Jeszcze raz przejrzałam się w lustrze, w celu sprawdzenia, czy włosy mam spięte w idealnego koka, a żaden niepożądany kosmyk z niego nie wystaje, po czym opuściłam łazienkę i udałam się do kuchni, dalej szykując potrawy na dzisiejsze przyjecie. Wygląd zewnętrzny kelnerek oraz osób pracujących na kuchni został dokładnie określony przez Greg'a i mimo, że z początku współczułam kelnerkom z tej racji, że czarne sukienki, które miały założyć, były dosyć obcisłe, miały głęboki dekolt i sięgały ledwo do połowy uda, to teraz zaczęłam im zazdrościć, bo sukienki okazały się nie być takie złe, jak sądziłam i - przede wszystkim - nie było im w nich tak gorąco, jak kucharzom w czarnych kitlach, mimo stale pracującej klimatyzacji. Czarny ubiór personelu obowiązywał tylko podczas tego przyjęcia, ale miał w sobie coś, przez co praca stawała się podwójnie nie do zniesienia i miałam ochotę zrzucić go z siebie mimo, że pod spodem miałam tylko czerwony stanik. Nie wiem, czy to się miało, może inny materiał, ale wiedziałam jedno -każda czynność wydawała się być mordęgą.
Wracając do znienawidzonego przeze mnie przyjęcia, przez które musiałam zrezygnować ze swoich planów, wyczekiwanych od kilku tygodni - trwało w najlepsze od kilku godzin, a ja przyjęłam odpowiednią dla siebie taktykę, za to niesamowicie wkurwiającą... wkurwiającą dla Louisa, a mianowicie postanowiłam przez cały wieczór zachowywać stoicki spokój, z zagryzionymi zębami wykonywać każde zadanie bez narzekania, dzielnie przyjmować każdą krytykę - choć tej o dziwo dziś jeszcze nie usłyszałam - i na każde pytanie bądź prośbę Louisa odpowiadać krótko i rzeczowo, a momentami nawet ograniczając się wyłącznie do 'tak' lub 'nie'. Wiedziałam, że moja postawa niezdradzająca żadnych emocji zaczyna denerwować Louisa, ale dlaczego miałabym zachowywać się względem niego inaczej? Bo łaskawie dał mi drugą szansę na pokazanie swoich umiejętności na tym przyjęciu, skoro mógł zwolnić mnie od razu tak szybko, jak oderwanie plastra? Nie, nie czuję jakoś tej wdzięczności, przez którą musiałam porzucić wizytę u swojego ojca. Może gdyby okoliczności były inne, ale nie tym razem.
Właśnie kończyłam kroić warzywa na sałatkę do kolejnego dania, które mieliśmy podawać już wkrótce, gdy podszedł do mnie sam szef kuchni. Z rękoma skrzyżowanymi na torsie, stanął za moimi plecami, uważnie przyglądając się pracy moich rąk, co po kilku chwilach stało się dla mnie czymś niepokojącym i cholernie stresującym, niemal jak tortura, bo robiłam dalej swoją pracę, a on w ciągu sekundy mógłby mnie skrytykować i wszystko poszłoby na marne. Nic takiego się jednak nie działo.
- Coś nie tak? - zapytałam spokojnie, w duchu gratulując sobie zachowanie kamiennej twarzy i w miarę spokojnego tonu głosu.
- Och, nie nie, wszystko jest jak najbardziej w porządku. Po prostu się zastanawiam...
Urwał na kilka sekund, a ja zamarłam w oczekiwaniu na jego odpowiedź, co chyba nie umknęło jego uwadze. Kątem oka dostrzegłam drgnięcie jego wargi ku górze, ale szybko wrócił do poprzedniego wyrazu twarz, nim sam zdał sobie sprawę, że prawie się uśmiechnął. W tym samym czasie poczułam dreszcze na dolnych partiach pleców, a dokładnie tuż nad linią moich białych spodni, przez dłoń Louisa dotykająca mojego ciała.
O cholera!
O jasna cholera!
Ledwo mnie dotknął i to w dodatku przez materiał kitla, a moje ciało zareagowało w taki sposób! Skóra zaczęła płonąć, począwszy od tamtego miejsca, a płomień zaczął się przemieszczać wzdłuż mojego kręgosłupa ku górze, gdy i jego dłoń się przemieszczała w tym samym kierunku. Wstrzymałam oddech, dłoń mocniej zaciskając na rękojeści noża. Przez chwilę miałam wrażenie, jakbym w kuchni została tylko ja, Louis i jego dłoń na moich plecach, skutecznie podnosząca moje ciśnienie. A osoba, która była za to odpowiedzialna, doskonale sobie zdawała sprawę z moich reakcji. I natychmiast zrozumiałam, do czego ten samolubny drań próbuje mnie zmusić - do utraty kontroli nad sobą, choć do tej pory utrzymywałam ją na idealnym poziomie! Nad tym się... "zastanawiał". Zastanawiam się, w jaki sposób do końca dzisiejszej zmiany będę Cię mógł torturować, abyś wreszcie przestała się zachowywać jak niewiniątko. Musiałam natychmiast przerwać to... ten gest, bo nie wiedziałam, czy mogłam to uznać za pieszczotę, chociaż moje ciało żądało zupełnie czego innego, a w to wliczało się pragnienie więcej. Pragnęło rzucić się w wir wrażeń i tych doznań, które dostarcza mi sam jego dotyk; delektować się tym, przynajmniej przez kilka chwil. A groziło to bardzo niebezpiecznymi dla mnie konsekwencjami... bo nie chciało mi się wierzyć, by Louis był tym tak samo poruszony, jak ja, mogłam być kolejną do kolekcji, której wystarczył dotyk przez materiał, aby rozmiękła i mogła zrobić, co tylko zechce. To skutecznie mnie orzeźwiło. Otworzyłam oczy, choć nie przypominałam sobie momentu, w którym je zamknęłam i odłożyłam nóż.
- Louis...
Czy przypadkiem nie powiedziałam tego zdyszanym głosem?
Odwróciłam głowę w jego stronę i ze zdumieniem zauważyłam, że on również zareagował na moje ciało. Miał lekko uchylone wargi, przyspieszony oddech i wpatrywał się we mnie roziskrzonym wzrokiem.
- Masz pod spodem tylko stanik.
Czułam, jak się rumienię, ale czemu się dziwi? Tu jest tak gorąco, że długo bym nie wytrzymała mając pod spodem nawet ten zwykły podkoszulek.
...
Ok, powiedzmy, że próbowałam oszukać samą siebie, że za moje rumieńce odpowiedzialny jest nieoddychający materiał kitla. Po części tak, ale chyba wiadomo, że w większej części był odpowiedzialny KTO inny, chociaż jeszcze nie chciałam przed sobą tego przyznać. Za wszelką cenę próbowałam znaleźć odpowiednią dla siebie alternatywę.
- Louis...
- Do twarzy Ci w czarnym kitlu. Szkoda, że właśnie ich nie mamy jako odzież robocza.
- Louis, musimy pracować. Mógłbyś... przestać mnie rozpraszać?
Wypowiedzenie tego nie było łatwe, bo moje ciało tak chętnie odpowiadało na jego dotyk i w żadnym razie nie chciało, by przestał. Ale czy tylko ciało tego chciało? Nie byłam już tego taka pewna. I Louis pokręcił leniwie głową, jakby od razu zorientował się, że moje słowa w żadnej sposób nie odnajdują odzwierciedlenia w rzeczywistości i również się z nimi nie zgadzał. Jak na potwierdzenie swoich niewypowiedzianych głośno myśli, postawił jeszcze jedne krok w moją stronę, niemal napierając na moje ciało, tym samym przyciskając moje biodra do krawędzi blatu.
- Oboje wiemy, że myślisz o czymś zupełnie innym i bardzo chętnie te myśli bym poznał, ale [T.I.]... dlaczego sprawiasz wrażenie takiej spokojnej, skoro zepsułem Twoje plany na dzisiejszy dzień?
Przełknęłam głośno ślinę, spuszczając głowę, a wzrok wbijając w połowie pokrojone warzywa.
- Wolałbyś, bym na każdym kroku okazywała Ci swoją złość i krzyczała, zamiast udzielać spokojnych, konkretnych odpowiedzi?
- Kochanie... Powiedz tylko słowo, a krzyczeć będziesz z innego powodu, ale do tego jeszcze dojdziemy metodą małych kroczków. - Jakim cudem w kilka sekund z wrogów staliśmy się osobami, które rzucają do siebie erotycznymi podtekstami? - Chciałem Cię pochwalić za Twoją dzisiejszą pracę... Pokazałaś swoje możliwości.
- Dziękuję. - wyszeptałam, czując jak na sercu od razu robi mi się milej, w końcu dziś właśnie dla ich tu jestem. Ale na więcej nie było mnie stać. Jego ciało przyciśnięte do mojego, ciepło bijące z niego, jego dłoń, którą przemieścił na moje biodro i zacisnął ją na nim... to mnie całkowicie sparaliżowało i pozbawiło możliwości mówienia, jak i poruszania się.
Co się ze mną działo? Jeszcze dziś rano gotowa byłam go udusić gołymi rękoma, gdyby znowu mu coś zaczęło przeszkadzać lub gdyby znowu miał ochotę mnie upokorzyć. A teraz? Wystarczyło tylko dotknąć mnie przez materiał, bym uległa? Jestem aż taka łatwa? A może to jest spowodowane długim okresem abstynencji i nie spotykania się z nikim od trzech lat? Jeżeli tak, to nie dziwne, że tak szybko się rozpaliłam. To było złe... bardzo złe... i, o cholera, mogli nas zobaczyć w takiej... pozycji wszyscy pracujący tu. Dlaczego wydało mi się to podejrzane, że od pięciu minut nie przeszła za nami żadna osoba?
- Przestań, Louis, nie mogę tak.
- Nie możesz, czy nie chcesz?
- Nie mogę i nie chcę. Nie chcę zawierać tego typu relacji z pracownikami restauracji... a tym bardziej z szefem kuchni. Wolę pozostać na neutralnym gruncie.
Użyłam całej swojej siły psychicznej i fizycznej, aby przekonać samą siebie, że osunięcie się od niego w tym momencie, zanim to posunęło się dalej, jest dobrym pomysłem, a następnie wprowadzenie tego w życie. Stanęłam tuż obok niego, poprawiając swój kitel. Nie czułam się dobrze ze świadomości, że mimo tej odległości między nami mógł słyszeć, jak mocno bije mi serce i odczuwać satysfakcję, że on do takiego stanu mnie doprowadził.
- Lubię to, jak na Ciebie działam.
Louis uśmiechnął się szeroko, a oczy aż mu zabłysły. A ja coś zrozumiałam, właśnie w tym momencie - byłam dla niego kolejnym wyzwaniem. Ależ byłam naiwna.
- Wolałabym, byś nie wprawiał mnie w zakłopotanie, zwłaszcza w miejscu pracy, skoro oboje doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że to nie wypali.
Zmarszczył lekko brwi, ale nie wydawał się być tymi słowami zgaszony ani nawet odrobinę zniechęcony.
- Nie wiedziałem, że Cię wprowadzam w zakłopotanie, ale wiedz, że nie miałem tego na celu, zrobiłem to nie świadomie. - badawczo wpatrywałam się w jego twarz, wyszukując oznak, które mogłyby świadczyć o mówieniu przez niego nie prawdy, ale nic z tego. - Lubię Cię, od początku Cię polubiłem i przekonałem się dziś, że jesteś dobrą kucharką. Tylko nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego do tej pory rzadko się o tym przekonywałem. Chciałbym, byśmy mieli dobre kontakty, nie tylko zawodowo.
- Ze wszystkimi nawiązywałeś "dobre kontakty" przyciskając ich do blatu i pozbawiają tchu? - nie mogłam się powstrzymać.
- Nie wszyscy są warci bycia przyciśniętym do blatu i pozbawionym tchu, ale przyznajesz... podobało Ci się.
Tak, jak cholera!
Nie dałam jednak tego po sobie poznać, przybierając zimny wyraz twarzy, na jego słowa reagując wzruszeniem ramion, aż wreszcie Louis skapitulował, unosząc ręce do góry w geście poddania i westchnął ciężko.
- No już dobrze, przepraszam, postaram się trzymać rączki przy sobie.
Jego uśmiech natychmiast się zmienił. Stał się przyjazny, miękki i tak cholernie niewinny, że aż nie mogłam powstrzymać się od ujęcia jego dłoni wyciągniętej w moją stronę, co miało oznaczać zawarcie rozejmu i... zakaz flirtowania, jakkolwiek dziwnie to brzmi, bo wydawało mi się, że jeszcze wczoraj byłam gotowa wydłubać mu oczy łyżeczką do cukru. Kiedy tylko go dotknęłam, przez moje ciało przeszły ciarki. I on również to poczuł. Do tej pory sądziłam, że tak zwane "wyładowania elektryczne" to chwyt stosowany przez autorki tanich romansów, by ich czytelniczki uwierzyły w miłość od pierwszego dotyku i żyły złudnymi marzeniami na przeżycie tego samego z mężczyzną idealnym. A jednak się myliłam. To "wyładowanie" istnieje i jest bardzo namacalne.
Dłoń Louisa mocniej zacisnęła się na mojej i już wiedziałam, że jestem na przegranej pozycji... codzienne przebywanie w jego towarzystwie będzie bardzo dużym wyzwaniem.... dla nas obojga... bo ciągnęło nas do siebie jak cholera. Dlaczego więc zauważyłam to dopiero teraz? Może tylko wydawało mi się, że go nienawidzę, by wyprzeć prawdziwe emocje względem niego... czyli to, że mi się podoba?
Nie, mój Boże, nie!
Cholera, musiałabym być chyba ślepa, aby przejść obok niego obojętnie. Ale...
Nie, nie, cholera, nie. Nie zgadzam się.
- Jak byłem mały chciałem zostać aktorem. Do gotowania jednak ciągnęło mnie bardziej, ale kto wie... może z biegiem lat nie straciłem swoim zdolności aktorskich i będziemy mieli okazję je przetestować.
- Po co?
- Skoro Ty chcesz udawać, że łączy nas tylko zamiłowanie do gotowania, to i ja będę.
- Louis, ja niczego nie udaję. Tylko zamiłowanie do gotowania nas łączy.
- Chyba sama w to nie wierzysz, więc mnie tym bardziej nie przekonasz.
Faktycznie, cholera, nie wierzyłam. Od początku czułam, że między nami jest dziwna, niezidentyfikowana więź, chociaż do tej pory uznawałam je za "nienawiść od pierwszego wejrzenia". Ale nawet jeżeli to przyciąganie fizyczne między nami staje się coraz bardziej namacalne wcale nie oznacza, że musimy w to brnąć i je rozwijać. Może to być tylko chwilowe zauroczenie - długim okresem mojej abstynenci i pragnieniem dopisania kolejnej dziewczyny na listę swoich zdobyczy przez Louisa, raczej nie wyglądającego na mężczyznę będącym wiernym jednej kobiecie do końca życia. Przynajmniej nie w tym wieku.
Nie, nie ma mowy bym brnęła z Louisem w coś, czego nawet nie potrafię dokładnie zidentyfikować.
- To już Twoja sprawa, czy mi wierzysz, czy nie.
Wzruszyłam ramionami jakby od niechcenia i gdy chciałam wrócić do dalszego przygotowywania sałatki, Louis ponownie mi przeszkodził, tym razem przyciskając moje biodra do swoich. Cholera, jak to możliwe, że nikt nas jeszcze nie zauważył?
Louis dwoma palcami dotknął mojego podbródka, unosząc moją głowę na wysokość jego wzroku i spojrzenie w jego oczy okazuje się być moim błędem; zatraceniem się w nich. Bezpowrotnym.
- Ciekawy jestem, ile wytrzymasz bez mojego dotyku, który dane Ci było poznać, a który bardzo Ci się podobał. Nie zaprzeczysz, [T.I.]...
- Masz bardzo wysokie mniemanie o sobie, mówił Ci to już ktoś kiedyś?
- Do tej pory nie słyszałem żadnych zażaleń. - roześmiał się w taki sposób, od którego poczułam łaskotanie w podbrzuszu. Za wszelką cenę starałam się zdusić je w zarodku. - A więc kumple od pracy. Będę liczył dni, począwszy od dziś, kiedy Ci się to znudzi.
Pochylił się nade mną tak, że poczułam jego oddech na swoim policzku. Przerwał kontakt wzrokowy na rzecz wpatrywania się w moje wargi. I kiedy już myślałam, że mnie pocałuje, kiedy wydawało mi się, że pragnęłam tego równie mocno i byłam gotowa wycofać wszystko to, co powiedziałam wcześniej - on pochylił się nade mną jeszcze bardziej i... musnął mój policzek tak delikatnie, że prawie niewyczuwalnie. Ale ja poczułam. I byłam zszokowana emocjami, jakie po tym zaczęłam odczuwać.
Louis odsunął się ode mnie i posłał mi szeroki uśmiech, w którym było coś łobuzerskiego. Arogancki dupek. Sądzi, że mu ulegnę? Bardziej od tego, że jest przekonany o mojej uległości mimo moich kłamstw, które próbowałam mu wmówić bałam się tego, że naprawdę mu ulegnę! Przede mną jest podwójne wyzwanie. Ale jakoś sobie poradzę, prawda? Nie mam innego wyjścia. A o słowie "jakoś" nie pomyślałam przypadkowo. Naprawdę nie wiem, jak teraz będzie wyglądała nasza współpraca i mieliśmy... a może nadal mamy do siebie jakieś 'ale', jednak nie zaprzeczam temu oczywistemu faktu, że Louis jest szczęściarzem i należy do grona przystojnych mężczyzn, na które poleci każda kobieta, singielka, zaręczona, mężatka, wdowa, starsza, młoda, no każda. I niech go szlag, że jest akurat w moim typie. Niebieskie czy, ciemne włosy, dłuższe, porozrzucane na głowie w seksownym nieładzie.
Szlag.
Niech go szlag.
- Przepraszam, że minął Cię dzień z tatą przeze mnie. - odezwał się po chwili. Szczerze. Wiedziałam, że powiedział to szczerze po tonie głosu, który nie brzmiał tak sam, kiedy jeszcze doprowadzał mnie swoimi słowami do szaleństwa oraz po wyrazie jego twarzy. Chociaż jedna sprawa wydała mi się być nieco podejrzana...
- Skąd o tym wiedziałeś? Przecież...
- Greg mi powiedział. Obiecuję, że Ci to wynagrodzę. - przerwał mi w połowie zdania i chwycił powoli moją dłoń, ścisnął ją, po czym puścił i odszedł ode mnie, zabierając ze sobą całe ciepło, które odczuwałam w jego obecności.
- ... nikomu nie mówiłam.
Następnym razem nie pozwolę, by ostatnie słowo należało do niego.
Zaraz, "następnym razem"? Planowałam jakiś "następny raz"?
Właśnie kończyłam kroić warzywa na sałatkę do kolejnego dania, które mieliśmy podawać już wkrótce, gdy podszedł do mnie sam szef kuchni. Z rękoma skrzyżowanymi na torsie, stanął za moimi plecami, uważnie przyglądając się pracy moich rąk, co po kilku chwilach stało się dla mnie czymś niepokojącym i cholernie stresującym, niemal jak tortura, bo robiłam dalej swoją pracę, a on w ciągu sekundy mógłby mnie skrytykować i wszystko poszłoby na marne. Nic takiego się jednak nie działo.
- Coś nie tak? - zapytałam spokojnie, w duchu gratulując sobie zachowanie kamiennej twarzy i w miarę spokojnego tonu głosu.
- Och, nie nie, wszystko jest jak najbardziej w porządku. Po prostu się zastanawiam...
Urwał na kilka sekund, a ja zamarłam w oczekiwaniu na jego odpowiedź, co chyba nie umknęło jego uwadze. Kątem oka dostrzegłam drgnięcie jego wargi ku górze, ale szybko wrócił do poprzedniego wyrazu twarz, nim sam zdał sobie sprawę, że prawie się uśmiechnął. W tym samym czasie poczułam dreszcze na dolnych partiach pleców, a dokładnie tuż nad linią moich białych spodni, przez dłoń Louisa dotykająca mojego ciała.
O cholera!
O jasna cholera!
Ledwo mnie dotknął i to w dodatku przez materiał kitla, a moje ciało zareagowało w taki sposób! Skóra zaczęła płonąć, począwszy od tamtego miejsca, a płomień zaczął się przemieszczać wzdłuż mojego kręgosłupa ku górze, gdy i jego dłoń się przemieszczała w tym samym kierunku. Wstrzymałam oddech, dłoń mocniej zaciskając na rękojeści noża. Przez chwilę miałam wrażenie, jakbym w kuchni została tylko ja, Louis i jego dłoń na moich plecach, skutecznie podnosząca moje ciśnienie. A osoba, która była za to odpowiedzialna, doskonale sobie zdawała sprawę z moich reakcji. I natychmiast zrozumiałam, do czego ten samolubny drań próbuje mnie zmusić - do utraty kontroli nad sobą, choć do tej pory utrzymywałam ją na idealnym poziomie! Nad tym się... "zastanawiał". Zastanawiam się, w jaki sposób do końca dzisiejszej zmiany będę Cię mógł torturować, abyś wreszcie przestała się zachowywać jak niewiniątko. Musiałam natychmiast przerwać to... ten gest, bo nie wiedziałam, czy mogłam to uznać za pieszczotę, chociaż moje ciało żądało zupełnie czego innego, a w to wliczało się pragnienie więcej. Pragnęło rzucić się w wir wrażeń i tych doznań, które dostarcza mi sam jego dotyk; delektować się tym, przynajmniej przez kilka chwil. A groziło to bardzo niebezpiecznymi dla mnie konsekwencjami... bo nie chciało mi się wierzyć, by Louis był tym tak samo poruszony, jak ja, mogłam być kolejną do kolekcji, której wystarczył dotyk przez materiał, aby rozmiękła i mogła zrobić, co tylko zechce. To skutecznie mnie orzeźwiło. Otworzyłam oczy, choć nie przypominałam sobie momentu, w którym je zamknęłam i odłożyłam nóż.
- Louis...
Czy przypadkiem nie powiedziałam tego zdyszanym głosem?
Odwróciłam głowę w jego stronę i ze zdumieniem zauważyłam, że on również zareagował na moje ciało. Miał lekko uchylone wargi, przyspieszony oddech i wpatrywał się we mnie roziskrzonym wzrokiem.
- Masz pod spodem tylko stanik.
Czułam, jak się rumienię, ale czemu się dziwi? Tu jest tak gorąco, że długo bym nie wytrzymała mając pod spodem nawet ten zwykły podkoszulek.
...
Ok, powiedzmy, że próbowałam oszukać samą siebie, że za moje rumieńce odpowiedzialny jest nieoddychający materiał kitla. Po części tak, ale chyba wiadomo, że w większej części był odpowiedzialny KTO inny, chociaż jeszcze nie chciałam przed sobą tego przyznać. Za wszelką cenę próbowałam znaleźć odpowiednią dla siebie alternatywę.
- Louis...
- Do twarzy Ci w czarnym kitlu. Szkoda, że właśnie ich nie mamy jako odzież robocza.
- Louis, musimy pracować. Mógłbyś... przestać mnie rozpraszać?
Wypowiedzenie tego nie było łatwe, bo moje ciało tak chętnie odpowiadało na jego dotyk i w żadnym razie nie chciało, by przestał. Ale czy tylko ciało tego chciało? Nie byłam już tego taka pewna. I Louis pokręcił leniwie głową, jakby od razu zorientował się, że moje słowa w żadnej sposób nie odnajdują odzwierciedlenia w rzeczywistości i również się z nimi nie zgadzał. Jak na potwierdzenie swoich niewypowiedzianych głośno myśli, postawił jeszcze jedne krok w moją stronę, niemal napierając na moje ciało, tym samym przyciskając moje biodra do krawędzi blatu.
- Oboje wiemy, że myślisz o czymś zupełnie innym i bardzo chętnie te myśli bym poznał, ale [T.I.]... dlaczego sprawiasz wrażenie takiej spokojnej, skoro zepsułem Twoje plany na dzisiejszy dzień?
Przełknęłam głośno ślinę, spuszczając głowę, a wzrok wbijając w połowie pokrojone warzywa.
- Wolałbyś, bym na każdym kroku okazywała Ci swoją złość i krzyczała, zamiast udzielać spokojnych, konkretnych odpowiedzi?
- Kochanie... Powiedz tylko słowo, a krzyczeć będziesz z innego powodu, ale do tego jeszcze dojdziemy metodą małych kroczków. - Jakim cudem w kilka sekund z wrogów staliśmy się osobami, które rzucają do siebie erotycznymi podtekstami? - Chciałem Cię pochwalić za Twoją dzisiejszą pracę... Pokazałaś swoje możliwości.
- Dziękuję. - wyszeptałam, czując jak na sercu od razu robi mi się milej, w końcu dziś właśnie dla ich tu jestem. Ale na więcej nie było mnie stać. Jego ciało przyciśnięte do mojego, ciepło bijące z niego, jego dłoń, którą przemieścił na moje biodro i zacisnął ją na nim... to mnie całkowicie sparaliżowało i pozbawiło możliwości mówienia, jak i poruszania się.
Co się ze mną działo? Jeszcze dziś rano gotowa byłam go udusić gołymi rękoma, gdyby znowu mu coś zaczęło przeszkadzać lub gdyby znowu miał ochotę mnie upokorzyć. A teraz? Wystarczyło tylko dotknąć mnie przez materiał, bym uległa? Jestem aż taka łatwa? A może to jest spowodowane długim okresem abstynencji i nie spotykania się z nikim od trzech lat? Jeżeli tak, to nie dziwne, że tak szybko się rozpaliłam. To było złe... bardzo złe... i, o cholera, mogli nas zobaczyć w takiej... pozycji wszyscy pracujący tu. Dlaczego wydało mi się to podejrzane, że od pięciu minut nie przeszła za nami żadna osoba?
- Przestań, Louis, nie mogę tak.
- Nie możesz, czy nie chcesz?
- Nie mogę i nie chcę. Nie chcę zawierać tego typu relacji z pracownikami restauracji... a tym bardziej z szefem kuchni. Wolę pozostać na neutralnym gruncie.
Użyłam całej swojej siły psychicznej i fizycznej, aby przekonać samą siebie, że osunięcie się od niego w tym momencie, zanim to posunęło się dalej, jest dobrym pomysłem, a następnie wprowadzenie tego w życie. Stanęłam tuż obok niego, poprawiając swój kitel. Nie czułam się dobrze ze świadomości, że mimo tej odległości między nami mógł słyszeć, jak mocno bije mi serce i odczuwać satysfakcję, że on do takiego stanu mnie doprowadził.
- Lubię to, jak na Ciebie działam.
Louis uśmiechnął się szeroko, a oczy aż mu zabłysły. A ja coś zrozumiałam, właśnie w tym momencie - byłam dla niego kolejnym wyzwaniem. Ależ byłam naiwna.
- Wolałabym, byś nie wprawiał mnie w zakłopotanie, zwłaszcza w miejscu pracy, skoro oboje doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że to nie wypali.
Zmarszczył lekko brwi, ale nie wydawał się być tymi słowami zgaszony ani nawet odrobinę zniechęcony.
- Nie wiedziałem, że Cię wprowadzam w zakłopotanie, ale wiedz, że nie miałem tego na celu, zrobiłem to nie świadomie. - badawczo wpatrywałam się w jego twarz, wyszukując oznak, które mogłyby świadczyć o mówieniu przez niego nie prawdy, ale nic z tego. - Lubię Cię, od początku Cię polubiłem i przekonałem się dziś, że jesteś dobrą kucharką. Tylko nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego do tej pory rzadko się o tym przekonywałem. Chciałbym, byśmy mieli dobre kontakty, nie tylko zawodowo.
- Ze wszystkimi nawiązywałeś "dobre kontakty" przyciskając ich do blatu i pozbawiają tchu? - nie mogłam się powstrzymać.
- Nie wszyscy są warci bycia przyciśniętym do blatu i pozbawionym tchu, ale przyznajesz... podobało Ci się.
Tak, jak cholera!
Nie dałam jednak tego po sobie poznać, przybierając zimny wyraz twarzy, na jego słowa reagując wzruszeniem ramion, aż wreszcie Louis skapitulował, unosząc ręce do góry w geście poddania i westchnął ciężko.
- No już dobrze, przepraszam, postaram się trzymać rączki przy sobie.
Jego uśmiech natychmiast się zmienił. Stał się przyjazny, miękki i tak cholernie niewinny, że aż nie mogłam powstrzymać się od ujęcia jego dłoni wyciągniętej w moją stronę, co miało oznaczać zawarcie rozejmu i... zakaz flirtowania, jakkolwiek dziwnie to brzmi, bo wydawało mi się, że jeszcze wczoraj byłam gotowa wydłubać mu oczy łyżeczką do cukru. Kiedy tylko go dotknęłam, przez moje ciało przeszły ciarki. I on również to poczuł. Do tej pory sądziłam, że tak zwane "wyładowania elektryczne" to chwyt stosowany przez autorki tanich romansów, by ich czytelniczki uwierzyły w miłość od pierwszego dotyku i żyły złudnymi marzeniami na przeżycie tego samego z mężczyzną idealnym. A jednak się myliłam. To "wyładowanie" istnieje i jest bardzo namacalne.
Dłoń Louisa mocniej zacisnęła się na mojej i już wiedziałam, że jestem na przegranej pozycji... codzienne przebywanie w jego towarzystwie będzie bardzo dużym wyzwaniem.... dla nas obojga... bo ciągnęło nas do siebie jak cholera. Dlaczego więc zauważyłam to dopiero teraz? Może tylko wydawało mi się, że go nienawidzę, by wyprzeć prawdziwe emocje względem niego... czyli to, że mi się podoba?
Nie, mój Boże, nie!
Cholera, musiałabym być chyba ślepa, aby przejść obok niego obojętnie. Ale...
Nie, nie, cholera, nie. Nie zgadzam się.
- Jak byłem mały chciałem zostać aktorem. Do gotowania jednak ciągnęło mnie bardziej, ale kto wie... może z biegiem lat nie straciłem swoim zdolności aktorskich i będziemy mieli okazję je przetestować.
- Po co?
- Skoro Ty chcesz udawać, że łączy nas tylko zamiłowanie do gotowania, to i ja będę.
- Louis, ja niczego nie udaję. Tylko zamiłowanie do gotowania nas łączy.
- Chyba sama w to nie wierzysz, więc mnie tym bardziej nie przekonasz.
Faktycznie, cholera, nie wierzyłam. Od początku czułam, że między nami jest dziwna, niezidentyfikowana więź, chociaż do tej pory uznawałam je za "nienawiść od pierwszego wejrzenia". Ale nawet jeżeli to przyciąganie fizyczne między nami staje się coraz bardziej namacalne wcale nie oznacza, że musimy w to brnąć i je rozwijać. Może to być tylko chwilowe zauroczenie - długim okresem mojej abstynenci i pragnieniem dopisania kolejnej dziewczyny na listę swoich zdobyczy przez Louisa, raczej nie wyglądającego na mężczyznę będącym wiernym jednej kobiecie do końca życia. Przynajmniej nie w tym wieku.
Nie, nie ma mowy bym brnęła z Louisem w coś, czego nawet nie potrafię dokładnie zidentyfikować.
- To już Twoja sprawa, czy mi wierzysz, czy nie.
Wzruszyłam ramionami jakby od niechcenia i gdy chciałam wrócić do dalszego przygotowywania sałatki, Louis ponownie mi przeszkodził, tym razem przyciskając moje biodra do swoich. Cholera, jak to możliwe, że nikt nas jeszcze nie zauważył?
Louis dwoma palcami dotknął mojego podbródka, unosząc moją głowę na wysokość jego wzroku i spojrzenie w jego oczy okazuje się być moim błędem; zatraceniem się w nich. Bezpowrotnym.
- Ciekawy jestem, ile wytrzymasz bez mojego dotyku, który dane Ci było poznać, a który bardzo Ci się podobał. Nie zaprzeczysz, [T.I.]...
- Masz bardzo wysokie mniemanie o sobie, mówił Ci to już ktoś kiedyś?
- Do tej pory nie słyszałem żadnych zażaleń. - roześmiał się w taki sposób, od którego poczułam łaskotanie w podbrzuszu. Za wszelką cenę starałam się zdusić je w zarodku. - A więc kumple od pracy. Będę liczył dni, począwszy od dziś, kiedy Ci się to znudzi.
Pochylił się nade mną tak, że poczułam jego oddech na swoim policzku. Przerwał kontakt wzrokowy na rzecz wpatrywania się w moje wargi. I kiedy już myślałam, że mnie pocałuje, kiedy wydawało mi się, że pragnęłam tego równie mocno i byłam gotowa wycofać wszystko to, co powiedziałam wcześniej - on pochylił się nade mną jeszcze bardziej i... musnął mój policzek tak delikatnie, że prawie niewyczuwalnie. Ale ja poczułam. I byłam zszokowana emocjami, jakie po tym zaczęłam odczuwać.
Louis odsunął się ode mnie i posłał mi szeroki uśmiech, w którym było coś łobuzerskiego. Arogancki dupek. Sądzi, że mu ulegnę? Bardziej od tego, że jest przekonany o mojej uległości mimo moich kłamstw, które próbowałam mu wmówić bałam się tego, że naprawdę mu ulegnę! Przede mną jest podwójne wyzwanie. Ale jakoś sobie poradzę, prawda? Nie mam innego wyjścia. A o słowie "jakoś" nie pomyślałam przypadkowo. Naprawdę nie wiem, jak teraz będzie wyglądała nasza współpraca i mieliśmy... a może nadal mamy do siebie jakieś 'ale', jednak nie zaprzeczam temu oczywistemu faktu, że Louis jest szczęściarzem i należy do grona przystojnych mężczyzn, na które poleci każda kobieta, singielka, zaręczona, mężatka, wdowa, starsza, młoda, no każda. I niech go szlag, że jest akurat w moim typie. Niebieskie czy, ciemne włosy, dłuższe, porozrzucane na głowie w seksownym nieładzie.
Szlag.
Niech go szlag.
- Przepraszam, że minął Cię dzień z tatą przeze mnie. - odezwał się po chwili. Szczerze. Wiedziałam, że powiedział to szczerze po tonie głosu, który nie brzmiał tak sam, kiedy jeszcze doprowadzał mnie swoimi słowami do szaleństwa oraz po wyrazie jego twarzy. Chociaż jedna sprawa wydała mi się być nieco podejrzana...
- Skąd o tym wiedziałeś? Przecież...
- Greg mi powiedział. Obiecuję, że Ci to wynagrodzę. - przerwał mi w połowie zdania i chwycił powoli moją dłoń, ścisnął ją, po czym puścił i odszedł ode mnie, zabierając ze sobą całe ciepło, które odczuwałam w jego obecności.
- ... nikomu nie mówiłam.
Następnym razem nie pozwolę, by ostatnie słowo należało do niego.
Zaraz, "następnym razem"? Planowałam jakiś "następny raz"?
Właśnie kończyłam przebieranie się z kitla w swoją bluzkę, kiedy do pokoju socjalnego wpadła Cassie. Jej twarz wydawała się być bardzo poważna, jakby niosła mi bardzo ważne wieści do przekazania. Nieco się zmartwiłam, bo nigdy nie widziałam jej aż tak poważnej. Zawsze, gdy o takich sprawach mi opowiadała, starała się mówić luźno, jakby od niechcenia, bo mimo, że obie zdawałyśmy sobie sprawę z powagi niektórych sytuacji, ona nie chciała, abym o nich myślała za dużo, chociaż nie do końca zdawała sobie sprawy z tego, że to jest prawie niemożliwe. Nie chciała mnie również zadręczać swoimi problemami i wywoływać we mnie współczucie dla niej, chociaż kompletnie jej nie rozumiałam w tej kwestii. Byłyśmy przyjaciółkami, tak? Przypominała mi o tym na każdym kroku, doskonale o tym wiedząc, lecz może teraz ona potrzebuje tego przypomnienia. Ale teraz? Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć.
- Cassie? Wszystko w porządku?
Wyraz jej twarzy zmienił się w grymas, który mógł świadczyć o toczonej bitwie wewnątrz jej umysłu, czy mi powiedzieć, czy zachować to dla siebie. Chyba już zdążyłam ją za dobrze poznać by się przekonać, że długo tak nie wytrzyma.
- Ok, miałam się nie wtrącać, bo w końcu to nie moja sprawa i powiedziałabyś mi o tym, gdybyś tylko zechciała, no a poza tym ostatnio mówiłaś coś zupełnie przeciwnego, ale to był taki szok, o mój Boże, nie wierzę w to do tej pory... - mówiła tak szybko, że ledwo mogłam cokolwiek zrozumieć, ale musiałam wreszcie przerwać ten potok słów.
- Cassie... możesz powiedzieć wprost, co Cię tak zszokowało?
- Co mnie zszokowało? To mnie kompletnie zamurowało, [T.I.], stałam w drzwiach z szeroko otwartymi ustami, jakbym właśnie zobaczyła Zeusa na kuchni, ale... - przerwała i głęboko westchnęła, kręcąc przy tym głową - Ale to byłaś tylko Ty i Louis, Tylko, pff, co ja w ogóle gadam, aż Ty i Louis.
- A jednak widziałaś... - westchnęłam ciężko, Jednak ktoś nas widział. Cassie mogła być jedną z tych osób, tyle że ja byłam zbyt zajęta wpatrywaniem się w Louisa, by to dostrzec.
- O, przepraszam, miałam nie wiedzieć? - krzyknęła z udawanym oburzeniem, co wywołało u mnie cichy śmiech. - Nie śmiej się [T.I.]! Masz mi wszystko powiedzieć!
- Nie chodzi o to, że miałaś nie wiedzieć. Po prostu nikogo nie widziałam, zrobiło się pusto, miałam wrażenie, że Louis się że wszystkimi umówił, aby na ten czas wyszli...
- Achh... - Cassie przysiadła na rogu kanapy teatralnie przykładając dłoń do swojej piersi i wzdychając. - Z Brianem przeżywałam to samo. Te spojrzenia, podczas których świat przestaje istnieć, a nawet stojąc w tłumie ludzi nagle przestajesz ich dostrzegać.
- Nie, Cassie, to nie było jedno z " t y c h " spojrzeń! - westchnęłam zirytowana, bo chyba to było jedno z " t y c h " spojrzeń, ale zwyczajnie bałam się powiedzieć to na głos, nie chciałam, by tak było. Poczułam się nagle źle, że nie potrafię tego wyjaśnić, gdyż mojej przyjaciółki zwykłe "bo nie" niestety nie zadowoli. Ta rozmowa w ogóle nie powinna się odbywać, między mną a Louisem nie wydarzyło się absolutnie nic!
- W takim razie jakie spojrzenie? Bo jak na moje oko było to jedno z tych, po których facet brutalnie wpija się w wargi kochanki, sadza ją na blacie i w ekspertowym tempie pozbawia jej odzieży.
- Ok, wystarczy, nie musisz na każdym kroku chwalić się ze swojego udanego życia seksualnego.
- Nie chwale się. Zwyczajnie polecam Ci zrobienie tego samego, może zejdzie z Ciebie trochę pary i wreszcie wyluzujesz. A mówiąc serio...
- Chwilka, czegoś tu nie rozumiem, jakie "wreszcie wyluzujesz"? Sugerujesz, że jestem sztywniarą? Jestem bardzo wyluzowana!
Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, przyjmując postawę odważnej i pewnej siebie kobiety. Cassie za długo już mnie znała aby wiedzieć, że to tylko pozory. I nie ukrywała tego, sądząc po wyrazie jej twarzy, który wyraźnie mówił: "kogo próbujesz oszukać, bo chyba na pewno nie mnie". Chyba wystarczy, że oszukuję samą siebie.
- [T.I.], każdy facet znający się choć trochę na kobietach odczyta z Twojego spojrzenia, że przydałaby Ci się porządna dawka ruchów frykcyjnych, tudzież ruchów posuwisto-zwrotnych. - przewróciłam oczami. - Mówiąc serio, [T.I.], między wami tak iskrzyło, że lada moment i spłonęłaby cała kuchnia.
- Przesadzasz...
- Wcale nie przesadzam. Od początku zauważyłam, że traktuje Cię inaczej. Było to trochę nie fair z jego strony, bo momentami było wręcz chamskie traktowanie, ale wystarczyło spojrzeć w jego oczy, [T.I.], oczy są kluczem do wszystkiego, są odbiciem duszy. On na Ciebie patrzył inaczej, nie tak jak na mnie, Amber i inne kobiety tu pracujące. Na żadną tak nie patrzył...
- Czytasz zdecydowanie za dużo romansów.
- Nie odwracaj kota ogonem, [T.I.]. Jesteś bardzo skryta i zamknięta w sobie. Odgrodziłaś się bardzo grubym murem i zobacz, ile czasu zajęło mi zburzenie go. Ale było warto i tego nie żałuję, bo dzięki temu zyskałam najlepszą przyjaciółkę pod słońcem. Nie powinnaś jednak odgradzać się od innych ludzi, którzy chcą się do Ciebie zbliżyć. Widać, że Louis chcę spróbować, chociaż na pewno już dostrzegł, że to będzie dla niego duże wyzwanie.
- Nie sądziłam, że jestem aż tak bardzo skryta. - wyszeptałam, jakbym chciała to powiedzieć tylko do siebie. To nie zmieniało faktu, że już taka byłam i na siłę dla nikogo nie będę się zmieniała. - Nie, jakoś nie wierzę w teorię, że Louisowi chciało się bawić w składanie najdrobniejszych puzzli pod słońcem, w których dodatkowo brakuje kilka elementów. Nikomu by się nie chciało.
Wzruszyłam lekko ramionami i sprawdziłam wyświetlacz telefonu, czy nie mam żadnych wiadomości od taty.
- Możesz się mylić w tej kwestii, kochana. Nie jest ślepy, a głupi tym bardziej. [T.I.]. A może właśnie ma swojej kieszeni te ostatnie fragmenty puzzli, których brakuje w całości?
- Czy możemy już o tym nie rozmawiać, proszę? - sposób, w jaki jej przerwałam na pewno nie należał do najprzyjemniejszych, czułam się z tym głupio, jednak miałam już dosyć Louisa na dzisiejszy dzień, nawet podczas zwykłej rozmowy o nim.
- [T.I.]...
- Jesteś wspaniałą przyjaciółką, Cassie, i będziesz zawsze o wszystkim informowana jako pierwsza, obiecuję. - podeszłam do niej i mocno ją uścisnęłam na znak, że doceniałam wszystko, co mi powiedziała i wszystko, co dla mnie robiła mimo, że nie zawsze jej to okazywałam jak należało. - Ale na dziś na dużo już Louisa. To dla mnie wszystko jest jeszcze niezrozumiałe. Przez trzy lata w moim życiu nic się nie działo, wszystko stanęło i koniec. A tu nagle pojawia się Louis jako mój jakiś... nie wiem, "wybawiciel" niby? W jednej chwili się nienawidzimy, a w kolejnej pozbawia mnie tchu, kiedy wyraźnie czułam jego ciało przy swoim. - w oczach Cassie coś błysnęło, widocznie spodobał się jej ten pikantny szczególik, ale posłałam jej piorunujące spojrzenie mówiące, żeby nawet nie zaczynała tego tematu. - Od tego zdążyło mi się zakręcić w głowie. Nie nastawiam się na powtórkę...
... chociaż po tym incydencie dał mi jasno do zrozumienia, że powinnam się nastawiać, dotykając mnie przelotnie, ocierając się o mnie niby-przypadkiem, kiedy tylko miał okazję do samego końca serwisu.
- Dobrze - uśmiechnęła się lekko - nie będę na Ciebie naciskać, Mam tylko jedną radę dla Ciebie: nie zadręczaj się przeszłością. Staraj się żyć tym, co Ci przyniesie kolejny dzień. Przez kilka tygodni. Nie rób niczego, na co nie masz ochoty, ale może warto pozwolić sprawom potoczyć się własnym biegiem i pozwolić kolejnej osobie wkroczyć do Twojego życia?
Wiem tylko, jakie to by miało dla mnie konsekwencje: złamane serce i załamanie nerwowe. Nie, nie mogę do tego dopuścić. Za dużo by mnie to kosztowało.
- Hola, zastopuj Cassie. Nie padło słowo "związek" ani żadne ego synonimy, nie było nic, co by wskazywało na to, więc dlaczego tak o tym mówimy? Może chcę mnie tylko uwieść i przelecieć w spiżarni?
- Oj, kochana, kochana... Facet nie patrzy tak na dziewczynę, gdy chcę ją tylko przelecieć. To znaczy coś znacznie więcej...
Cass spojrzała na mnie, uśmiechają się w swój słodki, niewinny sposób; uśmiech, którzy zawsze rezerwowała dla swojego męża, kiedy niekiedy odbierał ją z pracy. Jestem szczęściarą mając taką przyjaciółkę przy swoim boku i naprawdę nie wierzę, że tyle uczyniła, bym i ja mogła sprawować tą funkcję w jej życiu. Nie ma ze mną lekko, a nadal ze mną jest.
- Cassie? Wszystko w porządku?
Wyraz jej twarzy zmienił się w grymas, który mógł świadczyć o toczonej bitwie wewnątrz jej umysłu, czy mi powiedzieć, czy zachować to dla siebie. Chyba już zdążyłam ją za dobrze poznać by się przekonać, że długo tak nie wytrzyma.
- Ok, miałam się nie wtrącać, bo w końcu to nie moja sprawa i powiedziałabyś mi o tym, gdybyś tylko zechciała, no a poza tym ostatnio mówiłaś coś zupełnie przeciwnego, ale to był taki szok, o mój Boże, nie wierzę w to do tej pory... - mówiła tak szybko, że ledwo mogłam cokolwiek zrozumieć, ale musiałam wreszcie przerwać ten potok słów.
- Cassie... możesz powiedzieć wprost, co Cię tak zszokowało?
- Co mnie zszokowało? To mnie kompletnie zamurowało, [T.I.], stałam w drzwiach z szeroko otwartymi ustami, jakbym właśnie zobaczyła Zeusa na kuchni, ale... - przerwała i głęboko westchnęła, kręcąc przy tym głową - Ale to byłaś tylko Ty i Louis, Tylko, pff, co ja w ogóle gadam, aż Ty i Louis.
- A jednak widziałaś... - westchnęłam ciężko, Jednak ktoś nas widział. Cassie mogła być jedną z tych osób, tyle że ja byłam zbyt zajęta wpatrywaniem się w Louisa, by to dostrzec.
- O, przepraszam, miałam nie wiedzieć? - krzyknęła z udawanym oburzeniem, co wywołało u mnie cichy śmiech. - Nie śmiej się [T.I.]! Masz mi wszystko powiedzieć!
- Nie chodzi o to, że miałaś nie wiedzieć. Po prostu nikogo nie widziałam, zrobiło się pusto, miałam wrażenie, że Louis się że wszystkimi umówił, aby na ten czas wyszli...
- Achh... - Cassie przysiadła na rogu kanapy teatralnie przykładając dłoń do swojej piersi i wzdychając. - Z Brianem przeżywałam to samo. Te spojrzenia, podczas których świat przestaje istnieć, a nawet stojąc w tłumie ludzi nagle przestajesz ich dostrzegać.
- Nie, Cassie, to nie było jedno z " t y c h " spojrzeń! - westchnęłam zirytowana, bo chyba to było jedno z " t y c h " spojrzeń, ale zwyczajnie bałam się powiedzieć to na głos, nie chciałam, by tak było. Poczułam się nagle źle, że nie potrafię tego wyjaśnić, gdyż mojej przyjaciółki zwykłe "bo nie" niestety nie zadowoli. Ta rozmowa w ogóle nie powinna się odbywać, między mną a Louisem nie wydarzyło się absolutnie nic!
- W takim razie jakie spojrzenie? Bo jak na moje oko było to jedno z tych, po których facet brutalnie wpija się w wargi kochanki, sadza ją na blacie i w ekspertowym tempie pozbawia jej odzieży.
- Ok, wystarczy, nie musisz na każdym kroku chwalić się ze swojego udanego życia seksualnego.
- Nie chwale się. Zwyczajnie polecam Ci zrobienie tego samego, może zejdzie z Ciebie trochę pary i wreszcie wyluzujesz. A mówiąc serio...
- Chwilka, czegoś tu nie rozumiem, jakie "wreszcie wyluzujesz"? Sugerujesz, że jestem sztywniarą? Jestem bardzo wyluzowana!
Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, przyjmując postawę odważnej i pewnej siebie kobiety. Cassie za długo już mnie znała aby wiedzieć, że to tylko pozory. I nie ukrywała tego, sądząc po wyrazie jej twarzy, który wyraźnie mówił: "kogo próbujesz oszukać, bo chyba na pewno nie mnie". Chyba wystarczy, że oszukuję samą siebie.
- [T.I.], każdy facet znający się choć trochę na kobietach odczyta z Twojego spojrzenia, że przydałaby Ci się porządna dawka ruchów frykcyjnych, tudzież ruchów posuwisto-zwrotnych. - przewróciłam oczami. - Mówiąc serio, [T.I.], między wami tak iskrzyło, że lada moment i spłonęłaby cała kuchnia.
- Przesadzasz...
- Wcale nie przesadzam. Od początku zauważyłam, że traktuje Cię inaczej. Było to trochę nie fair z jego strony, bo momentami było wręcz chamskie traktowanie, ale wystarczyło spojrzeć w jego oczy, [T.I.], oczy są kluczem do wszystkiego, są odbiciem duszy. On na Ciebie patrzył inaczej, nie tak jak na mnie, Amber i inne kobiety tu pracujące. Na żadną tak nie patrzył...
- Czytasz zdecydowanie za dużo romansów.
- Nie odwracaj kota ogonem, [T.I.]. Jesteś bardzo skryta i zamknięta w sobie. Odgrodziłaś się bardzo grubym murem i zobacz, ile czasu zajęło mi zburzenie go. Ale było warto i tego nie żałuję, bo dzięki temu zyskałam najlepszą przyjaciółkę pod słońcem. Nie powinnaś jednak odgradzać się od innych ludzi, którzy chcą się do Ciebie zbliżyć. Widać, że Louis chcę spróbować, chociaż na pewno już dostrzegł, że to będzie dla niego duże wyzwanie.
- Nie sądziłam, że jestem aż tak bardzo skryta. - wyszeptałam, jakbym chciała to powiedzieć tylko do siebie. To nie zmieniało faktu, że już taka byłam i na siłę dla nikogo nie będę się zmieniała. - Nie, jakoś nie wierzę w teorię, że Louisowi chciało się bawić w składanie najdrobniejszych puzzli pod słońcem, w których dodatkowo brakuje kilka elementów. Nikomu by się nie chciało.
Wzruszyłam lekko ramionami i sprawdziłam wyświetlacz telefonu, czy nie mam żadnych wiadomości od taty.
- Możesz się mylić w tej kwestii, kochana. Nie jest ślepy, a głupi tym bardziej. [T.I.]. A może właśnie ma swojej kieszeni te ostatnie fragmenty puzzli, których brakuje w całości?
- Czy możemy już o tym nie rozmawiać, proszę? - sposób, w jaki jej przerwałam na pewno nie należał do najprzyjemniejszych, czułam się z tym głupio, jednak miałam już dosyć Louisa na dzisiejszy dzień, nawet podczas zwykłej rozmowy o nim.
- [T.I.]...
- Jesteś wspaniałą przyjaciółką, Cassie, i będziesz zawsze o wszystkim informowana jako pierwsza, obiecuję. - podeszłam do niej i mocno ją uścisnęłam na znak, że doceniałam wszystko, co mi powiedziała i wszystko, co dla mnie robiła mimo, że nie zawsze jej to okazywałam jak należało. - Ale na dziś na dużo już Louisa. To dla mnie wszystko jest jeszcze niezrozumiałe. Przez trzy lata w moim życiu nic się nie działo, wszystko stanęło i koniec. A tu nagle pojawia się Louis jako mój jakiś... nie wiem, "wybawiciel" niby? W jednej chwili się nienawidzimy, a w kolejnej pozbawia mnie tchu, kiedy wyraźnie czułam jego ciało przy swoim. - w oczach Cassie coś błysnęło, widocznie spodobał się jej ten pikantny szczególik, ale posłałam jej piorunujące spojrzenie mówiące, żeby nawet nie zaczynała tego tematu. - Od tego zdążyło mi się zakręcić w głowie. Nie nastawiam się na powtórkę...
... chociaż po tym incydencie dał mi jasno do zrozumienia, że powinnam się nastawiać, dotykając mnie przelotnie, ocierając się o mnie niby-przypadkiem, kiedy tylko miał okazję do samego końca serwisu.
- Dobrze - uśmiechnęła się lekko - nie będę na Ciebie naciskać, Mam tylko jedną radę dla Ciebie: nie zadręczaj się przeszłością. Staraj się żyć tym, co Ci przyniesie kolejny dzień. Przez kilka tygodni. Nie rób niczego, na co nie masz ochoty, ale może warto pozwolić sprawom potoczyć się własnym biegiem i pozwolić kolejnej osobie wkroczyć do Twojego życia?
Wiem tylko, jakie to by miało dla mnie konsekwencje: złamane serce i załamanie nerwowe. Nie, nie mogę do tego dopuścić. Za dużo by mnie to kosztowało.
- Hola, zastopuj Cassie. Nie padło słowo "związek" ani żadne ego synonimy, nie było nic, co by wskazywało na to, więc dlaczego tak o tym mówimy? Może chcę mnie tylko uwieść i przelecieć w spiżarni?
- Oj, kochana, kochana... Facet nie patrzy tak na dziewczynę, gdy chcę ją tylko przelecieć. To znaczy coś znacznie więcej...
Cass spojrzała na mnie, uśmiechają się w swój słodki, niewinny sposób; uśmiech, którzy zawsze rezerwowała dla swojego męża, kiedy niekiedy odbierał ją z pracy. Jestem szczęściarą mając taką przyjaciółkę przy swoim boku i naprawdę nie wierzę, że tyle uczyniła, bym i ja mogła sprawować tą funkcję w jej życiu. Nie ma ze mną lekko, a nadal ze mną jest.
Wychodząc z pracy tylnym wyjściem właściwie już nie miałam problemu z panującymi ciemnościami oraz przeważającymi pustkami na chodnikach, człowiek przyzwyczaja się do czynności, które robi niemal codziennie. Ciemność nie była tak mroczna i przerażająca przez ustawione co kilka metrów lampy uliczne, a chodniki nie były aż tak pusto, bo czasami zdarzały się pary spacerujące późną porą, grupka chłopców albo raczej młodych mężczyzn, która zwyczajnie zechciała wyjść gdzieś na miasto i zaczepiać każdą osobę, która przejdzie obok nich. Również kiedyś należałam do tego grona, ale skutecznie ignorowałam każdą ich zaczepkę, więc z czasem po prostu dali sobie spokój.
Podczas tego trwającego kilka minut spaceru do mojego mieszkania lubiłam wsłuchiwać się w tą ciszę, w jaką zapadło miasto, które kilka godzin temu tętniło życiem, cechowało się dynamizmem i szybkością, żyło i funkcjonowało, by teraz pogrążyć się w ciszy i ciemności na kilka godzin. Dwa zupełne inne miasta, które zawsze podziwiałam i chciałam poznać każde z osobna. Poznałam. I każde miało swoje wady i zalety. Spacer o tej porze roku był zaletą po kilku godzinach spędzonych w gorącej kuchni, przepełnionej gwarem, niekontrolowanymi rozmowami i ciągłym upomnieniom o przyspieszenie pracy. Sprawiał, że powoli wyciszałam się przed zbliżającym się odpoczynkiem. Żałowałam tylko, że podobnie jak od dolegliwości fizycznych, nie można odpocząć od dolegliwości duchowych i na chwilę wyłączyć myśli, które o tej porze napływały falami. To była wada.
W pewnym momencie zauważyłam, że zza rogu wyłoniła się ciemna postać z narzuconym kapturem na głowę i bez żadnych problemów byłam w stanie stwierdzić, że szedł dokładnie na mnie dosyć szybkim krokiem. Przez pierwszą chwilę przestraszyłam się, a w głowie pojawiły się same najgorsze myśli wciąż nawet nie mając pewności, że postać zwyczajnie kilka metrów przede mną nie odejdzie na bok i przejdzie obok mnie. Nic się takiego jednak nie działo, spojrzenie tej osoby spoczywało na mnie i dopiero, gdy stanął pod odpowiednim kątem względem sztucznego światła latarni rozpoznałam w nim znane mi już rysy twarzy. Zwolniłam kroku i kiedy postać stanęła metr przede mną i zdjęła kaptur z głowy, moje wcześniejsze obawy uległy całkowitemu rozproszeniu. Uśmiechnęłam się niepewnie zaskoczona tym spotkaniem, ponieważ... z jakiej racji mielibyśmy się spotykać na ulicy w środku nocy?
- Witaj [T.I.]. Poznajesz mnie jeszcze? - zapytał, a jego usta wykręciły się w szerokim uśmiechu. Dopiero teraz dostrzegłam, jak wspaniały ma uśmiech. No bo niby kiedy miałam okazję się o tym przekonać? Nie mieliśmy szansy porozmawiać. Nie myślałam o tym nawet, by to zrobić... chwila moment. Czy on specjalnie tu na mnie czekał?
- Dobry wieczór. Oczywiście, że pamiętam. Nie zapomina się osób, przez które przeżywałam najgorsze minuty swojego życia na przygotowanie sufletów.
Roześmiał się wesoło i wyciągnął z kieszeni swoją dłoń, wystawiając ją w moim kierunku.
- Żałuję, że nie mieliśmy okazji poznać się osobiście przy pierwszej okazji, choć poznałem tylko Twoje imię. Pozwól, że teraz to nadrobię. Christian Ferdinand, szczęściarz, który miał szansę skosztowania Twojego sufletu.
Zarumieniłam się na te słowa. Odniosłam wrażenie, że naprawdę mógłby zrobić dobrze kobiecie samymi słowami. A jeżeli dołączy do tego ten cudowny uśmiech, kobieta na pewno będzie wniebowzięta.
- [T.I.] [T.N.], szczęściara, która mogła dla Pana gotować.
- Och, nie bądźmy tacy oficjalni. Mów mi Christian, dobrze? Albo jakkolwiek wolisz, byle nie per 'pan'. Czuję się wtedy strasznie staro, a jestem przecież dopiero po trzydziestce. Zgaduję, że czytałaś recenzję Waszej restauracji?
- Oczywiście. Louis... znaczy, szef kuchni pokazał nam wszystkim tą recenzję w gazecie. Musze przyznać, że czuję się zaszczycona szczególnym wyróżnieniem mojego sufletu...
- Cóż, zasługiwał na to.
Wolnym krokiem zaczęliśmy kierować się w tym kierunku, w którym zmierzałam ja od początku. Wynikło to tak naturalnie, że właściwie nawet nie potrafiłam określić dokładnie tego momentu.
- Dziękuję bardzo. To wiele dla mnie znaczy zwłaszcza, że byłam kompletnie nieprzygotowana do jego zrobienia... Chyba nie powinnam takich rzeczy opowiadać krytykowi kulinarnemu, to trochę... mało profesjonalne z mojej strony.
- Jeżeli chodzi o to, mogę zdradzić Ci jedną rzecz... dla krytyka najważniejszy jest wynik końcowy. To się liczy i to ocenia. - uśmiechnął się w moją stronę, ponownie wsuwając swoje dłonie w kieszenie bluzy.
- Właściwie, jak się tutaj znalazłeś? Raczej nie wyglądało to na... przypadkowe spotkanie zważywszy na tą porę...
Zamilknął na chwilę, ale uśmiech nie znikał z jego twarzy.
- Oczywiście, masz rację. Właściwie muszę Ci się przyznać, że czekałem na Ciebie. Byłem na przyjęciu, które odbywało się w Waszej restauracji i już tam chciałem z Tobą porozmawiać. Niestety, Louis nie pozwolił mi wykręcając się tym, że jest zbyt dużo pracy, byś mogła wychodzić. Ach, ten chłopak potrafi być uparty jak osioł.
- Zaraz... prosiłeś Louisa o pozwolenie na moje wyjście?
- Jego jedynego z personelu znałem. Właściwie znamy się już od ładnych kilku lat, co już pewnie zauważyłaś.
- Oczywiście, nie mogło mi to umknąć. Ale dlaczego więc nie zgodził się, bym wyszła? Fakt, pracy trochę było, ale jakby mnie nie było przez kilka minut, to nic by się nie stało...
Wzruszyłam ramionami w geście zdziwienia zachowaniem Louisa. Do tej pory zawsze zgadzał się na to, by ktoś wyszedł z kuchni, jeżeli gość sobie tego życzył. W naszej restauracji nie tylko szef kuchni dostawał pochwały za dobrze przygotowane dania, kucharze także mogli tego zaszczytu dostąpić.
- W ogóle bardzo nerwowo zareagował na moją prośbę. Nagle się bardzo spiął, jakby oburzony tym, że to właśnie o Ciebie zapytałem, a potem poddenerwowany powiedział, że nie ma na to szans i odszedł bez słowa.
- Przedziwne. Nie zdarzało mu się to. - westchnęłam cicho i minęliśmy zakręt, po którym dzieliła mnie długa prosta do mieszkania. - A po coś konkretnie chciałeś się ze mną widzieć?
- Tak. Właściwie to nawet lepiej, że mogę się o to Ciebie zapytać na osobności...
- Nie chcę Cię pospieszać, ale Twoja tajemniczość zaczyna mnie nieco przerażać...
Roześmiał się pod nosem, a ja poczułam się nieco dziwnie. W pozytywnym znaczeniu. Poczułam coś, czego dawno nie czułam, co było dla mnie tylko iluzją i zadawaniem sobie pytania, czy wydarzyło się to naprawdę, czy tylko było wytworem mojej wyobraźni, czy było to tylko miejscową legendą a mianowicie poczułam... motylki w brzuchu. To niewiarygodne, że wywołane zostały tylko przez śmiech człowieka, którego widzę drugi raz w życiu.
Podczas tego trwającego kilka minut spaceru do mojego mieszkania lubiłam wsłuchiwać się w tą ciszę, w jaką zapadło miasto, które kilka godzin temu tętniło życiem, cechowało się dynamizmem i szybkością, żyło i funkcjonowało, by teraz pogrążyć się w ciszy i ciemności na kilka godzin. Dwa zupełne inne miasta, które zawsze podziwiałam i chciałam poznać każde z osobna. Poznałam. I każde miało swoje wady i zalety. Spacer o tej porze roku był zaletą po kilku godzinach spędzonych w gorącej kuchni, przepełnionej gwarem, niekontrolowanymi rozmowami i ciągłym upomnieniom o przyspieszenie pracy. Sprawiał, że powoli wyciszałam się przed zbliżającym się odpoczynkiem. Żałowałam tylko, że podobnie jak od dolegliwości fizycznych, nie można odpocząć od dolegliwości duchowych i na chwilę wyłączyć myśli, które o tej porze napływały falami. To była wada.
W pewnym momencie zauważyłam, że zza rogu wyłoniła się ciemna postać z narzuconym kapturem na głowę i bez żadnych problemów byłam w stanie stwierdzić, że szedł dokładnie na mnie dosyć szybkim krokiem. Przez pierwszą chwilę przestraszyłam się, a w głowie pojawiły się same najgorsze myśli wciąż nawet nie mając pewności, że postać zwyczajnie kilka metrów przede mną nie odejdzie na bok i przejdzie obok mnie. Nic się takiego jednak nie działo, spojrzenie tej osoby spoczywało na mnie i dopiero, gdy stanął pod odpowiednim kątem względem sztucznego światła latarni rozpoznałam w nim znane mi już rysy twarzy. Zwolniłam kroku i kiedy postać stanęła metr przede mną i zdjęła kaptur z głowy, moje wcześniejsze obawy uległy całkowitemu rozproszeniu. Uśmiechnęłam się niepewnie zaskoczona tym spotkaniem, ponieważ... z jakiej racji mielibyśmy się spotykać na ulicy w środku nocy?
- Witaj [T.I.]. Poznajesz mnie jeszcze? - zapytał, a jego usta wykręciły się w szerokim uśmiechu. Dopiero teraz dostrzegłam, jak wspaniały ma uśmiech. No bo niby kiedy miałam okazję się o tym przekonać? Nie mieliśmy szansy porozmawiać. Nie myślałam o tym nawet, by to zrobić... chwila moment. Czy on specjalnie tu na mnie czekał?
- Dobry wieczór. Oczywiście, że pamiętam. Nie zapomina się osób, przez które przeżywałam najgorsze minuty swojego życia na przygotowanie sufletów.
Roześmiał się wesoło i wyciągnął z kieszeni swoją dłoń, wystawiając ją w moim kierunku.
- Żałuję, że nie mieliśmy okazji poznać się osobiście przy pierwszej okazji, choć poznałem tylko Twoje imię. Pozwól, że teraz to nadrobię. Christian Ferdinand, szczęściarz, który miał szansę skosztowania Twojego sufletu.
Zarumieniłam się na te słowa. Odniosłam wrażenie, że naprawdę mógłby zrobić dobrze kobiecie samymi słowami. A jeżeli dołączy do tego ten cudowny uśmiech, kobieta na pewno będzie wniebowzięta.
- [T.I.] [T.N.], szczęściara, która mogła dla Pana gotować.
- Och, nie bądźmy tacy oficjalni. Mów mi Christian, dobrze? Albo jakkolwiek wolisz, byle nie per 'pan'. Czuję się wtedy strasznie staro, a jestem przecież dopiero po trzydziestce. Zgaduję, że czytałaś recenzję Waszej restauracji?
- Oczywiście. Louis... znaczy, szef kuchni pokazał nam wszystkim tą recenzję w gazecie. Musze przyznać, że czuję się zaszczycona szczególnym wyróżnieniem mojego sufletu...
- Cóż, zasługiwał na to.
Wolnym krokiem zaczęliśmy kierować się w tym kierunku, w którym zmierzałam ja od początku. Wynikło to tak naturalnie, że właściwie nawet nie potrafiłam określić dokładnie tego momentu.
- Dziękuję bardzo. To wiele dla mnie znaczy zwłaszcza, że byłam kompletnie nieprzygotowana do jego zrobienia... Chyba nie powinnam takich rzeczy opowiadać krytykowi kulinarnemu, to trochę... mało profesjonalne z mojej strony.
- Jeżeli chodzi o to, mogę zdradzić Ci jedną rzecz... dla krytyka najważniejszy jest wynik końcowy. To się liczy i to ocenia. - uśmiechnął się w moją stronę, ponownie wsuwając swoje dłonie w kieszenie bluzy.
- Właściwie, jak się tutaj znalazłeś? Raczej nie wyglądało to na... przypadkowe spotkanie zważywszy na tą porę...
Zamilknął na chwilę, ale uśmiech nie znikał z jego twarzy.
- Oczywiście, masz rację. Właściwie muszę Ci się przyznać, że czekałem na Ciebie. Byłem na przyjęciu, które odbywało się w Waszej restauracji i już tam chciałem z Tobą porozmawiać. Niestety, Louis nie pozwolił mi wykręcając się tym, że jest zbyt dużo pracy, byś mogła wychodzić. Ach, ten chłopak potrafi być uparty jak osioł.
- Zaraz... prosiłeś Louisa o pozwolenie na moje wyjście?
- Jego jedynego z personelu znałem. Właściwie znamy się już od ładnych kilku lat, co już pewnie zauważyłaś.
- Oczywiście, nie mogło mi to umknąć. Ale dlaczego więc nie zgodził się, bym wyszła? Fakt, pracy trochę było, ale jakby mnie nie było przez kilka minut, to nic by się nie stało...
Wzruszyłam ramionami w geście zdziwienia zachowaniem Louisa. Do tej pory zawsze zgadzał się na to, by ktoś wyszedł z kuchni, jeżeli gość sobie tego życzył. W naszej restauracji nie tylko szef kuchni dostawał pochwały za dobrze przygotowane dania, kucharze także mogli tego zaszczytu dostąpić.
- W ogóle bardzo nerwowo zareagował na moją prośbę. Nagle się bardzo spiął, jakby oburzony tym, że to właśnie o Ciebie zapytałem, a potem poddenerwowany powiedział, że nie ma na to szans i odszedł bez słowa.
- Przedziwne. Nie zdarzało mu się to. - westchnęłam cicho i minęliśmy zakręt, po którym dzieliła mnie długa prosta do mieszkania. - A po coś konkretnie chciałeś się ze mną widzieć?
- Tak. Właściwie to nawet lepiej, że mogę się o to Ciebie zapytać na osobności...
- Nie chcę Cię pospieszać, ale Twoja tajemniczość zaczyna mnie nieco przerażać...
Roześmiał się pod nosem, a ja poczułam się nieco dziwnie. W pozytywnym znaczeniu. Poczułam coś, czego dawno nie czułam, co było dla mnie tylko iluzją i zadawaniem sobie pytania, czy wydarzyło się to naprawdę, czy tylko było wytworem mojej wyobraźni, czy było to tylko miejscową legendą a mianowicie poczułam... motylki w brzuchu. To niewiarygodne, że wywołane zostały tylko przez śmiech człowieka, którego widzę drugi raz w życiu.
Ale czy to było porównywalne do tego uczucia, które dostarczył mi dziś w kuchni Louis?
- Wybacz, żadna kobieta do tej pory mi nie powiedziała, że ją przerażam.
- Wybacz, żadna kobieta do tej pory mi nie powiedziała, że ją przerażam.
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz, prawda?
Christian roześmiał się i spojrzał na mnie spod ukosa nieco zaczepnym wzrokiem.
- Lubię Cię, [T.I.], od początku wydawałaś mi się miłą osobą i dlatego, bez zbędnego owijania w bawełnę, chciałbym zaprosić Cię na randkę.
Dopiero po tym, jak roześmiałam się po jego słowach, przeanalizowałam je jeszcze raz i natychmiast spoważniałam. Czy on powiedział 'randka'? Zaproponował mi randkę? MI?
- S-Słucham? Czy ty na pewno mówisz to do prawidłowej osoby? Wiesz, w restauracji jest jedna kelnerka, która zdaniem Cassie jest trochę do mnie podobna, może z nią mnie pomyliłeś?
- Nie, [T.I.], z nikim Cię nie pomyliłem.
- Ale właściwie... dlaczego ja? Przecież we mnie nie ma nic, co mogłoby Cię zainteresować.
- Pozwól mi, że sam to ocenię.
Może jednak powinnam posłuchać rady Cassie i pozwolić, by sprawy toczyły się swoim rytmem i pozwolić rzeczom działać się tak, jak to zostało odgórnie zaplanowane? Nie wiedziałam tylko, czy taki styl do mnie pasuje; jestem raczej osobą spokojną i zawsze zastanowię się 100 razy, zanim coś zrobię. Ale tym razem postanowiłam sobie nie rozmyślać o tym. Przecież i tak nie mam nic do stracenia, a jedna randka jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
- Z wielką przyjemnością pójdę z Tobą na randkę.
Witajcie! Wiem, że miało to wyjść inaczej i nie dodawać kolejnego imagina (prawie) pół roku później, lecz proszę o wybaczenie i zrozumienie. W swoim imieniu oraz innych autorek bloga. Jest rok szkolny, każda z nas poszła do nowej klasy, a co za tym idzie - pracy i nauki w każdej kolejnej klasie niestety przybywa, na pewno sami nie macie lekko. Ja jestem w klasie maturalnej, więc pracy jest dwa razy tyle, niż np. w 2 klasie, a przekonacie się o tym sami, kiedy Wy będziecie maturzystami. Proszę tylko o wyrozumiałość i zrozumienie, bo każda z nas stara się znaleźć czas na napisanie dla Was imagina. :)
Mam nadzieję, że kolejna część z Louisem w roli kucharza Wam się spodobała. Czekam na Wasze opinie.
Pozdrawiam i do zobaczenia,
Merci.
Brak mi słów na to CUDO.Warto było tyle czekać,naprawdę.Każda z nas to rozumie,bo też mamy szkołę i obowiązki. Życzę weny i czekam na następną część. :)
OdpowiedzUsuńNaprawdę świetna część, zresztą tak jak poprzednie.
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę doczekać ciągu dalszego. Powodzenia w szkole i w pisaniu ;*
Cudowna cześć po prostu brak słów :* jesteś wspaniała <3 Z niecierpliwością czekam na next~ Wiki
OdpowiedzUsuńNie będę chyba mogła, doczekać się następnej części! <3
OdpowiedzUsuńO matko jest bosko! Mogła bym napisać komaentarz ze wszystkimi moimi odczuciami na tego imagina ale niestety mam słabą baterie i muszę na tym zakończyć xD
OdpowiedzUsuńImagin jest perfect <3 Już nie moge się doczekać kolejnej części!
No i spokojnie rozumiem was, mi też nie jest łatwo... na takoe imaginy warto czekać pół roku i więcej ;D
Pozdrowienia i buziaki dla wszystkich autorek bloga ;**
O MÓJ BOŻE KOCHANA!!! jeszcze nie przeczytałam tego ale już chciałam Ci za niego podziękować, tyle czekałam!!! KOCHAM CIĘ <3 i NA PEWNO bedzie świetny ten imagin
OdpowiedzUsuńKocham ten imagin! Nie mogę się doczekać kolejnej części i reakcji Loiusa na wieść o randce [T.I.] <3
OdpowiedzUsuńJuż się nie mogę doczekać następnej części <3
OdpowiedzUsuńZaniedbuję coś Was ostatnio x_x ale wszystkie imaginy czytam! A propos tego.. czemu to jest taka randka z taką osobą?!?!
OdpowiedzUsuńBuziaczki <3
Najlepszy imagin!!!!!!! Omg kocham to
OdpowiedzUsuńCudowny.
OdpowiedzUsuńZobaczylam go i musiałam przeczytać wszystkie części. Mam nadzieję, że szybjo dodasz kolejną! :)
Kiedy kolejny ?! Już tyle czasu! a ja nie mogę się doczekać i czekam i czekam i nic :(
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za opóźnienie. Ostatnie tygodnie w szkole były naprawdę męczące i nie miałam czasu na pisanie. Ale mam w wersji papierowej, więc liczę na to, że znajdę czas w przerwie świątecznej i będę mogła na spokojnie napisać.
UsuńPozdrawiam,
Merci.
Naprawdę, świetna robota!!
OdpowiedzUsuń