, kogo uważał za niegotowego do pracy w takich warunkach albo kogoś, kto uważał, że sobie tu po cwaniakuje, od razu wyrzucał. Do końca kursu wytrwali tylko Ci, którym na to zależało.
- Utrzymujesz jakiś kontakt z osobami tam poznanymi?
- Tam nie było czasu na zawieranie przyjaźni, [T.I.]. Każdy martwił się tylko o swoje cztery litery, bo każdy z każdym rywalizował. Nie polegało to na dążeniu do zajęcia pierwszego miejsca, jak w jakichś zawodach, ani jak w różnych programach, gdzie wygrywa jedna osoba na dwadzieścia parę. To polegało na uczeniu się sztuki gotowania, ale nikt nie odczuwał wyrzutów sumienia, gdy podstawił drugiemu nogę. Nasz szef nigdy nie uważał, że źle gotujemy, bo jednak znalezienie się na tym kursie musiało się wiązać z posiadaniem jakichś umiejętności. I ta krytyka znaczyła tylko tyle, że robimy coś niewystarczająco dobrze i musimy postarać się bardziej. Dla mnie to było motywujące, abym nigdy więcej tych słów nie usłyszał.
- Dużo razy je słyszałeś?
- Na początku bardzo dużo. Był nawet taki moment, że już czekałem tylko na to, aż powie "Louis, ty pieprzona fajtłapo, wylatujesz z kuchni". Ale to nigdy nie nastąpiło, więc uznałem to za szansę dla mnie. Wziąłem się w garść i maksymalnie skupiłem się na tym, co leżało w moich obowiązkach. Niektóre dania potem gotowałem jeszcze raz w domu, aby przećwiczyć i udoskonalić je w każdym detalu.
     Kiedy mi to opowiadał, zamknęłam na chwilę oczy i wyobrażałam sobie, jak to jest być na takim kursie. Z tego, co wywnioskowałam, musiał to być bardzo duży wysiłek dotrwać do niego do samego końca i osoby, które pragnęły zostać profesjonalnymi kucharzami, musiały wykazać się ogromem umiejętności. I samo szczęście nie wystarczyło.
- [T.I.], uśpiłem Cię? - zapytał po kilku chwilach ciszy, a ja natychmiast otworzyłam oczy i spojrzałam na niego, lecz także poczułam zmęczenie, którego do tej pory nie odczuwałam. Ta popołudniowa drzemka dużo mi dała, a jednak choroba robi swoje.
- Nie, coś ty. Na chwilę tylko zamknęłam oczy.
- Wyglądasz na zmęczoną, może ja już sobie pójdę? Już jest późno, prawie 23.
     Tak dobrze nam się rozmawiało, że w ogóle nie zauważyłam upływającego czasu, dlatego szerzej otworzyłam oczy, gdy powiedział, która jest godzina.
- Cóż, jak Ty uważasz, ale ja Cię nie wyganiam. A na razie pójdę wziąć te leki, bo zapomnę zaraz.
     Podniosłam się z fotela i zabrałam ze stolika dwa kubki po wypitej już herbacie i skierowałam się do kuchni, gdzie naczynia odłożyłam go zlewu. Odwróciłam się do wyspy kuchennej i wzięłam w dłonie pudełka z lekami, które zakupił Louis: tran, który miał mi starczyć na 2 miesiące, pod warunkiem, że będę brała go po jednej tabletce i oczywiście regularnie. Potem były dwie paczki różnych witamin na uzupełnienie niedoborów i wzmocnienie odporności, a ostatnie pudełko zawierało 8 saszetek do rozpuszczenia w ciepłej wodzie. Tak też zrobiłam. Nastawiłam czajnik, by zagotowałam się woda i naszykowałam szklankę, wsypując do niej zawartość jednej saszetki, a potem po jednej tabletce całej reszty witamin. Wtedy w kuchni zawitał ponownie Louis, ale nie zabierał jeszcze kurtki, którą zostawił tutaj. Nie wiedzieć dlaczego poczułam ulgę, że jeszcze na trochę zostanie ze mną, chociaż poczułam wyrzuty sumienia, że przez to będzie musiał wracać do siebie po nocach i nie wiadomo, czy wyśpi się jutro do pracy.
- Przyszedłeś mnie sprawdzić, czy wszystko grzecznie biorę?
- Oczywiście. Ten lek w saszetkach smakuje paskudnie - skrzywiłam się, na co Louis zareagował cichym śmiechem - ale na pocieszenie powiem Ci, że jest bardzo skuteczny.
- Wow, dawno nikt tak o mnie nie dbał. - palnęłam, nim zdążyłam dokładniej przemyśleć sens mówienia tego na głos, ale cóż, stało się. Odwróciłam się tyłem do Louisa, zdejmując czajnik z kuchenki, gdy uznałam, że woda jest już wystarczająco ciepło. Nalałam 3/4 do szklanki wypełnionej białym proszkiem i dokładnie wymieszałam łyżeczką. - Daleko ode mnie mieszkasz? - zapytałam, aby zakończyć poprzedni temat.
- Eemm... - chyba nie tego pytania się spodziewał - wydaje mi się, że jednak nie. Zwykle jeżdżę samochodem, więc teraz od Ciebie będę miał bliżej, może również pół godziny drogi spacerkiem. Czemu pytasz?
- Nie chcę Cię wyganiać, ale jest już 23, może nie powinieneś sam po nocach wracać do domu. - tak bardzo nie chciałam tego mówić, ale jednak zdrowy rozsądek wziął górę nad egoizmem.
- Jestem dużym chłopcem, nic mi się nie stanie. - ok, jeden argument zawiódł, ale w garści mam jeszcze jeden.
- Jutro idziesz do pracy, musisz być wyspany. - no i to byłoby wszystko, jeżeli chodzi o argumenty.
- Pracę zaczynamy popołudniu a poza tym... jak nie pójdę jeden dzień, to nic się złego nie stanie. Zawsze ktoś może mnie zastąpić.
     Odwróciłam się gwałtownie w jego stronę i zmarszczyłam czoło.
- Chyba nie będziesz brał wolnego tylko ze względu na mnie.
     Zapadła między nami przytłaczająca cisza, ale to nie dlatego, że wydawał się być zdezorientowany tym wyznaniem. Bardziej dlatego, że wpatrywał się we mnie czekając, czy powiem coś jeszcze, a jeżeli nie, to on powie coś, co mnie zwali z nóg.
- A nawet jeżeli, to co w tym złego? - zapytał cicho, patrząc na mnie.
- Weź wolne dla kogoś, dla kogo warto. - połknęłam resztę naszykowanych tabletek i popiłam resztą roztworu, a następnie odłożyłam szklankę do zlewu.
- Właśnie to zrobiłem.
     Te słowa pozbawiły mnie tchu na kilka chwil, kiedy próbowałam pozbierać z podłogi swoją roztrzaskaną szczękę. Do tej pory wydawało mi się, że nasze drobne przekomarzanie się, niby odliczanie Louisa do dnia, kiedy wreszcie przyznam mu rację, że mnie do niego ciągnie, są tylko po to, aby podbudować swoje ego albo zwyczajnie wyrwać dziewczynę z pracy, ale teraz dziwnie było zderzyć się z tym faktem, który do tej pory starałam się ignorować, a mianowicie takim, że Louis mówi o tym wszystkim na poważnie.
- Do czego zmierzasz? - zapytałam, za wszelką cenę starając się uspokoić oddech i głos, by nie drżał. - Bo właściwie dlaczego akurat ja?
- Już Ci powiedziałem, [T.I.]. Ja nie żartowałem.
- Z tym odliczaniem do dnia, kiedy przestanie mnie nudzić udawanie? - na potwierdzenie kiwnął tylko głową. - Ja niczego nie udaję, Louis.
- Wiesz, że to niczego nie zmieni? Odpychanie mnie od siebie? To, że tak mówisz nie znaczy, że to jest prawda.
- A skąd ty możesz wiedzieć, co jest prawdą, a co nie?! Czytasz mi w myślach?
- Oczy, [T.I.]. To nie jest tylko wymysł, że oczy są odbiciem duszy człowieka. A ty ciągle patrzysz w moje oczy... Przecież nie robisz tego tylko dlatego, by się na nie popatrzeć.
- Mogę przestać, jeżeli Ci to przeszkadza.
- Właściwie, to jest jedyna rzecz na jaką czekam zaraz po przyjściu do pracy.
     Wciągnęłam powietrze nosem, nie wiedząc, co mogłabym powiedzieć na swoją obronę. Wiedziałam tylko jedno - to nie był moment, w którym po pliczkach spływają mi łzy wzruszenia, a ja rzucam mu się w ramiona i wyznaję mu miłość. Takie rzeczy działy się tylko w filmach. Odrzucam od siebie ludzi? Możliwe, że tak jest i nic na to nie poradzę, że nie ufam ludziom, bo już tyle razy się na nich zawiodłam. Dzisiejszy wieczór miał być spokojny. Mieliśmy tylko porozmawiać, poznać się nieco lepiej, a nie potwierdzać tylko to, że jest coś między nami i zagłębiać się w to. Louis prędzej czy później znudzi się mną, tak jak nudził się każdy poprzedni.
- Myślę, że powinieneś już wyjść. - mówiąc to odwróciłam się tyłem do niego, by nie widzieć przy tym wyrazu jego twarzy.
- [T.I.], przestań oszukiwać samą siebie. Wiesz, że mam radę, więc przestać uciekać.
- Dziękuję za radę.
- Pamiętaj, by zamknąć drzwi na klucz na noc... Dobranoc [T.I.].
     Ze swojego miejsca ruszyłam się dopiero wtedy, kiedy usłyszałam, że drzwi wejściowe zatrzasnęły się, a ja dopiero wtedy odetchnęłam, ale nie z ulgą. Czułam się paskudnie, że w taki sposób odprawiłam Louisa, chociaż przyszedł tutaj specjalnie dla mnie, kupił mi leki i siedział ze mną prawie do północy. Czułam się paskudnie ze świadomością, że miał rację: oszukiwałam samą siebie. Dzisiejszego wieczoru chciałam być otwarta na to, co mi niesie los, a stchórzyłam przy pierwszej okazji, w której nasza rozmowa stoczyła się na bardziej prywatne tematy, ukazująca tylko to, co już wiedziałam od kilku dni: nie jesteśmy sobie obojętni. Oboje to wiemy, ale tylko Louis ma w sobie tylko odwagi, by móc się do tego przyznać.
     Czułam się okropnie, bo mogłam odrzucić od siebie człowieka, który znaczy znacznie więcej od wszystkich ludzi razem wziętych, których do tej poznałam i mnie zawiedli.
     Dla którego ja mogę znaczyć coś więcej.
     Zmęczona pustką, która wkroczyła do mojego mieszkania przez szparkę drzwi chwilę przez ich zamknięciem, wróciłam do salonu i ułożyłam się wygodniej na swoim fotelu. Podwinęłam kolana pod brodę jakby w nadziei, że będą one jedynym stałym elementem w tej chwili i uchronią mnie przed całkowitym rozpadem na malutkie kawałeczki. Nie miałam nawet siły uronić z siebie choć jedną łzę. Louis mnie do niczego nie zmusza, bo jest właściwie jedyną osobą, która jednego wieczoru potrafiła wzbudzić we mnie tyle emocji, że sama nie potrafiłam nazwać każdego z nich, tylko ja to odrzucam. W mojej głowie siedzi tyle cieni, które boją się światła, którym może się okazać Louis, że boją się go. Chronią mnie przed kolejnym wybuchem światła, by potem ponownie nie wpaść w wieczną ciemność. Tylko jak teraz się nad tym zastanawiam, to nie jestem pewna, czy one mnie chronią, czy tylko działają na moją niekorzyść.
     Zamknęłam oczy na chwilę zawierzając powiekom, że jeżeli je zamknę, rzeczywistość wokół mnie rozmyje się, pogrąży się w czarnej materii, nieodkrytej przez nikogo. Pamiętałam wciąż, aby zamknąć drzwi od środka na klucz dla własnego bezpieczeństwa, ale grawitacja skutecznie przyciągała mnie do fotela, uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch, nawet otworzenie oczu, kiedy po kilkunastu minutach absolutnej ciszy usłyszałam, że drzwi otwierają się i w mieszkaniu rozchodzi się dźwięk stawiania ciężkich kroków, a z każdym kolejnym stawał się on tylko głośniejszy. Lekko uchyliłam powieki chcąc sprawdzić przynajmniej, kto włamał się do mojego mieszkania, ale postać, która schylała się nade mną i wsuwała dłonie pod moje ciało, wydawała się dziwnie znajoma.
- Louis... wróciłeś... - wymamrotałam czując, że moje ciało przestało reagować na wszelkie sygnały, jakie wysyła mu mój mózg; powieki ponownie opadły w dół, a ciało stało się wiotkie, kiedy po chwili straciło grunt. - Louis...
- Ciii, jestem przy Tobie. Śpij.
- Dlaczego wróciłeś?
     Odpowiedzi już nie usłyszałam. Słyszałam tylko spokojny oddech Louisa nad moją głową, którą oparł o swoje ramie. Czułam, jak moje włosy spływają po jego ramionach i pierwszy raz zastanawiam się, czy widział mnie w rozpuszczonych, zawsze w pracy mam spięte. I nagle poczułam powiew chłodnego powietrza na swoich stopach oraz ramionach - zdjął ze mnie buty i sweter. I ciało odzyskało podłoże, miękkie podłoże, w które spokojnie mogło się wtopić. To było moje łóżko. Louis przeniósł mnie do mojego łóżka.
- Louis...
- [T.I.], śpij spokojnie. Zobaczymy się rano.
- Louis, nie odchodź. - udaje mi się wyszeptać, kiedy poprawiał moją kołdrę, otulając mnie nią.
     Odpowiedzi ponowni nie usłyszałam. Poczułam ją. Na czole pozostawił mi odcisk swoich warg, a przy tym ciepło, które rozpłynęło się po moim ciele.
- Dziękuję, że byłeś dziś ze mną
- Śpij...
- Nie odchodź...
- Nigdzie się nie wybieram. Śpij.
     Posłuchałam.



Witajcie skarby. 
Kolejna część i wiem... trochę długa, ale mam nadzieję, że każda chwila poświęcona na przeczytanie jej, będzie tego warta. Dziękuję za każde miłe i budujące słowa zawarte w komentarzach spod poprzedniej części. Mam nadzieję, że ta również Wam się spodoba.
Przypominam o asku, na którym możecie pytać mnie o każdą rzecz, jaka wam przyjdzie do głowy: @darkhorse12
I to chyba na tyle. Do zobaczenia w kolejnej części.
Pozdrawiam, Merci.