niedziela, 3 lipca 2016

Louis cz.8



     Dobry humor nie opuszczał ludzi odwiedzających naszą restaurację w okresie poświątecznym, tuż przed Nowym Rokiem. Czas spędzony z rodziną pozytywnie wpływa na ludzi i ta aura utrzymuje się jeszcze przez jakiś czas. Święta dobrze robią ludziom, stają się nieco spokojniejsi, mniej podatni na stres i nieprzyjemności przez co w takie dni znacznie lepiej człowiek się czuje w miejscach, gdzie jest bardzo dużo ludzi. Ich życzliwość sięga zenitu i gdyby nie święta, które minęły, moglibyśmy zacząć podejrzewać, że coś kombinują. W restauracji te chwilowe zmiany są niemal namacalne. Goście zawsze byli dla siebie mili, ale w tym czasie wykazywali się jeszcze większą uprzejmością i wyrozumiałością dla personelu, ale także dla innych gości. W kuchni jest podobnie - nikt nie krzyczy na siebie tak głośno, gdy komuś coś nie wyjdzie lub nie wyjdzie wystarczająco dobrze; podawanie komuś rzecz, o którą prosił nagle nie jest tak irytujące i męczące, a żarty, które sobie opowiadamy, nagle wydają się bardziej zabawne, a nasz śmiech roznosi się nawet po sali, gdzie siedzą goście. To niesamowity czas, uwielbiam go, jednocześnie żałując, że ludziom potrzebny jest konkretny powód bądź specjalna okazja o tego, by być miłym i uprzejmym dla innych ludzi. Choć nie zniosłabym tego, gdyby święta trwały codziennie (w przeciwieństwie do dzieciaków, które uwielbiają prezenty) tylko po to, by ludzie mieli pretekst do zmiany nastawienia ze złego bądź obojętnego na dobre, wcale nie pogardziłabym, gdyby ludzi po dwóch tygodniach nie zapominali trzech podstawowych i jakże łatwych do zapamiętania słów: "Dziękuję, proszę, przepraszam". Te słowa dla kogoś może wydają się niczym wielkim, niczym znaczącym bądź zbyt istotnymi, aby je wypowiadać na głos. Jednak od razu robi się milej na duszy, gdy ktoś ich świadomie używa. Myśląc nad tym głębiej podczas szatkowania kapusty dochodzę jednak do wniosku, że takie zachowanie wchodzi w skład "magii świąt". Ciężko by było mówić o tej magii i atmosferze, skoro panowałaby ona codziennie przez okrągły rok. To właśnie czyni te kilka dni "magicznymi". Są rzeczy, które zarezerwowane są tylko na święta.
- Jak smakowało ciasto Twojemu tacie? - usłyszałam głos Louisa tuż przy swoim uchu, od którego dreszcz przebiegł mi wzdłuż pleców, a już po chwili obok mojej deski wylądowała jego deska z mięsem oraz przyprawami, które trzeba było zamarynować. Kątem oka widziałam, że się zbliża i oczekiwałam zbliżenia, jednak jego efekt zaskoczył nawet mnie.
     Na jego pytanie pogrążyłam się na chwilę we wspomnieniach z pierwszego dnia świąt, kiedy mój tata spróbował owego wspomnianego ciasta.


"- Mmmm, jakie pyszne. Dawno nie jadłem tak pysznej szarlotki. Naprawdę. Choć moje sąsiadki, które lubią częstować mnie swoimi wypiekami i robią to tak często, że niedługo nie zmieszczę się w swoje ulubione spodnie, pieką wyśmienicie, to jednak ta szarlotka przebiła je wszystkie. - uśmiech na mojej twarzy stawał się z każdą chwilą coraz większy słysząc te miłe słowa od taty. Tak bardzo za nim tęskniłam. Często żałowałam, że przeprowadziłam sie tak daleko od rodzinnego miasta, tak daleko od taty, choć wiedziałam że raczej powrót nie wchodził w grę, przynajmniej nie teraz. Ale dla takich chwil, kiedy mogłam go uściskać za wszystkie czasy, podarować mu prezent kupiony kilka dni wcześniej, wspólnie zjeść coś, co akurat wtedy przywoziłam i w zamian zobaczyć tylko jego szeroki uśmiech oraz radość w oczach... to było nie do zastąpienia. To była "magia świąt", dzięki której czułam, że wszystko w życiu mogę osiągnąć, jeżeli tylko przy mnie będzie mój tata oraz jego uśmiech, dający mi więcej siły niż hektolitry napojów energetycznych. - Sama je upiekłaś?
- Właściwie to nie. Właściwie tak, tylko że... Ew, od początku. Przepis na ciasto dostałam od swojego szefa, a wykonałam go ja. On tylko oceniał, czy wszystko robię w porządku i czy dobrze smakuje.
     Już zdążyłam zaważyć błysk w oku taty, gdy wspomniałam o Louisie. Równie dobrze mogłabym zwyczajnie powiedzieć, że dostałam przepis od kolegi z pracy, by dać tacie powód do zmiany tematu na ten konkretny. Czasami zachowuje się jak te ciotki podczas spotkań rodzinnych, które przy pierwszej lepszej okazji pytają o "młodego kawalera, który pojawił się na mojej drodze życia", jest ciekawy czy z kimś zaczęłam się spotykać, ale w przeciwieństwie do tych ciotek, nie jest to dla niego temat numer jeden, o który musi pytać zaraz po moim przyjeździe. Zapyta zawsze, gdy wejdziemy na pobliski temat, by mógł do niego nawiązać bez ryzyka, że tak gwałtownie zmienia temat. Wiem, ile dla niego znaczy to, bym wreszcie znalazła dla siebie kogoś lojalnego, szczerego w uczuciach, który nie zawiedzie mnie i nie zdradzi. Martwi się ze względu na swoją przeszłość z kobietą, która mnie urodziła, ale także na moje już małe, choć nieprzyjemne "doświadczenia". Nie mam mu tego za złe, ale za każdym razem robi się niezręcznie, gdy odpowiadam zawsze tak samo, czyli z nikim się nie spotykam.
- W takim razie musisz mu specjalnie ode mnie podziękować za ten przepis, bo tym ciastem akurat mógłbym się zajadać dopóki w sklepie nie zabraknie spodni w moim rozmiarze.
     Roześmiałam się i mocniej owinęłam się swetrem, ponieważ rano w domu wciąż było chłodno.
- Na pewno podziękuję. A w międzyczasie, w oczekiwaniu na kolejny mój przyjazd, mogę Ci co jakiś czas przysyłać kurierem blaszkę ciasta, byś miał czym się zajadać rano do kawy. A tym natrętnym sąsiadkom podziękuj, bo jesteś w związku już z inną kobietą, więc sobie niech nie wyobrażają nie wiadomo czego.
- Gdybyś tu była częściej na pewno byś się z nimi rozprawiła. - zażartował, siadając na krześle przy stole.
- A no pewnie. Siedzą za dużo w domach i zaczyna im się już nudzić, więc czepiają się każdego, kto akurat będzie w pobliżu i już tak się trzymają, jak rzep psiego ogona. Wiedzą w ogóle, że nie mają już szans?
- Nieraz już widziały mnie  w towarzystwie Frances, jak przyjeżdżała i pewnie jak odjeżdżała w środku nocy, bo zawsze siedzą w tych oknach jak monitoring, ale szczerze mówiąc nie wiem co musiałbym zrobić, aby przestały się tak zachowywać. Słowa straciły już swoją moc.
     To zadziwiające zdać sobie sprawę z tego, że mój tata ma lepsze życie uczuciowe ode mnie. Co jednocześnie nie oznacza, że nie powinien go mieć w ogóle tylko dlatego, że moje kuleje. Ciesze się, że odważył się spotkać z kobietą, z którą teraz wiąże poważne plany na przyszłość. Zawsze chciałam, by sobie kogoś znalazł. Wciąż jest młody, nie skończył jeszcze nawet pięćdziesiątki, jeszcze wiele przed nim.
- Przede wszystkim muszą wiedzieć, że nie jesteś na każde ich zawołanie. Jak kilka razy nie odbierzesz telefonu za pierwszym razem, czy nie otworzysz drzwi zanim zdążą wcisnąć dzwonek drugi raz, to się chyba nic złego nie stanie, prawda?
- Słoneczko, z takimi osobami trzeba powoli.
- A może właśnie niekoniecznie. Ale ja mam trochę inny charakter, po prostu nie lubię, jak ktoś wpycha się tam, gdzie jest niemile widziany i jeszcze zachowuje się tak, jakby nic do niego nie docierało.
     Kiedyś ojciec wspomniał mi, że swoim zachowaniem bardzo przypominam mu moją matkę. Byłyśmy pod tym względem do siebie bardzo podobne - uparte, czasami szybciej mówiące niż myślące. Było to w czasie mojego nastoletniego buntu, kiedy z tęsknoty za brakiem matki, przerzuciłam się na nienawiść na nią za opuszczenie mnie, nienawidzenie wszystkiego co kiedykolwiek było z nią związane. Po tych słowach nie odzywałam się do ojca przez prawie tydzień. Teraz wiem, że to było głupie. Przecież to niczyja wina, że jestem bardzo do niej podobna pod pewnymi względami, skoro mam jej geny.
- Dobrze, słoneczko, porozmawiamy o tym innym razem. Teraz są święta, chcę się nacieszyć Twoją obecnością, zanim wrócisz do siebie.
- A Frances dziś do nas dołączy?
- Tak, tylko że dopiero popołudniu. I lepiej nie mów jej, że przepis dostałaś od swojego szefa.
     A to dopiero mnie zaskoczyło.
- Dlaczego?
- Bo już wtedy zupełnie nie da Ci spokoju, zasypię Cię lawiną pytań!
     Roześmiałam się i włączyłam przycisk od czajnika elektrycznego, by zagotować wodę na kawę.
- Nie będzie pytać, bo nie ma o czym mówić, tato.
- Ale chyba coś jednak jest na rzeczy, prawda [T.I.]?
- Nie, tato. Gdyby było, na pewno dowiedziałbyś się pierwszy. Poza tym romans w pracy... mogłyby być z tego kłopoty.
- Myślę, że niekoniecznie. A ten przepis? Każdemu go dawał?
- Nie, ale to nic nie oznacza. Razem pracujemy, to normalne, że sobie pomagamy i wymieniamy się przepisami. Dlaczego od razu każdy zakłada, że coś musi być między nami?
- Czyli... nie jestem pierwszy? Skoro tak, to musi coś się dziać. Czasami najważniejsze jest niewidoczne dla oczu."


- Bardzo mu smakowało. - odpowiedziałam wreszcie, kiedy wróciłam myślami na ziemię. Miałam wrażenie, że trwało to dokładnie tyle, ile trwała nasza rozmowa w rzeczywistości, jednak okazało się, że była to zaledwie chwila, którą Louis poświęcił na wpatrywanie się we mnie w oczekiwaniu na odpowiedź. - Mogę nawet powiedzieć, że był zachwycony. Ciasto zrobiło konkurencje dla ciast, którymi częstowały go jego natrętne sąsiadki. Zastanawiam się, czy by mu nie wysyłać go co jakiś czas kurierem czy coś takiego, albo zwyczajnie dać przepis jego partnerce, która jest znacznie częściej u niego niż ja. Chyba nie masz nic przeciwko, jeżeli bym się tym przepisem podzieliła z moją przyszłą macochą?
- Nie, oczywiście, że nie. Sam ten przepis dostałem od pewnej miłej pani, z którą już niestety nie utrzymuję kontaktu, więc nie jest on całkowicie mój. A jeżeli ma rozpieszczać Twojego tatę...
- Tak, na pewno byłby zachwycony. Tak się nim zajadał, że gdybym go nie powstrzymała, dla Emily już nic by nie zostało.
    Uśmiechnęłam się i wykonałam kilka ostatnich ruchów nożem, kończąc szatkowanie kapusty. Wyczyściłam nóż i przełożyłam kapustę do średnich rozmiarów garnka, by się zaczęła dusić. Była ona dodatkiem tylko do jednego dania, więc wiele nie było nam trzeba.
- Emily to... - uniósł brew do góry, zerkając na mnie.
- Tak się nazywa jego partnerka.
- Myślałem, że to ktoś z Twojej rodziny.
- Teoretycznie już do niej zależy, choć jeszcze się nie zdecydowali na poważniejszy krok.
     Właściwie nie mam pojęcia, dlaczego akurat jemu mówiłam te rzeczy, ale skoro zapytał, to mogłam już odpowiedzieć i nie doszukiwać się w tym drugiego dna.
     Między nami zapadła cisza, którą przerywały jedynie dźwięki pochodzące z kuchni, czyli dźwięki towarzyszące nam codziennie w dniach pracy od pierwszej chwili, do prawie zamknięcia restauracji. Do poszatkowanej kapusty naszykowałam jeszcze kilka warzyw, które obrałam i zaczęłam kroić w paski.
- Czy Twoja pasja z młodych lat do pieczenia ciast choć trochę się w Tobie przypomniała? - zapytał Louis, a ja już nie musiałam się zastanawiać nad odpowiedzią nad tym pytaniem.
- Myślę, że trochę tak, choć może jeszcze nie aż tak, by każdą wolną chwilę poświęcać na przygotowywanie tych słodkości. Uśmiech taty przypomniał mi, dlaczego w ogóle zaczęłam swoją przygodę od pieczenia, a mianowicie radość na twarzach tych, których częstowałam, gdy już mój wypiek mi wyszedł i nie musiał lądować w koszu. I teraz na pewno chcę, byśmy na naszym kursie się na tym skupili. Teraz czuję, że moje gotowanie jest pełne, że poszerzam horyzonty i zapełniam to, co było puste w mojej karierze. Dziękuję, że przypomniałeś mi o tym uczuciu.
     Uśmiechnęłam się do niego szerzej, gdy nasz wzrok się skrzyżował. Do tej pory broniłam się jak mogłam przed tym, byśmy na naszym małym kursie zaczęli piec ciasta, ciasteczka i inne słodkości, ale dopiero teraz zauważyłam, że to był błąd. Choć pieczenie wiązało się z tym, że trzeba było trzymać się przepisu, dokładnie przestrzegać miar składników, a jakiekolwiek uchybienia mogły tylko w niewielkim stopniu odstawać od przepisu, to jednak satysfakcja z wyniku ostatecznego jest nie do opisania. Poza tym, nic nie zastąpi smaku ciasta upieczonego własnoręcznie od tego, który został zakupiony w sklepie.
- Nie masz za co dziękować. Cieszę się, że w końcu dałaś się przekonać i czas, który na to poświęciliśmy, nie był stracony, a wręcz owocny.
- Może masz jeszcze jakiś przepis, którym mógłbyś się ze mną podzielić, bym wykonała go pod Twoim czujnym okiem?
- Oj uwierz mi, mam bardzo wiele przepisów, ale na wszystko przyjdzie odpowiednia pora. Wierzę, że wiedząc, co masz zrobić, teraz udałoby Ci się bez problemów, ale czasem nawet najlepszym zdarzają się pomyłki w robieniu tego samego codziennie.
- Wierzę.
- [T.I.], mogę Cię do siebie prosić na chwilę? - usłyszałam za sobą głos Cassie. Odwróciłam się i dostrzegłam przyjaciółkę, która macha do mnie i wykonuje ręką gest przywołujący.
     Odłożyłam nóż na bok i umyłam dokładnie ręce, by pozbyć się zapachu warzyw, nim poszłam do Cassie. Nie miałam pojęcia, o co dokładnie chodziło, ale najprawdopodobniej było to związane z jutrzejszym Sylwestrem organizowanym także w naszej restauracji. Wydarzenie to tutaj było niemal magiczne, choć osobiście nie zazdroszczę osobom, które chciałyby tu spędzić Sylwestra. Czekanie na to wydarzenie w tym miejscu trwa jeszcze dłużej niż czekanie na rezerwację. W końcu Sylwester jest raz w roku, a dni w których można zjeść tu kolacje, jest mniej więcej 340 razy większe.
     Podeszłam do Cassie, od razu otrzymując od niej małe, foliowe opakowanie, przez które zobaczyłam... kołnierzyk?
- Co to jest? - zapytałam, nie do końca wiedząc, w jakim celu to dostaję.
- To jest strój na jutrzejszy wieczór. Czarna sukienka szyta na miarę oraz fartuszek. Faceci mają czarne koszule.
- Nie bardzo rozumiem. W tamtym roku przecież mieliśmy normalny strój i nikomu nie przeszkadzał.
- Ale w tym roku Greg ma inną wizję Sylwestra. Chce, by kucharze także mieli przyjemność z tej imprezy i zaplanował, byśmy o północy wszyscy razem wznieśli toast, dlatego musimy jakoś ładniej się prezentować. Możesz być spokojna, sukienka nie jest za krótka, jest prosta i prezentuje się fantastycznie, więc nawet nie zauważysz, że nie masz zwykłego kitla.
- Nie jestem przekonana do tego pomysłu. Mamy gotować, a nie wyglądać, ale nie będę też się sprzeciwiała, to w końcu decyzja Greg'a. Skoro tak chce... niech tak będzie.
- Dobrze, że się zgadzasz. Wystarczy mi już kłopotu z tym, że wszystko kazał mi załatwić, więc wolałabym nie słyszeć, że komuś się nie podoba.
     Uśmiechnęłam się lekko i już skierowałam się do pokoju socjalnego, kiedy Cassie jeszcze mnie zatrzymała.
- Tylko nie zakładaj jutro tego od razu. Będzie mnóstwo rzeczy do naszykowania, jeszcze się pobrudzisz. Te sukienki mamy włożyć jak już goście będą przybywać.
- Jasne jak słońce, szefowo.
     Odchodząc puściła mi oczko, a ja w końcu trafiłam do pokoju socjalnego, gdzie włożyłam sukienkę do swojej torby. Napiłam się jeszcze łyka wody i wróciłam do pracy. Niektóre rzeczy związane z jutrzejszym Sylwestrem trzeba było zacząć przygotowywać już dziś.


     Dłońmi wygładziłam materiał sukienki, kiedy już ją założyłam i przejrzałam się w lusterku, które było w łazience. Nie widziałam się w całej okazałości, ale to w zupełności wystarczyło by ocenić, czy mogę w takim wydaniu wyjść do kuchni, czy zaprotestować i pracować w brudnym kitlu. Jednak uznałam, że dzisiejszy dzień jeszcze nie jest tym odpowiednim na wznoszenie buntów bez wyraźnych powodów i uśmiechnęłam się do swojego odbicia. Prezentowałam się naprawdę dobrze. Na tyle, by podobać się samej sobie. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałam na sobie ubranie tak ładnie podkreślające moją figurę i jednocześnie bym była w takim stroju wystawiona na widok publiczny. Musiałam przyznać nawet, że ta decyzja Greg'a naprawdę była dobra. Chyba mogłam się w takim wydaniu pokazać w kuchni, a potem na sali pełnej gości. A propos pokazywania się - czas najwyższy. Byłam ostatnią osobą, która miała się przebrać, więc już wszyscy czekali tylko na mnie, aż wreszcie oficjalnie będziemy mogli uznać Sylwestra za rozpoczętego.
     Wzięłam swoje rzeczy złożone i spakowane do torby tak, by mi się nie pogniotły i wyszłam z łazienki, wracając do pokoju socjalnego, gdzie mogłam ją zostawić. W pomieszczeniu nikogo nie zastałam, ale zaraz po moim wejściu usłyszałam, jak drzwi otwierają się, wydając z siebie ciche skrzypnięcia i zaraz zamykają się z powrotem. Odwróciłam głowę i dostrzegłam Cassie. Uśmiechnęłam się do niej i wyprostowałam, wykonując pełny obrót wokół własnej osi, by zaprezentować się w całej okazałości.
- Widzisz? Leży fantastyczne. I pierwszy raz mam ochotę pochwalić Greg'a za jego zwariowany pomysł. Jest bardzo wygodna i wyśmienicie się w niej czuję.
- Tak, to akurat prawda, materiał jest świetny, ale nie, nie o tym chciałam z Tobą porozmawiać.
     Jej ton głosu brzmiał nieco zbyt poważnie. Zupełnie nie pasował do tej atmosfery, która nam towarzyszyła podczas całego popołudnia w przygotowaniach do imprezy, jakby właśnie w tej chwili stało się coś poważnego. Przyjrzałam się dokładniej jej słodkiej, nie zdradzającej w żaden sposób wieku twarzy, lekko przechylając głowę na bok.
- Co się dzieje?
- Nawet nie wiem, od czego powinnam zacząć, aby nie zabrzmieć, jakbym się żaliła, czy miała do Ciebie o coś pretensje... - zmieszana siadła na kanapie, kładąc swoje dłonie na kolanach. Zachowywała się co najmniej dziwnie i zaczęłam się obawiać, że naprawdę coś jej dolega bądź jakaś myśl nie daje jej spokoju. Natychmiast przysiadłam obok niej.
- Mów natychmiast co się dzieje, bo zaraz oszaleję...
- My... my nadal się przyjaźnimy, prawda? - zapytała tak słabym głosem, że gdybym nie wiedziała, że to mówi ona, miałabym podstawy sądzić, że to nie ona!
- Cassie, co Ci przyszło do tej blond główki? Oczywiście, że się przyjaźnimy. Nic się nie zmieniło.
- I nadal mówimy sobie wszystko?
- Tak... znaczy ostatnio niewiele miałyśmy dla siebie czasu i mam Ci trochę do opowiedzenia, ale nie mam poza tym żadnych sekretów przed Tobą. Wiesz o mnie znacznie więcej, niż mogłabym sobie tego życzyć... Dlaczego w ogóle tak pomyślałaś?
- Właśnie ze względu na to. Ostatnio prawie o ogóle nie rozmawiałyśmy, w kuchni co prawda zawsze się mijamy, ale przed czy po pracy nie rozmawiałyśmy twarzą w twarz, ani nawet przez telefon... to dziwne zwłaszcza, że przedtem zbierałam od swojego męża ciągły opieprz za to, że za długo rozmawiamy przez telefon.
      Nawet nie sądziłam, że naprawdę do tego doszło i tyle minęło czasu, że już prawie zapomniałam, jak to jest, a teraz jedyne co mi zostało, to pomyśleć "kiedyś rozmawiałyśmy codziennie". Wiele czynników od tego zależały. Przez mały kurs z Louisem mam mniej wolnego czasu dla siebie co oznacza, że mam mniej czasu także dla Cassie. Kiedy już mam wolną chwilę, jestem zbyt zmęczona, by ruszyć nawet dolnym palcem u nogi, a co dopiero dzwonić do swojej przyjaciółki, słuchać jej i używać kilkudziesięciu mięśni, by się zaśmiać, nie mówiąc już o tym, że ja także miałabym coś mówić. W jednej chwili zrobiło mi się strasznie głupio, że mogłam kiedykolwiek do tego dopuścić, że moja jedyna przyjaciółka poczuła się przeze mnie zaniedbywana.
- Dzwoniłam do Ciebie kilka razy ostatnio w godzinach kiedy powinnaś być w domu, ale... nie było Cię. Coś dzieje? Tak się działo kilka dni z rzędu.
- Masz rację, coś się dzieje, ale proszę Cię, to nie jest jeden z tych krytycznych momentów, podczas których musisz obawiać się najgorszego i nie patrz tak na mnie. Po prostu to... czym się zajmuję, jest czasochłonne i wszystko Ci wyjaśnię, ale w spokojniejszym miejscu, gdy będziemy miały więcej wolnego czasu, dobrze. Nie oddzwaniałam, bo nawet nie miałam siły, przepraszam, Cassie, wynagrodzę Ci to.
- Wynagrodzisz mi to, mówić tutaj natychmiast, co się dzieje. Martwię się, [T.I.], cholera! W jakiś dziwny sposób czuję się za Ciebie odpowiedzialna.
- W jego obecności jestem bezpieczna. - Wymknęło mi się, nim zdołałam się powstrzymać. Kolejna rzecz, którą ponoć odziedziczyłam po matce. Za późno ugryzłam się w język.
- [T.I.], spotykasz się z kimś?! Dlaczego nic nie mówiłaś, przecież bym zrozumiała. Kim on jest? Jak się nazywa? Kiedy się poznaliście?
- Właśnie dlatego chciałam z Tobą porozmawiać o tym na spokojnie. - westchnęłam cicho, spodziewając się właśnie takiej lawiny pytań o każdy szczegół. - To nie są spotkania towarzyskie, jak sądzisz. Ja jestem u niego na kursie gotowania, a właściwie kursie podszkalającym. Za prawie miesiąc biorę udział w takim konkursie gotowania, a najlepsze danie wygrywa. To będzie nie byle jaka nagroda, a bardzo prestiżowa, która uzna mnie za prawdziwego kucharza. Nie oczekuje, że dzięki temu Greg będzie mnie uwielbiał i traktował jako najlepszego kucharza, bo robię to dla siebie, na przyszłość, takie wyróżnienie zawsze lepiej mieć niż nie mieć, w przypadku, gdybym zmieniała pracę, od razu znaliby moje kompetencje. Dlatego to jest tak czasochłonne.
     Cassie wydawała się być zawiedziona informacją, że to jednak mały nieoficjalny kurs, a nie romans, jak to sobie wymarzyła w swojej główce.
- No dobrze, ale... powiesz chociaż, jak się nazywa?
     Gdybym jej powiedziała, poleciałaby kolejna wiązanka pytań, z których nie wybrnęłabym już tak bardzo. Jednak miałam już w głowie ułożony plan, jak sobie z tym poradzić. Po pierwsze, powiedzieć jej imię naszego szefa kuchni, a następnie uciec z prędkością światła w stronę drzwi modląc się, że otworzą się, zanim blond wampirzyca żądna informacji mnie dopadnie. Na szczęście drzwi otworzyły się same, a nawet były na tyle uprzejme, że poprosiły mnie o coś, czego teraz potrzebowałam.
- [T.I.], mogę Cię prosić do kuchni? Jesteś mi potrzebna.
- Louis. - powiedziałam na tyle pewnym głosem, by Cassie zrozumiała, że to właśnie on jest moim przewodnikiem po kursie, a jednocześnie stwierdziłam fakt, jakim była prośba wypowiedziana właśnie przez niego. - Tak, już do Ciebie idę.
     Podniosłam się z kanapy i zerknęłam na Cassie, nadal nie wiedząc, że właśnie jej powiedziałam jego imię!
- Cassie, porozmawiamy niedługo gdzieś na spokojnie, dobrze? Jutro restauracja będzie zamknięta, więc co powiesz na spotkanie wieczorem, gdy już odeśpimy dzisiejszą zmianę? Mam w domu trochę wina.
- Pewnie, ale...
- To się jeszcze zdzwonimy.
     Posłałam jej szeroki uśmiech i jak najszybciej opuściłam pokój, aby nie musieć patrzeć na wyraz jej twarzy. To wcale nie należało do najłatwiejszych zadań i wiem, że Cassie potem będzie żądała wyjaśnień. I ma do tego prawo, jest moją przyjaciółką i opowiedziałabym jej wszystko, co leży mi na wątrobie, bo wiem, że jest godna zaufania i mimo, że lubi słuchać ploteczek, to sama nie zdradziła nigdy żadnego mojego sekretu. Nie musiałam jej nawet o to prosić, dlatego jest wspaniałą osobą. I w przypadku mojej relacji z Louisem jestem przekonana, że także mogę jej powierzyć ten sekret bez obaw, że za jakiś czas wszyscy współpracownicy będą wiedzieć i posyłać nam za plecami półuśmieszki. Irytuje mnie tylko jedno - zawsze, gdy coś jej opowiadam, ona jest o krok przede mną. Zanim zdążę coś dopowiedzieć, ona już ma wymyślone dwie lub nawet trzy alternatywne historie, jak to może się skończyć. W tym przypadku byłoby pewnie tak samo, dlatego wolałam jej o wszystkim opowiedzieć na spokojnie, bez ryzyka, że ktoś wejdzie do pokoju tak, jak właśnie zrobił to Louis - osoba, o której miałam mówić.
- Co się stało? - zapytałam, kiedy znaleźliśmy się już poza pokojem, jednak zanim otrzymałam odpowiedź, poczułam na swoim ciele czujny wzrok Louisa, który przesuwał się od góry w dół po wszystkich jego krawędziach, wybrzuszeniach oraz kształtach. Nieraz już czułam, jak uważnie taksuje moje ciało w pracy myśląc może, że o tym nie wiem, ale dzisiejszy dzień pod tym względem wyróżniał się z tego względu, że pierwszy raz poczułam się niekomfortowo, jakbym stała przed nim naga! - Coś nie tak z moim strojem?
     Zapytałam cicho, dłońmi ponownie wygładzając materiał sukienki, z nerwów próbując ją także nieco zsunąć w dół, by nie patrzył w taki sposób na moje nogi. Ciekawe, co on też sobie w tej chwili myśli. Cóż, są dwie opcje. Albo mu się to podoba, i choć mu odmówiłam bliższej relacji, to jednak taka alternatywa sprawiłaby mi przyjemność, albo zwyczajnie uważa, że nie na moją figurę sukienki i właśnie mnie wyśmiewa za założenie jej. Ta druga opcja raczej by mnie nie uszczęśliwiła.
- Nie nie. Wszystko jest w porządku, tylko... chyba jeszcze ani razu nie widziałem Cię w sukience.
- I przerwałeś moja rozmowę z Cassie tylko po to, by mi o tym powiedzieć? - zapytałam z nutką rozbawienia w głosie.
- Oczywiście, że nie, ale gdybym wiedział, że prezentujesz się w niej tak fantastycznie, poprosiłbym Cię trochę wcześniej, by Ci się dłużej przyglądać...
     Naprawdę?! Naprawdę nikt tego nie słyszał i naprawdę nikt nie słyszy tego, jak mocno w tej chwili bije moje serce?! To był jawny flirt, nie miałam co do tego wątpliwości, ale zaraz w myślach zaczęłam przeklinać samą siebie za to, że kiedy inni stali w kolejce po dar flirtowania, ja piekłam w tym czasie ciasteczka.
- Jeszcze masz na to całą zmianę.
- To już nie to samo.
- Może następnym razem Ci się uda.
- A kiedy będzie następny raz?
- Zapytaj Greg'a. To jego pomysł z noszeniem tych sukienek.
- Przecież nie ma odgórnego zakazu, że musisz przychodzić na co dzień do pracy w konkretnym stroju, więc dlaczego zawsze Cię w nich widzę?
- Po pierwsze, spodnie w pracy są wygodniejsze. Po drugie, jakbyś nie zauważył jest jeszcze zima, a ja chodzę do pracy pieszo. Zamiast mnie, przyszłaby kostka lodu w sukience. Nadal by Cię to pociągało?
     Louis roześmiał się, a ja słysząc ten dźwięk docierający do mych uszu, szeroki uśmiech rozlał się na mojej twarzy jak jajko wbite na patelnie. Rękę uniósł do góry i oparł się o ścianę tuż nad moją głową, spoglądając na mnie nieco z góry.
- Dobrze, więc jako Twój szef życzę sobie, byś wraz z pierwszym dniem wiosny przyszła w sukience. Jesteś w stanie to spełnić?
- Byłabym w stanie spełnić nawet, gdybyś mnie o to nie prosił. Uwielbiam sukienki, tylko zwyczajnie nie chodzę w nich, kiedy pogoda nie odpowiada.
- Lubisz sobie komplikować życie, prawda?
     Zaskoczona uniosłam brew do góry, uśmiechając się.
- A na jakiej podstawie wyciągnąłeś ten wniosek?
- Gdybyś naprawdę chciała założyć do pracy... mogłabyś wtedy przyjechać taksówką. Albo pięknie poprosić swojego wspaniałego szefa, który jadąc do pracy przejeżdża niedaleko Twojego mieszkania, aby podwiózł Twoją zacną personę w sukience samochodem z podgrzewanymi siedzeniami. Rozpatrzysz na przyszłość te opcje?
     Tym razem to ja nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Ton jego głosu był znacznie głębszy, niż dotychczas, znacznie bardziej pociągający i seksowny, ale zupełnie nie pasował do przemówienia pod tytułem "Sposoby na noszenie sukienek w środku zimy". To stawało się jeszcze bardziej komiczne, gdy słyszało się takie rady z ust faceta, a nie, na przykład, przyjaciółki.
- Rozpatrzę, szefie. A teraz powróćmy do sprawy, dla której mnie poprosiłeś. O co chodzi?
- Ach tak, ta sukienka mnie na chwilę rozproszyła. - posłał mi swój najbardziej rozbrajający uśmiech pod słońcem, od którego lekko ugięły mi się kolana, ale w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach jestem pewna, że tego nie zauważył. - Choć jestem odpowiedzialny za przygotowanie wszystkich dań dzisiaj, to jednak do głównych dań przydzieleni zostaliśmy razem oraz jeszcze kilka osób, lecz z tamtymi już rozmawiałem, przyszła kolej na Ciebie. Ale jak wiesz, nie będę mógł się rozdwoić, wiec chciałbym, abyś sprawdzała dania wydawane z kuchni, gdy mnie nie będzie w pobliżu, a danie jest gotowe od dłuższej chwili.
- Louis... jesteś w ogóle świadom swoich słów?
- Oczywiście, że tak. Do północy nie możemy pić alkoholu.
- Ale Ty mnie właśnie mianowałeś swoją prawą ręką!
- Tak. I co w tym dziwnego? Słuchaj, [T.I.], przez ten cały okres naszego kursu już dużo u Ciebie zaobserwowałem, a nie z każdym wnioskiem się z Tobą musiałem dzielić. Wiem, że potrafisz doprowadzić danie do perfekcji i wiesz, co trzeba sprawdzić jako pierwsze, co świadczy o jego jakości. Znasz menu naszej restauracji na wylot, więc także wiesz, jak dania mają się prezentować. Wierzę, że dopatrzysz się każdego defektu, jeżeli takowy się pojawi, ale to rzecz jasna pięciogwiazdkowa restauracja, takie błędy rzadko mają miejsce. A więc... mogę na Ciebie liczyć?
- Cóż, ja... nie chciałabym popełnić żadnego błędu...
- [T.I.], starałaś się o stanowisko szefa kuchni, byłaś wtedy świadoma, że prześwietlanie każdego dania przed opuszczeniem kuchni, należy do podstawowego obowiązku, prawda?
- Jak najbardziej, tylko wtedy nikt by nade mną nie stał i nie patrzył mi na ręce.
- Teraz także nikt nie będzie stał. Ty podejmujesz decyzje w imieniu szefa kuchni, a ja nie będę miał czasu jej potwierdzać lub odrzucać, dlatego chcę byś mi w tym pomogła. Zgadzasz się?
- No chyba nie mam innego wyjścia.
     Louis kiwnął głową i uśmiechnął się szerzej, w którym dostrzegłam także wdzięczność, choć w moim mniemaniu, nie miał powodów. Skoro mnie o to prosił, musiałam się postarać wykonać to zadanie najlepiej jak potrafię.
- Cieszę się. I wierzę, że dzisiejszego wieczoru żadne wadliwe danie nie opuści tej kuchni.
- Już tego dopilnujemy.
- Nie wątpię.
     Opuścił wreszcie dłoń ze ściany, niejako dając mi więcej przestrzeni do odbicia się od ściany i ruszenia nieco chwiejnym krokiem do kuchni, gdzie wszyscy już zabierali się za przygotowanie przystawek.
- A, i jeszcze jedno. - odwróciłam głowę do tyłu w kierunku Louisa, który szedł za mną, a podstępny uśmieszek błąkał mu się na ustach. - Wszystkie macie takie same sukienki, ale na Tobie wygląda zdecydowanie najlepiej.
     To już był drugi komplement dotyczący sukienki dzisiejszego dnia i to w przeciągu dziesięciu minut. I tym razem nie miałam w planach dyskutowanie z nim na ten temat, bo naprawdę czułam się w niej świetnie. Chyba jednak trochę wcześniej wypił, bo wcześniej nigdy nie zdarzyła mi się taka sytuacja. I to doprowadziło do tego, że poczułam gorąco na swoich policzkach. Rumieńce!
- Dziękuję, Louis. Miło o tym słyszeć, zwłaszcza z Twoich ust.
     Zaakcentowałam słowo "Twoich". Posłałam mu najpiękniejszy uśmiech, na jaki tylko było mnie stać, ale nie dałam długo mu się przyglądać. Niemal natychmiast odwróciłam się i odeszłam od niego, dalej czując jego palące spojrzenie tym razem na plecach swojego ciała i nie tylko, czemu jeszcze nie miał okazji się przyjrzeć. Chyba muszę bardzo Greg'owi podziękować za ten pomysł z sukienkami.


     Cassie, gdy tylko dowiedziała się, że podczas dzisiejszego wieczoru spełniam rolę prawej ręki Louisa stwierdziła, że spełniam się w tym, do czego dążyłam zanim Louis pojawił się w kuchni, a następnie tylko przelotnie wspomniała, że wie, iż to Louis jest moim nauczycielem na prywatnym kursie, a ponadto - nie mówiąc tego wprost, ale mocno sugerując i naprowadzając mnie - że nieco usłyszała z naszej rozmowy toczonej pod pokojem socjalnym, zanim jeszcze go opuściła i natychmiast zniknęła w tłumie kręcących się po kuchni ludzi zupełnie tak samo, jak ja przed rozpoczęciem sylwestra. Aczkolwiek ton jej głosu nie zdradzał złości, że nie zdążyłam jej jeszcze o tym poinformować, a raczej zaciekawienie i zaintrygowanie, która dała mi podstawę by zacząć bać się naszej rozmowy, w której będzie zadawała najbardziej intymne pytania. Albo będzie zachowywała się dość dwuznacznie lub mówiła coś w miejscach, gdzie będziemy razem z Louisem. Póki co rzadko mieliśmy ku temu okazję, cały czas się mijaliśmy, zajęci własnymi obowiązkami, więc dla mnie to działało na korzyść, ale kiedy goście opuszczą lokal... kiedy nie będzie już tyle pracy w kuchni... ciekawe, czy Cassie w taki sam sposób zaskakuje swojego męża.
     Na pół godziny przed północą praca ustała. Podczas tego przyjęcia wiele jedzenia nie podawaliśmy, tylko ciepłe dania, których przygotowanie zajmowało najwięcej czasu, bo jednak były przygotowywane na świeżo, jednak wiele przekąsek było dostępnych w formie stołu szwedzkiego, więc goście nie mieli na co narzekać. Raz nawet miałam okazję pojawić się wśród gości na specjalne życzenie jednego z nich. Był to Christian we własnej osobie, który na powitanie - co dziwne - nie uścisnął mojej dłoni, jak to chciałam, ale przytulił mnie do siebie tak mocno, że zabrakło mi na chwilę tchu, to ucha jedynie szepcząc "Louis patrzy", na co zareagowałam kiwnięciem głowy. Chwilę porozmawialiśmy, cały czas śmiejąc się, co miało celowe działanie, a niedługo potem podeszła do nas jego żona. Wyglądała zupełnie tak, jak ją sobie wyobrażałam - najlepsza sukienka, najlepsza fryzura, najlepsze szpilki, torebka i makijaż, a jednak z charakteru była zupełnie inna. Wyobrażałam ją sobie trochę jako nadętą snobkę, ale okazała się bardzo przyjazną osobą. Miała do mnie jedną prośbę - żebym trzymała swoje rączki z dala od jej męża. Wypowiedziała je nie tak poważnie, jakby mogła powiedzieć zazdrosna żona, ale jednak wyczułam, że mówi jak najbardziej poważnie i nie zrezygnuje ze swojego męża tak łatwo.
     I dobrze, nie miałam w życiowych planach rozwalanie komuś małżeństwa.
     Po krótkiej rozmowie przeprosiłam ich i wróciłam do kuchni, zajmować się szykowaniem powoli kieliszków oraz szampana, które do tej pory były schładzane. Wtedy podszedł do mnie Louis i stanął obok, a spod ziemi wyrosła Cassie.
- Hej, moglibyście pomóc przynieść mi jeszcze trochę butelek szampana ze spiżarni?
- Wyciągnęliśmy już wystarczająco, nie będzie za dużo? - spytałam zdziwiona, że jeszcze było mało. Liczyłam na to, że Louis mnie poprze, ale to jedyna rzecz dzisiejszego wieczoru, na którą nie sprawował pieczy.
- To były dla gości, a jeszcze trzeba kilka przynieść dla nas. Chodźcie, ja sama nie wezmę wszystkiego, a z Wami będzie szybciej. Raz dwa, raz dwa, nie marudzić.
     Nie pozostało nam nic innego, jak pójście za Cassie by przynieść jeszcze szampana, choć naprawdę zaczęłam się nieco dziwić, że tego szampana było za mało, a na dodatek poprosiła akurat nas. Minęła grupkę kucharzy, aby specjalnie podejść do nas. Wytłumaczyłam to sobie jednak tym, że dopiero przy nas sobie o tym przypomniała. Weszliśmy razem z Louisem do spiżarni i podeszliśmy do regału z alkoholami, sięgając po butelki z szampanem ułożone na samym końcu regału w miejscu, gdzie temperatura była nieco niższa, umożliwiająca idealne schłodzenie trunku zwiastującego Nowy Rok.
- Cassie, ile konkretnie butelek potrzebujemy?
     Spojrzałam na swoje butelki, które wzięłam oraz zaczęłam liczyć, ile butelek wziął już Louis. Odpowiedziała mi tylko cisza. Razem z Louisem odwróciliśmy się w stronę drzwi, w których nie stała Cassie, tylko zwężający się kąt między ścianą na drzwiami, która oznaczała tylko jedno.
- Cholera jasna, Cassie!
      Zanim odłożyłam butelki z szampanem i dobiegłam do drzwi, zdążyły się już zamknąć, a charakterystyczne klikniecie z zewnątrz kluczem oznaczało, że zamknięcie nas tutaj było celowym działaniem. Szarpałam za klamkę, by je otworzyć, uderzyłam kilka razy w metalowe drzwi, ale to wszystko na nic. Ta podstępna szuja zamknęła nas w spiżarni!
- Cassie otwórz te drzwi! Otwórz te cholerne drzwi!
      Dalsze próby spełzły tylko na niczym. Wpatrywałam się kilka chwil w drzwi nie wierząc w to, co się właśnie wydarzyło. Za kilka chwil Nowy Rok, a ja powitam go zamknięta w spiżarni!? Pocieszała mnie jedynie myśl, że nie byłam w tej chwili sama.
- Nie wierzę, że mogła się posunąć do czegoś takiego... - odwróciłam się powoli do Louisa, który odłożył już butelki z powrotem na miejsce i stał bezradnie oparty o ścianę, wpatrując się we mnie. Westchnęłam cicho i podeszłam do niego, również opierając się o ścianę.
- Jak myślisz, wypuści nas chociaż na świętowanie Nowego Roku razem z resztą?
- Nie nastawiałabym się na to. Wydaje mi się, że zamknęłaby nas dużo wcześniej gdyby nie to, że od nas obojga zależało wydawanie posiłków z kuchni...
- Ale dlaczego w ogóle coś takiego jej przyszło do głowy? - zapytał,a ja nawet nie wiedziałam, jak ująć myśli w słowa, żeby mu to wyjaśnić. Wpatrywał się we mnie kilka chwil, najwyraźniej oczekując ode mnie skompletowania myśli.
- Słyszała naszą rozmową pod pokojem socjalnym. - odetchnęłam i zamknęłam oczy, by nie musieć widzieć zdziwionego wyrazu jego twarzy. - Zanim mnie poprosiłeś, mówiłam jej że ostatnio mam mało czasu przez nasz mały kurs. Nie zdążyłam jej powiedzieć, że właśnie z Tobą mam ten kurs, ale mogę Ci już teraz zagwarantować, że Cassie jest naprawdę godną zaufania osobą, nigdy by tego nie przekazała dalej. Ale niestety podsłuchała naszą rozmową pod pokojem i... widocznie musiała wyciągnąć z tego błędne wnioski.
- I dlatego nas zamknęła w spiżarni? Bo w rozmowie używaliśmy dwuznaczności, która była w formie... koleżeńskich przekomarzanek?
- Bo Cassie wierzy, że mamy się ku sobie. Od początku jest zdania, że między nami coś jest albo będzie.
     Moment ciszy między nami uświadomił mi, że właśnie nasza rozmowa weszła na znacznie poważniejszy temat, ale tym razem nie mogę od niego w żaden sposób uciec. I może to jest właśnie moja szansa, aby wreszcie stawić czoła swoim lękom. Ludzie, którzy nie rozmawiają, mają problemy w swoich relacjach, kłócą się i rzadko wychodzą z tego bez szwanku. Przez brak rozmowy. Ja nigdy nie chciałam do takiej sytuacji doprowadzić, obiecałam sobie mówić wszystko, co mi leży na wątrobie osobie, której mam coś do powiedzenia, a co właśnie teraz robiłam? Unikałam rozmowy z Louisem jak diabeł wody święconej, ale teraz widzę, jak czasem dziecinnie potrafię się czasem zachować.
- I chce nas ze sobą "zeswatać"? Dobrze rozumiem?
- Tak, tylko... my nie jesteśmy już w podstawówce, by się w takie coś bawić. Zamykanie, popychanie na siebie, podrzucanie liścików, śmianie za plecami... to było zabawne piętnaście lat temu.
     Westchnęłam głęboko i kopnęłam lekko pustą skrzynię stojącą obok mnie.
- Nie bądź na nią zła, [T.I.]. Widocznie zauważyła coś, co nam mogło umknąć i chciała nam w jakiś sposób pomóc.
- Czyli Ty jesteś szczęśliwy z tej sytuacji? Zamknięci w spiżarni na czas toastu z okazji Nowego Roku?
- Zachwycony nie jestem, zawsze mogło być lepiej, ale czy miejsce, w którym się znajdujemy zabrania nam wzniesienie toastu? W końcu mamy szampana pod dostatkiem i to nie tylko szampana! I oczywiście, nie jesteśmy sami.
     Jego lekkie podejście do pracy pozwoliło mi na opanowanie się i spojrzenia na sprawę pod innym kątem, a zdobyłam się nawet na lekki uśmiech, widząc w jaki sposób uśmiecha się Louis. Faktycznie, pomysł Cassie był bardzo dziecinny i mam ochotę na nią za to nawrzeszczeć, ale z drugiej strony, mogę spędzić z Louisem trochę więcej czasu. Porozmawiać. Poopowiadać o czymś. Zbliżyć się.
     Nie od razu jednak zdaliśmy sobie sprawę z jednej ważnej rzeczy, która powinna być nam znajoma już od dawna. Znajdowaliśmy się w spiżarni - miejscu, gdzie przechowujemy warzywa, owoce, a także wszelkiego rodzaju mięsa oraz nawet wina. Jak sprawić, by nie psuły się tak szybko? Nie potrzebowaliśmy biologa by powiedział nam, że to chłodna temperatura odpowiada za przedłużoną świeżość wszystkiego, co tu przechowywaliśmy, więc chłodnie otaczały nas praktycznie z każdej strony. Nie było zimno jak na mroźni, jednak nie było tu ani jednego miejsca, gdzie mogłoby być cieplej niż za drzwiami, więc za niedługo mogło nam się zrobić nieprzyjemnie chłodno. Póki jeszcze mieliśmy siły i chęci próbowaliśmy utrzymać stałą temperaturę, chodząc z jednego końca w drugi, robiąc pajacyki albo przysiady. Ryzyko, że tu zamarzniemy jest bardzo małe, wręcz znikome, ale chyba nikt nie lubi spędzać czas w zimnym miejscu, a my nie wiedzieliśmy, ile Cassie zamierzała nas tu przetrzymywać. Wystarczyło, by wywaliła nas za drzwi restauracji, tam też jest zimno i jest nawet śnieg, może ulepilibyśmy bałwana przy okazji!
- Powiedziałaś, że Cassandra wierzy, że mamy się ku sobie... - odezwał się nagle Louis po jakimś czasie trwania w jednym miejscu, bez chęci do dalszego wydeptywania ścieżki w spiżarni. Podniosłam głowę i spojrzałam na niego wnioskując, że jeszcze nie skończył wypowiedzi. Uniosłam jedną brew do góry dopiero teraz zaczynając się zastanawiać, sądząc po jego skupionej minie, ile myślał nad tym, co chciał mi powiedzieć. - A Ty jak uważasz?
- Cóż, ja...
- Spokojnie, to jest zwykłe pytanie. Nie oczekuję od Ciebie wiążącej odpowiedzi. Ani tego, byś odpowiadała niezgodne ze swoimi przekonaniami. Jestem po prostu ciekawy.
- Nie musisz się tłumaczyć. Ja tylko chciałam powiedzieć, że... zgadzam się z Cassie.
     Zdziwienie na jego twarzy, które rosło wprost proporcjonalne do moich słów, które potwierdzały teorię mojej przyjaciółki, że jesteśmy sobie z Louisem "pisani", rozśmieszyło mnie tak, że prawie roześmiałam się przed nim ze śmiechu. Z trudem się przed tym hamowałam, ograniczając się jedynie do uśmiechu, bo jednak nie wiedząc, co mam na myśli, mógłby zrozumieć to opatrznie i pomyśleć nawet, że mogę sobie z niego żartować. A wcale nie żartowałam i nawet ja byłam pod wrażeniem swojej odwagi, która postanowiła odwiedzić mnie w dobrym momencie. Bo właśnie to był ten moment. Idealny moment na powiedzenie prawdy, bez zważania na to, czy będzie miała dobry skutek, czy wręcz przeciwnie. Druga taka szansa mogła tak szybko się nie trafić, bądź nawet nie pojawić się nigdy.
     Było mi do śmiechu z tego powodu, że chyba po raz pierwszy udało mi się kogoś tak zdziwić. Nie jestem dumna z drogi, jaką musieliśmy przejść, bym odważyła się na powiedzenie prawdy, ale moja rozmowa z Louisem jeszcze przed świętami, kiedy byłam chora i zaparcie twierdziłam, że to on się myli i nigdy nic między nami nie będzie, w żaden sposób nie sugerowała, że teraz powiem "tak, będziemy razem, więc to tylko kwestia czasu". Nie wskazywała na to także moja postawa i nasza pierwsza rozmowa, w której racjonalne myśli toczyły walkę z ulegającym urokowi Louisa ciałem. I którą wygrała myśl, że krótki romans ze współpracownikiem na dłuższą metę po prostu nie może się udać. A wtedy wierzyłam, że chodzi mu tylko o niezobowiązujące spotkania.
- Louis, nie patrz na mnie tak, jakbyś właśnie zobaczył ducha. Aż tak się zszokowałam?
- Czy mnie zszokowałaś? To za mało powiedziane! Odebrało mi mowę przez to wyznanie. Co się stało, że... zmieniłaś zdanie?
- Gdy głębiej nad tym pomyślę wydaje mi się, że nie zmieniałam zdania ani razu. Od początku wiedziałam, że nie możemy ze sobą spokojnie pracować i to nie tylko ze względu na mały konflikt, którym rozpoczęliśmy znajomość. Po prostu nie miałam odwagi, by przyznać to przed samą sobą, a co dopiero przed Tobą.
- Wow... - zamilkł, wpatrując się kilka chwil w ścianę przed sobą. - Czyli miałem racje z tym, że w końcu znudzi Ci się udawanie? - zerknął na mnie, uśmiechając się kącikiem ust.
- Tak, tak, pozwalam Ci się z tego powodu teraz chełpić.
     Powiedziałam rozbawiona, a Louis uśmiechnął się jeszcze szerzej. Nie minęło nawet dziesięć sekund, kiedy do naszych uszu dotarły przytłumione odgłosy dochodzące z kuchni. Nie od razu do mnie dotarło, dlaczego akurat teraz zaczęli rozmawiać głośniej, ale jedno spojrzenie na tarczę zegara założonego na nadgarstek wystarczyło, by wiedzieć, że to są ostatnie sekundy kolejnego roku, który minął, a w moim życiu pozostało wszystko nadal takie samo.
- Chyba zaczynają świętować Nowy Rok. - stwierdziłam i podniosłam się, by z kredensu z alkoholami wziąć butelkę z szampanem i ją otworzyć, w końcu my także chcieliśmy z tej wyjątkowej chwili skorzystać, nawet będąc z dala od reszty, ale okazało się to trudniejsze, niż przypuszczałam. Louis podniósł się i podszedł do mnie, odbierając butelkę i otwierając ją szybciej, niż zdążyłam mrugnąć. Właśnie dlatego mężczyźni otwierają butelki z alkoholem.
- Dość wcześnie zaczęli odliczanie.
     Kilka sekund później rozległy się oklaski oraz okrzyki, z których nie trudno było się domyśleć, że Nowy Rok właśnie nadszedł i świętują to najlepiej, jak potrafią. To jest jedyna okazja, kiedy praca na chwilę odchodzi na bok. Ci, którzy pracują tu dłużej niż rok wiedzą, że o wolnym w Sylwestra mogą tylko pomarzyć. Chyba, że należą do grupy szczęściarzy, którzy wcześnie się zorientowali i poprosili o wolne. Takich osób na cały zespół mogło być trzy maksymalnie. Ja o tym pamiętałam, ale nie specjalnie mi zależało na tym, aby akurat tego dnia być w domu, skoro i tak nie miałabym z kim świętować Nowego Roku. A teraz byłam w pracy, otoczona ludźmi, z którymi znam się już bardzo długo i o lepszego Nowego Roku nie mogłam sobie wyobrazić. Co prawda w tym roku było inaczej, w końcu byłam otoczona warzywami, owocami oraz alkoholem, wyłącznie w towarzystwie Louisa, to wcale nie czuję się przez to gorzej. Wręcz przeciwnie. W ostatnim czasie mnóstwo swojego wolnego czasu spędziliśmy wyłącznie w swoim towarzystwie, ale zmiana okoliczności tego spotkania dzisiejszego wieczoru, wcale mi nie przeszkadzała.
- Co mi zostało do powiedzenia, [T.I.], skoro oni wszystko wykrzyczeli... Szczęśliwego Nowego Roku. Oby ten rok był lepszy od poprzedniego.
     Uśmiechnął się i na znak toastu podniósł butelkę z szampanem i podał ją mnie, bym to ja pierwsza alkoholem uraczyła pierwsze minuty zmiany cyferki w dacie. Nie mieliśmy kieliszków, więc szampan z gwintu jest jedyną możliwością.
- Tobie również tego życzę, Louis.
     Upiłam dwa niewielkie łyki szampana, bo zwyczajnie był zimny, a mi było zimno już wystarczająco i bez niego, podając go Louisowi, któremu widocznie to nie przeszkadzało i sobie nie żałował.
- Widzisz... niewiele straciliśmy. Oni za tymi drzwiami robią dokładnie to samo, tylko że w większym towarzystwie. No i mają szampana w kieliszkach, ale poza tym nic się nie dzieje nowego.
- Z początku byłam zła, że zabraknie nas w ich gronie, ale... masz rację, nic innego się u nich nie wydarzy. Zaraz i tak będą musieli wracać do pracy, a my możemy tu sobie spokojnie odpoczywać, sączyć szampana i... trochę sobie marznąć, dopóki ktoś nas nie wypuści.
- No faktycz... zaraz, zimno Ci? Dlaczego nic nie mówiłaś?
- A wiesz gdzie tu w spiżarni jest ukryty grzejnik, który byłby tak ciepły, że parzyłby w ręce?
- Hah, oczywiście że wiem. Podejdź to mnie, to Ci pokażę.
     Chodź już po jego minie domyśliłam się, jaki "grzejnik" miał na myśli, jednak udawałam niewiedzę i choć byliśmy już wystarczająco blisko siebie, to postawiłam krok w jego kierunku i znalazłam się w jego ramionach, które objęły mnie tak mocno, że na chwilę zabrakło mi tchu. Mimo chłodu panującego w spiżarni, Louis był naprawdę ciepły, jakby właśnie zszedł ze słońca. Nie potrzebowałam wiele czasu by poczuć, jak ciepło produkowane przez jego ciało, powoli przez małe cząsteczki przeskakuje na moje ciało w miejscach, których się dotykaliśmy i zaczyna się rozchodzić wraz z krwią po całym ciele. Nie chciałam jednak stać jak słup soli w jego ramionach i czerpać korzyści, jakim było ciepłe, bo prawda była taka, że bliskość jaka nas w tej chwili łączyła, była czymś, czego pragnęłam od bardzo dawna. W sposób niewyrażalny słowami przekazaliśmy sobie, że nasza znajomość już nie opiera się wyłącznie na koleżeństwie w pracy, na pracy po godzinach i w wolnych chwilach, a weszła o kilka małych, ale bardzo ważnych stopni do góry. Ludzie się przytulają, nie trzeba z kimś się od razu przyjaźnić, znać każdy szczegół z jego życia, by móc się z nim przytulić, ale dla mnie każdy taki gest jest przełamaniem pewnej sfery intymności, bariery przestrzeni osobistej. Na początku nieśmiało wsunęłam swoje dłonie pod jego ręce i ostatecznie obejmując w pasie. Ułożyłam dłonie na jego plecach, z czasem zaczynając rysować na jego plecach bliżej nieokreślone wzory.
- Dziękuję, zrobiło mi się już cieplej. Ale czy mógłbyś mi zdradzić swój sekret, jak w takich warunkach możesz nie odczuwać zimna? Bardzo by mi się to przydało.
     Lekko uniosłam głowę, bym mogła spojrzeć na twarz Louisa. Ale nie wyglądał na osobę, która chcę odpowiedzieć na zadane mu pytanie. Wpatrywał się we mnie samymi oczami przekazując, że to jest ten moment, podczas którego wszelkie słowa są zbędne a liczy się to, co właśnie oboje czujemy. A czuliśmy swoją obecność, swój dotyk, dzięki którym inne zmysły także zaczęły działać. Miejsca na ciele, które stykały się z jego ciałem, emitowały jeszcze większe ciepło. Za pomocą zmysłu słuchu zdołałam usłyszeć, jak bije jego serce. Jak  s z y b k o  bije jego serce. Do zmysłu węchu nie docierały już tylko zapachy spiżarni i rzeczy. które tu się znajdowały, ale głównie zapach jego perfum, jego ciała. Zapach Louisa, który już miałam przyjemność poczuć, ale dopiero teraz dotarł do mnie z taką intensywnością. A oczami dostrzegłam na jego twarzy taką czułość, jakiej chyba nigdy wcześniej w swoim życiu nie widziałam i nie doświadczyłam, bo nikt nigdy tak na mnie nie patrzył.  Nie miałam wątpliwości, że to ta bliskość wywołała u nas takie emocje. Moje serce także biło jak oszalałe. Miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy z klatki piersiowej, ale widocznie dla niego to wszystko było niczym w porównaniu z tym, co się miało wydarzyć chwilę później.
     Opuszki palców Louisa lekko przejechały po moim policzku, w efekcie czego dreszcz przebiegł wzdłuż moich pleców. Zaraz potem ułożył dłoń tak, że wyłącznie kciuk powoli przesuwał się w stronę moich warg, aż wreszcie dotarł tam, gdzie planował, delikatnie jak powiew wiatru przejeżdżając wzdłuż mojej dolnej wargi. Napięcie między nami wzrosło, niecierpliwość, wyczekiwanie przed tym, co już i tak nieuchronnie zbliżało się wielkimi krokami. Ciążyło nad nami, pozostała tylko kwestia sekund, kiedy dojdzie do połączenia. I naprawdę nie jestem pewna, kto pierwszy się wychylił. Żadne z nas nie chciało tego zrobić w obawie, że źle odczytał intencje i tylko się wygłupi, ale to była tak naprawdę jedyna rzecz, która teraz krążyła nam po głowie, której oboje pragnęliśmy i nie wyobrażaliśmy sobie, że ktoś mógłby nam w tej chwili przerwać.
     Jego wargi znalazły się na moich. Otworzyłam oczy, choć w ogóle nie mogłam sobie przypomnieć momentu, kiedy je zamknęłam i zobaczyłam, że Louis nadal wpatruje się we mnie, tyle że tym razem oprócz czułości była także niepewność i wyczekiwane na ewentualne moje wycofanie. Ale nie zamierzałam tej chwili tak łatwo porzucać. To była jedyna rzecz o której śniłam w ostatnich dniach, myśl od której nie mogłam się uwolnić - jakie to jest uczucie bycie całowaną przez Louisa.
     Na udowodnienie mu, że tym razem nie oszukuję samej siebie, nieco pogłębiłam pocałunek, automatycznie zamykając oczy czując, jak wspaniałe jest to uczucie. To prawda, że podczas najważniejszych chwil dla nas, przestaje się patrzeć oczami, a zaczyna się patrzeć sercem. Usłyszałam, że przez pomieszczenie przeszedł szmer podobny do jego westchnięcia, ale szum krwi płynącej w moich żyłach całkowicie mnie zatracił, odurzającym uczuciu nieważkości.
     To był delikatny, subtelny i bardzo czuły pocałunek, nigdy bym nie przypuszczała, że Louis kiedykolwiek mógłby kogoś takim obdarzyć, ale dopiero gdy się od siebie odłączyliśmy poczułam, że brakuje mi tchu. Louis ponownie się nade mną nachylił, tym razem ledwie muskając moje wargi, a następnie uśmiechając się. To nie był grzeczny uśmiech. To był uśmiech sugerujący, że miał nadzieję na taki obrót spraw. A jednocześnie oboje czuliśmy, że ten pocałunek niczego drastycznie w naszym życiu nie zmienił. Nie sprawił, że nagle staliśmy się parą. Sprawił, że weszliśmy na nowy poziom naszej relacji, już nic nie będzie wyglądało tak, jak do tej pory i mogliśmy być pewni, że wszystko dzieje się tak, jak zaplanował nam to los. Nie było sensu przyśpieszać tego.
     Minęło kilka chwil w absolutnej ciszy między nami, słowa były zbędne, dopóki kliknięcie w drzwiach nie przywróciło nas na ziemie i przypomniało, że byliśmy zamknięci. Cała złość na Cassie zniknęła. Poczułam wdzięczność, że przyjaciółka prędzej się zorientuje i podejmie odpowiednie kroki, by sprowokować do działania. W tym przypadku zadziałało.





Witam wszystkich!
Jak obiecałam w poprzedniej części - w tej pojawia się więcej Louisa. I zamiast zdjęcia postanowiłam umieścić gif. Mam nadzieję, że tak samo jak ja uważacie uśmiech Louisa za najsłodszą rzecz pod słońcem.
Dziękuję za każdy komentarz pozostawiony pod poprzednimi częściami i zostało mi pożegnać się, widząc się z Wami w kolejnej, dziewiątej już części, którą - mam nadzieję - że choć trochę lubicie i Wam się podoba.
Pozdrawiam wszystkich i życzę Wam udanych wakacji. Wykorzystajcie ten czas dobrze, ale też i bezpiecznie.
Merci.