wtorek, 24 maja 2016

Louis cz.7



     Rozejrzałam się dokładnie po pubie podczas przerwy w rozmowie, nie wysilając się nawet, by zapamiętać choćby jeden szczegół z tego przedziwnego miejsca, lecz próbując zrozumieć, jak niektórzy ludzie mogą tu spędzać całe dnie i nie czuć tego negatywnych skutków. W przeciągu prawie półtorej godziny, odkąd tu weszliśmy, rozbolała mnie głowa od okropnego hałasu będącego wynikiem meczu, który akurat w tym czasie leciał w telewizji i tłumu kibiców, którzy w tej okazji zebrali się w pubie, by wspólnie przeżywać te radosne dla nich chwile i jednocześnie wydawać z siebie niemal zwierzęce okrzyki. Nie potrzebowałam też dużo czasu, by zaczęło mnie drapać w gardle od siwego dymu unoszącego się w pomieszczeniu odkąd tu weszliśmy, choć na pewno jest tu już od znacznie dłuższego czasu. Dobrze, że chociaż alkohol był tu wyjątkowo znośny i nie drogi, a rozmówca spisywał się lepiej, niż sądziłam jeszcze 5 minut przed wyjściem z domu.
     To nie było byle jakie spotkanie z pierwszą lepszą osobą, którą poznałam tu i teraz w pubie, kiedy w akcie desperacji wyszłam z czterech ścian pustego mieszkania. Właściwie, gdy mam być już szczera, sama nigdy bym do tego miejsca nie zdecydowała się wejść. Sama nie, ale z Christianem już tak, bo to on wybrał to miejsce, a ja nie chciałam już przy pierwszym spotkaniu wyjść na taką, która ciągle narzeka i ciągle jej coś nie pasuje. To było nasze spotkanie, na które już byliśmy umówieni jakiś czas temu, lecz ze względu na moją nieoczekiwaną chorobę, byłam zmuszona je przełożyć. W pierwotnym założeniu miała to być randka, ale poprosiłam o zmianę charakteru na zwykłe spotkanie dwojga ludzi. Nie wiem dlaczego, ale czułabym się źle względem Louisa, któremu powiedziałam, że z nikim nie chcę się umawiać, a tak naprawdę robię to za jego plecami. A to przecież nie tak. Traktowałam to jako zwykłe spotkanie i z Louisem na takie zwykłe spotkania również mogłabym chodzić. Jednak w przypadku Christiana jest tak, że wciąż właściwie nie wiedziałam, dlaczego chciał się ze mną spotkać, ale jedno wiedziałam od początku - nic między nami nie będzie. Śmieszne jest to, że pomyślałam, iż mogłoby być. Ale to pozwoliło mi swobodniej podejść do tego spotkania i nie musiałam na siłę starać się mu przypodobać. Nawet jeżeli uzna mnie za nudziarę lub cokolwiek innego negatywnego, będę na to uodporniona. Jednak nie chciałam, by zostało to źle odebrane przez osoby trzecie - czytaj Louis - że jego okłamuje, bo robię zupełnie coś przeciwnego do rzeczywistości. Dlaczego więc mi na tym zależało, skoro i tak odrzuciłam Louisa? Dobre pytanie. Póki co postanowiłam na nie nie odpowiadać, bo jak się okazuje, niewiele o samej sobie wiem, mówię i robię coś, co kolejnego dnia jest dla mnie zupełnie absurdalne i co gorsza, niezgodne z prawdą. Dopiero, gdy poznam samą siebie, zrozumiem i będę wiedziała czegoś chcę, będę mogła sobie odpowiedzieć na pytania tego pokroju.
     Ponownie spojrzałam na Christiana, siedzącego na przeciwko mnie, który w tym momencie zatapiał swoje wargi w bursztynowym piwie, a swoje spojrzenie utkwił w czymś bądź kimś, co było w pobliżu baru. Nie odwracałam się, właściwie mógł patrzeć na cokolwiek. Christian, jakiego poznałam tamtego dnia w restauracji, zupełnie nie pasuje do tego miejsca, w którym zwykle spotykając się faceci utrudzeni codziennym życiem i sprawami, którzy mają dosyć narzekań żony, a nie dla faceta, który nie musi się starać, by dobrze wyglądać i który nie ma żadnych zobowiązań - na takiego przynajmniej wygląda. Nawet jego dzisiejszy ubiór nie prezentował się tak... oficjalnie. Zwykłe spodnie i szary t-shirt sprawiały, że wyglądał bardziej jak człowiek, z którym można było normalnie porozmawiać bez obawy, że mógłby przetasować mnie wzrokiem od góry do dołu z wielkim neonowym szyldem nad głową "tak, oceniam Cię i lepiej, żebyś sama odeszła, nim powiem Ci co tak naprawdę o Tobie myślę". Ponadto - tego nie mogłam ukryć nawet przed samą sobą - był przystojny jak cholera i niejedna kobieta przechodząca obok naszego stolika odwracała się za nim, wysyłając mu jawne sygnały, że jest nim zainteresowana i dziwiła się, że to właśnie ja znajduje się na miejscu, w którym powinna być ona. A ja tylko śmiałam się w duchu, bo gdybym nie zdała sobie sprawy, że nie mam u niego szans, wyglądałabym tak samo, jak te wszystkie kobiety.
- Nie podoba Ci się to miejsce, prawda? - zapytał akurat wtedy, kiedy ja piłam swoje piwo ze szklanej butelki. To pytanie właściwie nie było pytaniem, tylko stwierdzeniem faktu w tej formie, ale nie sprawiał wrażenia, jakby był tym zawiedziony czy urażony, a raczej rozbawiony.
     Co go tak śmieszyło?
- Aż tak to po mnie widać? - zaśmiałam się pod nosem i odłożyłam butelkę z powrotem na stolik w miejsce, w którym spływająca skroplona para z butelki zostawiła okrągły ślad. Dziwnie było pić zimne piwo na tydzień przed świętami, kiedy na dworze zaczął już padać biały puch i nadchodzącą zimę dało się odczuwać w temperaturze powietrza, które znacznie spadło, ale dawno nie byłam na takim wypadzie, chyba właśnie tego potrzebowałam, co jest zaprzeczeniem teorii Cassie o potrzebnie ruchów frykcyjnych. Nawet jeżeli miałaby racje - nie potrafię wyrwać faceta na jedną noc, to kompletnie nie w moim stylu.
- Żałujesz, że tu przyszliśmy?
- Co? Nie. Rzadko wychodzę z domu do takich miejsc, to fakt. Po prostu zdążyłam się już odzwyczaić od tak zatłoczonych miejsc. Chociaż w kuchni także codziennie panuje chaos, to jednak jest to inny rodzaj tego hałasu. Ale to nie znaczy, że żałuje. Prawdopodobnie sama nie zabrałabym nas w lepsze miejsce.
- To miejsce da się polubić. W zwykłe dni, nie to co dziś - kiwnął lekko głową w kierunku rozwścieczonego tłumu, który teraz na dodatek cieszył się podwójnie z powodu zdobytej bramki przed zespół, któremu kibicują, przez co Christian musiał podnieść głos, a i tak słabo go słyszałam - jest tu całkiem znośnie i można znaleźć kogoś normalnego do rozmowy.
- Musisz tu często bywać, skoro jednak dostrzegasz pozytywy w tym miejscu.
- Wbrew pozorom jednak nie tak często. Jestem dość spostrzegawczy, to bardzo przydatna umiejętność. Fajnie jest mieć miejsce, w którym jestem całkowicie anonimowy, a właściciel nie nienawidzi mnie za wystawioną recenzję, która była niezgodna z jego życzeniem. Zapieram się jak tylko mogę, aby tylko nie musieć pisać recenzji tego miejsca. Zostałaby szybciej zamknięta niż właściciel zdążyłby wypowiedzieć choćby jedno słowo. Czasami jednak mam już dość tych oficjalnych i drogich klubów, w których dziewczyny są traktowane na przedmioty, na kilka drinków trzeba wydać cały majątek, a jeżeli powiem coś niezgodnego ze zdaniem stałych klientów klubów, znalazłbym się od razu na ich czarnej liście. Tu nie muszę mówić wyuczonych formułek i wymuszać śmiech. Ale gdybym był tu częściej, szybko by się dowiedzieli, czym się zajmuje i już nie byłbym tu tak mile widziany. Nie chcę tego stracić. A jak jest z Tobą? Masz swoje jakieś ulubione miejsce?
- Już nie. Jak byłam młodsza znałam tu dość sporo miejsc, w których można było się dobrze zabawić i w niektórych mogłabym być codziennie, ale po pewnym czasie się z tego wyrasta. I możesz sobie o mnie pomyśleć, co tylko chcesz, ale to w restauracji, w której pracuje, uwielbiam poświęcać kilka wolnych chwil na przejście po pustej sali przed otwarciem i dzięki panującej tam ciszy przygotować się do hałasu, który ma miejsce w kuchni.
     Christian wydawał się być moją odpowiedzią nieco zainteresowany, a poznałam to po sposobie, w jaki prezentował swoją fizjonomię. Wcześniej siedział na krześle luźno, o stół opierając tylko dłoń, która dłużyła mu do podnoszenia butelki z piwem. Teraz natomiast przybliżył się do stolika i skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej, opierając się właśnie nimi o blat. Podniósł także brew do góry. Tak samo jak drgnięcie kącika jego ust do góry sugerowały mi, że to jego praca daje mu satysfakcje i miejsca, w jakich się ona ma szansę spełnić.
- Chyba lubisz przyrządzać desery? - zapytał, zmieniając temat, chociaż od razu wyczułam w tym pytaniu nawiązanie do dnia, kiedy ja przygotowywałam dla niego i jego atrakcyjnych koleżanek suflet.
- A co we mnie takiego zaobserwowałeś, że wyciągnąłeś taki wniosek?
- Cóż, po pierwsze, to od Ciebie dostałem przygotowanego sufleta, który był nieziemski, a siedząc trochę w tym już wiem, że przygotowaniem go nie powinna zajmować się osoba, która nie ma w tym doświadczenia. To właśnie ono sprawia, że suflety wychodzą idealnie i dlatego... to głównie szefowie kuchni go przygotowują. Sądziłem, że skoro Louis oddał tę przyjemność Tobie, to musisz być lepsza od niego.
- Nie, lepsza od niego na pewno nie jestem, a w pieczeniu sufletów to już na pewno. Chyba mogę Ci powiedzieć, skoro jesteśmy tu prywatnie, że do zrobienia tego deseru Louis wyznaczył mnie w ostatniej chwili. Właściwie nie wiem nawet jaki cud miał miejsce w kuchni, że sobie przypomniałam treść całego przepisu, nie zapominając o żadnym składniku. A więc do tej pory nie potrafię zrozumieć, dlaczego mi kazał go przygotować. Desery nie należą do moich mocnych stron.
- A więc Louis musiał Cię polubić.
- Słucham? A co to ma do rzeczy?
- Ma, i to więcej niż sądzisz, kochana. Zacznijmy od tego, że Louis w gronie przyjaciół robi suflety, kiedy tylko nadarzy się okazja. A my je kochamy, bo są przepyszne i zawsze urozmaica przepis, dodając coś nowego, dlatego nam się jeszcze nie przejadły. A więc jak widzisz: nie przepuści żadnej okazji, by go przygotować. Świetna okazja się nadarzyła, gdy czekałem ostatnie dni na swoją zarezerwowaną kolację w Waszej restauracji, którą już od dawna chciałem ocenić osobiście, bo właśnie wtedy dotarła do mnie informacja o tym, że Louis objął stanowisko szefa kuchni. Od zawsze uważałem, że został stworzony do gotowania i w pełni zasługiwał na to. Dlatego chciałem go sprawdzić i zamówiłem suflet razem z moimi towarzyszkami. Idealna okazja, by się wykazać, a wiedząc, że robi je świetnie, dobrą recenzję miał prawie w kieszeni. Sprawa skomplikowała się, kiedy podszedł do naszego stolika z Tobą i Ciebie przedstawił jako twórcę deseru. Wtedy go skosztowałem i musiałem stworzyć recenzje nie na podstawie mojej wcześniejszej wiedzy i smaku, ale na podstawie nowych smaków i doznań. Więc dlatego uważam, że musiał Cię szczególnie polubić, by oddać swoją przyjemność Tobie.
     Oddać swoją przyjemność mnie? Może tak właśnie Louis i Christian uważali, ale ja na to spojrzałam z nieco innej perspektywy. Louis doskonale wiedział, że jest dobrym kucharzem. Wiedział, że suflet mógłby przygotować z jednym palcem w nosie i wyszedłby mu świetnie i dzięki temu zyskałby dla restauracji dobrą recenzję Christiana, recenzenta i jednocześnie przyjaciela. Ale on zrezygnował z tego i powierzył to zadanie mnie. Zaryzykował własną opinię i recenzję, by przekonać się, czy potrafię przygotowywać nie tylko przystawki i dania główne, ale także i desery. Przecież mógłby zrobić to po pracy. Albo nawet w trakcie pracy, jednak zupełnie bez zobowiązań, nie dając efektu końcowego krytykowi kulinarnemu. Nie wierzę, że naprawdę podjął się tego ryzyka. Bez bicia przyznałam mu się, że desery to moja pięta Achillesowa, a on co zrobił!
     Może jednak było w tym coś więcej, na przykład ochrona własnego tyłka. Gdyby ktoś dotarł do informacji, iż krytyk kulinarny wystawił najlepszą recenzję restauracji, w której szefem jest jego najlepszy przyjaciel, prawdopodobnie wszystkich postawiłby dzięki temu w złym świetle.
- Zszokowałem Cię? Wybacz, nie miałem takiego zamiaru, przedstawiłem Ci swoją opinię na ten temat. Myślałem, że to była planowana zamiana między Wami.
     Uśmiechnął się i upił kolejny, a jednocześnie ostatni łyk piwa ze swojej butelki. Machnął ręką na barmana pokazując mu butelkę, co oznaczało, że prosi o jeszcze jedną butelkę, a następnie odwrócił się w moją stronę.
- Bardzo zszokowało mnie to, jaki moment Louis wybrał, by mi okazać swoją sympatię. - odpowiedziałam nieco ironicznie. Już wiedziałam, że między mną a Louisem jest dziwna więź, która nas do siebie przyciąga, a każda wzmianka o nim przyprawia mnie o dziwne skurcze brzucha, ale czy będzie ona tak samo silna za pół roku? Już poznałam wielu facetów, z którym łączyło mnie tylko chwilowe zauroczenie. Z Louisem mogło być podobnie, choć szczerze... nie chciałabym, byśmy za te 6 miesięcy w ogóle nie pamiętali o tym przyjemnym przyciąganiu między nami i byśmy mijali się w kuchni, odzywając się do siebie tylko w sprawach dotyczących pracy.
- Wykazał się dużym zaufaniem do Ciebie, a ty go nie zawiodłaś i to jest najważniejsze, prawda? Jak teraz o tym myślę... to chyba nawet lepiej, że to Twój suflet przyszło mi oceniać, a nie jego. Znam się z Lou od kilku ładnych lat, wiem już jak gotuje i równie dobrze mogłem napisać tą recenzję bez przychodzenia do restauracji. Wtedy jednak nie byłaby wiarygodna i rzetelna, nie byłaby obiektywna, a właśnie obiektywizm należałoby zachować w tych recenzjach. Wyszło więc Wam to na dobre. Louis, skurczybyk, wiedział co robi.
     Przyznał mi rację co do teorii, której nawet nie wygłosiłam na głos. Uśmiechnął się jeszcze szerzej i położył obie dłonie na stoliku w momencie, gdy barman przyniósł mu nową butelkę z bursztynowym trunkiem, a zabrał pustą. Wtedy mogłam dostrzec na jego palcu coś, co wcześniej w ogóle nie rzucało mi się w oczy, co w ogóle nie przyszło mi do głowy, by to sprawdzić i o to pytać. Szerzej otworzyłam oczy, odkładając butelkę z swoim piwem, by przypadkiem nie wypuścić jej z dłoni.
- Ty jesteś żonaty.
     Wypowiedziane zdanie wypowiedziałam słabszym głosem, niż zamierzałam. Christian podążył szlakiem za moim spojrzeniem, zatrzymując się na jego serdecznym palcu lewej dłoni w tym momencie, gdy akurat nią poruszył i światło odbiło się w złotej obrączce.
- Ach, no tak. Jestem. Od 7 lat.
- Od 7 lat? I Ty to mówisz tak spokojnie?
     Nie byłam zła na niego i nie chciałam także, by to tak odebrał. Zwyczajnie byłam w szoku dowiadując się o tym w taki sposób. Z jednej strony poczułam ulgę - miał żonę, więc szansa na cokolwiek już w ogóle spadła do zera, bo na pewno nie weszłabym w coś, co miałoby zranić drugiego człowieka. Ale cholera jasna, umówiłam się z zajętym facetem na spotkanie, które miało być pierwotnie randką!
- [T.I.], chciałem Ci powiedzieć przy innej okazji i w zupełnie innej formie i przykro mi, że stało się to w taki sposób.
- To się było nie obnosić tak tą obrączką. - powiedziałam sama do siebie, choć nie szczególnie dbałam o to, żeby mój towarzysz tego nie słyszał. Usłyszał, jasno i wyraźnie, a jego jedyną reakcją był śmiech.
- Louis mnie ostrzegał przed Twoim języczkiem, teraz rozumiem dlaczego. Muszę Ci przyznać rację, nie pomyślałem aby na ten czas schować ją chociażby do kieszeni, ale noszę ją zawsze, więc już się przyzwyczaiłem i nie zwracam takiej uwagi już na nią.
- Twoja żona w ogóle wie, że jesteś tu ze mną?
- Oczywiście, że wie. Mówimy sobie o wszystkim.
- I nie ma nic przeciwko temu?
- Gdyby miała z pewnością by mnie tu teraz nie było.
     O matko! Czy on sobie ze mnie żartuje w tej chwili? Kiedyś oglądałam film, w którym facet używał obrączki, by wyrywać dziewczyny na jedną noc i teraz modliłam się w duszy, by on nie należał do tego samego gatunku mężczyzn, którzy nie potrafią po ludzku zagadać i jednak naprawdę jest żonaty. To już byłoby lepsze. W takim razie jak wyglądają ich relacje? Mają kryzys? Są w trakcie rozwodu? Nie, to nie możliwe. Gdyby się rozwodzili, na pewno nie byłaby informowana o tym spotkaniu. Nie powinno mnie to w ogóle interesować, ale zostałam uwikłana w coś, czego zupełnie nie rozumiałam.
- Ok, od początku. Jesteśmy na spotkaniu. Jesteś żonaty. Twoja żona wie o tym. I nie ma nic przeciwko. Jak zdołałeś ją do tego przekonać?
- Nie musiałem jej przekonywać.
- Mam prośbę: przestań mi dawać zdawkowe odpowiedzi. To jest dla mnie naprawdę poważna sprawa.
- Dlaczego?
- Dlaczego? Spotkałam się z żonatym facetem w pubie, który pierwotnie proponował mi randkę, a na obiad do restauracji przyszedł w towarzystwie dwóch atrakcyjnych kobiet. Może dla Ciebie nie, ale dla mnie brzmi to niego... nierealnie. Przecież nie będę zadawała Ci intymnych pytań, chcę się dowiedzieć, czy to spotkanie ma prawo się odbywać i nie powinnam odczuwać wyrzutów sumienia.
- [T.I.], zapewniam Cię na wszystko, co mam, że nie powinnaś mieć wyrzutów sumienia. Nie proponowałbym Ci tego spotkania, gdy było nie na miejscu. Z moją żoną poznaliśmy się dokładnie 10 lat i od razu wiedzieliśmy, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Idealnie się dopełnialiśmy, rozumieliśmy bez słów, szanowaliśmy się nawzajem. Po 3 latach związku zdecydowaliśmy się na poważniejszy krok. Jednak mimo małżeństwa nie potrafiliśmy się pozbyć pragnienia poznawania ludzi. Oboje jesteśmy zdania, że ślub nie powinien być od razu więzieniem dla małżonków i definitywnym zakazem poznawania innych. Jest bardziej nowocześnie. Żona spotyka się z kim chcę, ja z kim chcę, tylko się o tym nawzajem informujemy. A te kobiety z restauracji... to były akurat przyjaciółki mojej żony. Poprosiłem je o towarzystwo, ponieważ jestem krytykiem, nie zawsze lubiany, pojawianie się w restauracjach stale z jedną osobą zdemaskowałoby mnie, ludzie od razu wiedzieliby, że u nich jestem. Można powiedzieć, że odgrywam swego rodzaju role w swojej pracy.
     Zmarszczyłam lekko brwi. O takich małżeństwach już gdzieś słyszałam, tolerancyjnych, otwartych, nowoczesnych, ale nie sądziłam, że kiedyś poznam osobiście taką osobę, która w takim związku się znajduje.
- A jeżeli chodzi o... no nie martwisz się, że żona Cię zdradzi albo od Ciebie odejdzie dla innego? Albo odwrotnie?
- Dziwne, ale nie. Są pewne granice, których nie przekraczamy. Ogromnym plusem w naszym małżeństwie jest zaufanie, jakim się darzymy, czego często brakuje w innym małżeństwach. Jest między nami uczucie, więź, którego nikt inny nie byłby w stanie rozumieć, dlatego wytrzymaliśmy ze sobą już tyle lat. Oboje lubimy spotykać się z innymi i nie chcieliśmy tego zmieniać tylko dlatego, że zmieniliśmy swoje statusy. Wiele ludzi myśli od razu, że skoro widują mnie z innymi kobietami od czasu do czasu, to od razu zdradzam swoją żonę i odwrotnie. Myślą strasznie stereotypowo, a przecież nie każde spotkanie żonatego faceta z inną kobietą musi od razu być z seksualnym podtekstem, prawda? Taki już jestem, że lubię spotykać się z kobietami i poznawać je dla samego poznania. Porozmawiać z nimi tak, jak teraz rozmawiam z Tobą. Napić się wina. Pójść do kina na dobry film, od czasu do czasu zjeść razem kolacje. Czy jest w tym coś złego i niemoralnego? Moja żona uważa podobnie. Jest dziennikarką, więc spotkania z innymi ludźmi też należy do jej obowiązków. Fascynuje ją psychika człowieka, zamierza wydać książkę na ten temat, ale nie może napisać czegoś owocnego i trafnego, posługując się tylko przykładem męża, rodziny i przyjaciół. Musi poszerzać horyzonty. Zwyczajnie nie ograniczamy się tylko dlatego, że jesteśmy już zajęci. Nie na tym to polega. Kocham swoją żonę i wierzę, że ona mnie także, ale byłabyś szczęśliwa móc rozmawiać tylko z jedną osobą do końca życia?
- Raczej nikt by nie był.
     W całej jego wypowiedzi, której słuchałam ze szczególną uwagą, był jakiś sens. Sens, który był zrozumiały dla niego, sens którym się kierował i jego żona i ja szanowałam ich styl życia, przecież to nie zbrodnia. Mieli prawo podejmować decyzje takie, na jakie mieli ochotę, które ich uszczęśliwiają i jednocześnie nie krzywdziły drugiego człowieka. Będąc małą dziewczynką wyobrażałam sobie, że będąc mężatką, będę dla swojego męża wszystkim, ale jednocześnie nie odetnę się od swoich przyjaciół. Jedyne co mi wyszło, to drugi podpunkt, choć ostatnio trochę się w tej kwestii pogubiłam. W każdym razie... miło było widzieć, że mimo nowoczesności, w którą wkroczyliśmy, w zmieniający się na naszych oczach świat, wciąż byli ludzie, dla których drugi człowiek mógł stać się całym życiem, przy jakichkolwiek problemach nie rezygnowali z małżeństwa, a walczyli o sobie i o powód, dla którego to małżeństwo było zawarte.
- Dobrze, że Wam obojgu taki układ odpowiada i jedno nie ma pretensji do drugiego o tego typu spotkania. Najważniejsze, byście czuli się szczęśliwi. A ja to rozumiem i akceptuje.
- Czyli.. mogę uznać, że to wszystko co Ci powiedziałem, nie odstraszyło Cię i wciąż będę mógł wybrać w telefonie Twój numer i zaprosić się na piwo do pubu?
- Jak najbardziej. Ale jednak nim pozwolimy sobie na taką swobodę, mogę zadać Ci jedno pytanie?
     Chyba był nieco zaskoczony tym, że mogę po jego tak wylewnym monologu jeszcze mieć jakiekolwiek pytanie, jednak wciąż była jedna rzecz, której mi nie wyjaśnił, a ja nie potrafiłam umieścić tego kawałka w całej koncepcji. Ale kiwnął głową na znak, że się zgadza, nie spuszczając ze mnie wzroku. Chyba nigdy nie przyzwyczaję się do jego spojrzenia, którym bada skrawek mojego ciała jak gdyby nigdy nic. Zawsze mnie to zawstydzało i teraz także zawstydza.
- Skoro jesteś żonaty i zależy Ci wyłącznie na niezobowiązujących spotkaniach, to dlaczego pierwotnie nazwałeś to randką?
- Wiesz dlaczego od razu wiedziałem, że moja żona jest moją bratnią duszą? Oboje interesujemy się psychologią. Tyle, że z nas dwojga tylko ona robi to na poważniej i dla książki, a ja robię to dla siebie. Takie mały doświadczenie. Raz proponuje kobietom zwykłe spotkania, ale od czasu do czasu, gdy któraś szczególnie przyciągnie moją uwagę proponuje jej randkę. Po co? Aby zobaczyć ich reakcje. Te, które zostały zaproszone na spotkanie, przychodziły nie tak bardzo wystrojone, jak na randkę, ale inaczej niż w momencie, gdy je zapraszałem. Biorę oczywiście pod uwagę tylko te kobiety, które się zgodziły, bo trafiłem na parę mężatek, a one takich układów nie akceptowały. Nie chciałbym, byś poczuła się jak królik doświadczalny...
- Właśnie tak się poczułam. - wtrąciłam się w jego wypowiedź, robiąc nieco niesmaczną minę. Czyli te wszystkie jego spotkania były tylko dlatego, by sprawdzać reakcje kobiet? Ode mnie także oczekiwał, że skoro zaprosił na randkę, to zrobię się na bóstwo? Gdyby nie interesował się tak psychiką i jej mechanizmami, nadal tak chętnie uczestniczyłby w spotkaniach z płcią przeciwną?
- Przepraszam, nie chciałem, naprawdę. Nie wiem nawet jak się usprawiedliwić tak, bym nie zabrzmiał jak chory psychicznie człowiek, bo jesteś pierwszą osobą, której o tym mówię. Wie także moja żona, ale już mówiłem, że wiemy o wszystkim. Przepraszam. I nie tylko w tym jesteś wyjątkiem... ubrałaś się tak samo swobodnie, jak wtedy pod restauracją. Nie wystroiłaś się jak większość kobiet.
- Lubię ładnie wyglądać, ale nic nie poradzę, że bardziej cenię sobie wygodę.
- Ale na obcasach umiesz chodzić?
     Zażartował sobie, na co oboje zareagowaliśmy śmiechem.
- Mam nadzieję, że kiedyś przekonasz się osobiście, jak świetnie potrafię chodzić w obcasach.
- To trochę brzmi jak wyzwanie, wiesz? I... groźba!
- Uznajmy, że skoro byłam dla Ciebie królikiem doświadczalnym, to teraz jesteśmy kwita.
      Po raz kolejny zaśmiał się, tym razem głośniej, aż kilka osób odwróciło się w naszą stronę. Jego śmiech był zaraźliwy, więc zaraz sama potem śmiałam się jak swobodnie, jak jeszcze nigdy w życiu. Musiałam to przyznać, Christian był niesamowicie charyzmatycznym mężczyzną i wcale się nie dziwię, że kobiety, którym zaproponował randki, przychodziły wystrojone - nie codziennie taka osobowość ma okazje znaleźć się w naszym życiu, powalając nas na kolana i jeszcze proponować takie spotkanie! Chciały mu się przypodobać, podbudować swoją pewność siebie. Prawdopodobnie podeszłabym do tego tak samo, gdybym nie poprosiła o zmianę charakteru tego wyjścia, bo jednak randka jest poważniejszym spotkaniem, bardziej zobowiązującym - zależy, jak ktoś do tego podchodzi, bo jednak nie wszyscy ją tak samo klasyfikują. Ja jednak zaobserwowałam w tym spotkaniu coś zupełnie innego - pierwszy raz od nie wiem jakiego czasu czułam się swobodnie i czułam się sobą na spotkaniu z innym mężczyzną. Z mężczyzną, z którym najwyżej może mnie łączyć piwo w pubie. Taka świadomość oczyszczała atmosferę, dzięki czemu nie musiałam już tym się stresować. Przy Louisie także zaczynałam się tak czuć, tyle że ciężko zachowywać się normalnie i utrzymywać pionową postawę przy osobie, przy której kolana się uginają.
     A może jednak trochę znam się na tej psychologi?
- Co Ci właściwie Louis o mnie opowiadał? - zapytałam przypominając sobie, że Christian o nim wcześniej wspomniał. Ten tylko uśmiechnął się kącikiem ust do mnie, zaczerpnął kilka łyków piwa i zaczął mówić.


     Dzisiaj właściwie po raz pierwszy odkąd rozpoczęliśmy z Louisem nasz mały kurs, zdecydowaliśmy się na gotowanie w kuchni w wolny od pracy dzień. Ale niestety nie dał się przekonać, aby to odbyło się w mojej, dzięki czemu za pół godziny Louis miał po mnie przyjechać i wspólnie pojechać do jego mieszkania, ponieważ jego kuchnia jest "znacznie większa od mojej i skoro on już u mnie był, to teraz czas na jego gościnę". Nie wiem nawet, co mam sobie w związku z tym wyobrażać, jak to będzie wyglądało, ale z drugiej strony ta perspektywa jest bardzo ekscytująca. Jestem bardzo ciekawa, jak wygląda jego mieszkanie: czy coś trochę widać w nim odzwierciedlenie duszy Louisa, czy jest ono typowo męskie i raczej nastawione na funkcjonalizm. Za kilka minut miałam się o tym przekonać, a tymczasem kończyłam wieszanie światełek na ścianie w mojej sypialni z okazji zbliżającym się świąt Bożego Narodzenia. Mimo, że został do nich jeszcze tydzień, to już wcześniej lubiłam, gdy są wieczorem zapalone, tworząc w ten sposób przyjemną atmosferę. Podczas świąt także mnie tu nie będzie, bo jadę do swojego taty, ale po powrocie nie miałam w planach szybkiego pozbycia się tego, podobnie jak światełka w kuchni oraz choinka - niewielka, to prawda, ale nie potrzebowałam większej w tym momencie.
      Kiedy brakowało mi jeszcze jednego haczyka do zawieszenia lampek, usłyszałam pukanie do drzwi. Od razu wiedziałam, że był to Louis, choć nie spodziewałam się go pod moimi drzwiami na tyle przed umówionym czasem. Szybko zeszłam z krzesła, zostawiając lampki niezawieszone na jeden haczyk i podeszłam szybkim krokiem do drzwi, które zdążyłam otworzyć, nim Louis zdążył zapukać do nich po raz drugi. Na wejściu uśmiechnęłam się do niego szeroko i gestem ręki zaprosiłam do środka. Wszedł, a ja zamknęłam za nim drzwi.
- Przywiózłbym jakieś dobre pączki albo inne, równie dobre słodkości, ale pomyślałem, że w sumie sami również możemy je zrobić.
- Pewnie, że możemy. I wyjdą nam jeszcze smaczniejsze niż te kupne. Wiesz co... ja muszę coś jeszcze dokończyć w sypialni, zostaniesz przez chwile sam tutaj? Nie zdemolujesz mi salonu?
- Pod Twoją nieobecność zrobię tu imprezę na miarę "Projektu X"*
- A tylko spróbuj.
     Roześmiałam się i wróciłam się do sypialni, gdzie ponownie stanęłam na krześle próbując zaczepić ostatni fragment lampek. Równie dobrze mogłam powiesić je byle jak, wrzucić do wazonu, emitując w ten sposób lampkę lub zwyczajnie obwiązać nimi karnisz, ale jako mała pedantka, która ma na tym punkcie fioła, nie mogłam zrobić tego tak niechlujnie.
- Fajnie to wygląda. - usłyszałam za swoimi plecami głos Louisa. Jakżeby inaczej. Przecież nie wytrzymałby tych kilku minut nie wiedząc, co ja też tutaj wyprawiam. Jego obecność w sypialni, w najbardziej intymnym i prywatnym miejscu w całym moim mieszkaniu nie sprawiła jednak, że czułam się zażenowana i chciałam go stąd wyprosić.  Na szczęście wszystko to, co miałam do ukrycia, skutecznie demaskowała miękka i cieplutka kołdra. Poza tym, już miał okazję tutaj być i widzieć mnie w gorszej, choć jednocześnie niekorzystnej sytuacji, kiedy byłam chora. - Zostajesz w domu na święta? - zapytał nagle, przez co odwróciłam głowę w jego stronę i lekko uniosłam brew. - Masz ubraną choinkę, wieszasz lampki... pomyślałem, że jednak zostajesz.
- Nie, dzień przed świętami jadę do taty, ale do świąt został prawie tydzień. Nie chcę sobie odmawiać tego klimatu we własnym mieszkaniu tylko dlatego, że świąt tu nie spędzę. Przynajmniej nie całych. Wracam drugiego dnia. A jak z Tobą? Pewnie też jedziesz do rodziny...
- Tak. Mam dużą rodzinę, nie mogę się już doczekać kiedy ich zobaczę. Ale jadę jeden dzień wcześniej od Ciebie. Duża rodzina oznacza dużo jedzenia. Moja mama na pewno nie dałaby sobie z tym wszystkim rady, gdyby była sama, mając na głowie moje młodsze rodzeństwo. Może moja pomoc wcale nie okażę się taka wielka, ale chyba lepsza taka niż żadna.
- A ja myślę, że Twoja mama doceni sam fakt, że przyjechałeś trochę wcześniej i chcesz jej pomóc.
- Mówisz to z taką pewnością w głosie, że zaczynam się zastanawiać, czy już przypadkiem się gdzieś nie poznałyście...
- Mogę Ci zagwarantować, że jeszcze nie poznałam pani Tomlinson, ale tutaj wykazałam się swoimi przemyśleniami z obserwacji własnej rodziny. Mój tata ma dużo sióstr, jest najstarszym i jednocześnie jedynym facetem z całego rodzeństwa. Rzadko się widuje z całą rodziną, chyba święta Bożego Narodzenia to jedyna taka okazja. ale jak możesz się domyśleć, jego siostry zostały już mamami. Dzieci potrafią robić tyle hałasu i bałaganu, że już czasami miały dosyć. I na wiele brakowało im czasu. I jak byłam młodsza często jeździłam do którejś cioci na weekend i widziałam, jak były wdzięczne, gdy zaproponowałam pomoc przy drobnym zadaniu domowym, czy nawet zajęciem się rodzeństwem ciotecznym, podczas gdy ciocia mogła zrobić o wiele więcej. Ty powiedziałeś, że masz dużą rodzinę, więc domyślam się, że Twoja mama tak samo jak moje ciocie czasem potrzebuje złapać oddechu i każda pomoc się jej przyda.
- "Jeszcze nie poznałam"... hmm, to brzmi trochę jak zamiar poznania.
- Ach, Louis, uwielbiasz mnie łapać za słówka.
     Wreszcie zawiesiłam lampki na odpowiednim miejscu i mogłam zejść z tego krzesła. Odstawiłam je na miejsce i zaczęłam zbierać ze sobą wszystko, co mi było potrzebne do wyjścia, ale nie było tego wiele, więc już po kilku chwilach mogliśmy opuścić moje mieszkanie.






*"Projekt X" - jakby ktoś nie widział (a sądzę, że nikt taki się nie znajdzie :p) jest to film. Szczegóły pewnie znacie. :)

Witajcie!
Tak naprawdę na wstępie powinnam powiedzieć, że to jest połowa tego, co w tej części planowałam umieścić, ale jest już dużo treści. Sama po sobie wiem, że czytanie takiego "tasiemca" bywa męczące, dlatego kończę w tym momencie. Nie wiem jak bardzo wpłynie to na przedłużenie partowca, ale nawet jeżeli, to nie będzie ich wiele.
Tymczasem mam nadzieję, że Wam się podobało i z każdą kolejna będzie tylko lepiej. Trochę mało Louisa, ale na pocieszenie dodam - w przyszłej będzie go o wiele więcej.
Do zobaczenia w kolejnej części.
Pozdrawiam, Merci.