Strony
▼
wtorek, 18 października 2016
Louis cz.9
- Nigdy bym nie przypuszczała, że aż tak dobrze Ci się będzie tam powodziło.
- Czyli od źle mi życzyłaś? No dzięki...
- Nie o to chodzi, Britt. Znaliście się zaledwie kilka miesięcy, a Ty bez mrugnięcia okiem byłaś gotowa dla niego przewrócić swoje życie do góry nogami. To szalone. - zaśmiałam się do słuchawki telefonu, przyciskając ją ramieniem do ucha, bym mogła zrzucić swojego omleta z patelni bez ryzyka, że się poparzę albo moje jedzenie wyląduje na podłodze. - I romantyczne w jakiś sposób także.
- Czasami trzeba być szalonym. I nigdy nie wiesz czego się możesz spodziewać, kochana. Mogę się założyć, że postąpiłabyś dokładnie tak samo, gdybyś była na moim miejscu! To się czuje. Staje przed Tobą facet, najprzystojniejszy facet pod słońcem, a Ty po prostu wiesz, że to nie jest kolejny facet, który zawróci Ci w głowie i odejdzie bez słowa. Tylko wiesz, że to jest mężczyzna przy którym chcesz się budzić codzienni rano, w którego objęciach chcesz zasypiać i witać codziennie po powrocie z pracy soczystym całusem. Czujesz, że to Twój rycerz w zbroi na białym koniu, tylko zbroja była zbyt ciężka, koń wystraszył się gwaru miasta. I wtedy wiesz, że jesteś gotowa zaryzykować wszystko co masz.
- Proszę Państwa, oto Britt, ekspertka od uciekania z miłością życia za granicę.
W słuchawce usłyszałam jej westchnięcie i zbyt dobrze je znałam by wiedzieć, że przewróciła także oczami.
- No dobra, fakt, rodziców mogłam poinformować jeszcze zanim wyjechaliśmy, ale w tamtym czasie słuchanie wykładu o ich racjach było ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę. Zwłaszcza, że jedyne co mogli mi powiedzieć, to słowa potępienia i odwodzenia mnie od tego pomysłu. I wyobrażasz sobie słuchać tego nie raz, ale dwa razy?! Przecież już dawno ze sobą nie mieszkają, a wolałabym, by nie dowiadywali się od osób trzecich.
- I tak się dowiedzieli. Rozmowa z nimi po fakcie nie sprawiła, że byli troszkę mniej wściekli. A masz jeszcze zamiar z nimi porozmawiać? Przecież nie możecie się na siebie wiecznie gniewać.
- Wiem, [T.I.], zdaje sobie sprawę z tego, że rozmowa z nimi zbliża się coraz większymi krokami. Zaczynam się do niej zbierać psychicznie. I tak zamierzałam niedługo przylecieć w odwiedziny...
- W odwiedziny do przyjaciółki, o której istnieniu czasami chyba zapominasz... - wtrąciłam mimochodem starając się, by mój głos brzmiał szczerze oskarżycielsko. Uwielbiałam się z nią tak droczyć.
- [T.I.], wiesz jak jest we Włoszech...
- Tak, wierzę że Ci wszyscy przystojni Włosi, słońce na niebie całymi dniami, wino co wieczór do wyśmienitego jedzenia i niezapomniane widoki muszą Cię śmiertelnie wykańczać.
Zaśmiałam się pod nosem i zaniosłam swoje śniadanie do stolika, zaczynając powoli jeść, trzymając cały czas telefon przy uchu.
- Nie jestem jedyna, która musi dzwonić pierwsza, by porozmawiać.
- Zawsze kiedy ja dzwonię Ty nie odbierasz, więc po którymś razie stwierdziłam, że limit się wyczerpał i od tej pory Ty dzwonisz.
- Możemy iść na kompromis i przerzucić się na maile. Na pewno wyjdą nas taniej i kontakt nie będzie taki znikomy. Co Ty na to?
Uniosłam brew do góry i wygięłam usta na kształt podkowy. To był świetny pomysł, szkoda że od początku nie porozumiewałyśmy się tą metodą. Choć to pozwoli nam zaoszczędzić trochę kasy, ponieważ rozmowy za granice wcale nie należą do najtańszych, to jednak nic nie zastąpi kilku minut rozmowy, dzięki którym nie zapominam o brzmieniu jej głosu i przypomina, że mimo dzielących nas tysięcy kilometrów, ona nadal jest blisko mnie i nadal łączy nas przyjaźń od czasów, kiedy nosiłyśmy jeszcze pampersy.
- Pod warunkiem, że od czasu do czasu będziemy do siebie dzwonić. Pomysł z pisaniem maili jest świetny, jednak nic pod słońcem nie zastąpi prawdziwej rozmowy.
Usłyszałam w słuchawce cichy śmiech Britt i ja także automatycznie się uśmiechnęłam szeroko. Brakowało mi tego wszystkiego na żywo. Kiedy jeszcze ze sob mieszkałyśmy często uciszałam ją na siłę i uważałam ją za okropną gadułę, ale gdybym tyko wiedziała, że już wkrótce przeprowadzi się na inny kontynent a jej głos będę słyszała raz na kilka tygodni przez telefon, słuchałabym jej każdego, nawet najmniej sensownego słowa tylko po to, by zapamiętać jak najwięcej i na jak najdłużej.
- Masz to jak w banku, maleńka. A tak poza tym, co u Ciebie słychać? Jak w pracy? Alexander nadal daje popalić?
- Och matko, mam Ci tyle do opowiedzenia! I widzisz, gdybyśmy częściej rozmawiały teraz byśmy nie musiały obciążać naszych rachunków telefonicznych, by chociaż po krótce to opowiedzieć. - westchnęłam teatralne i wzięłam kęsa omleta, zaczynając mówić z pełnymi ustami. - Alexander od dwóch miesięcy nie jest szefem kuchni. Zastąpił go nowy szef...
- Co?! Co się z nim stało?
- Nic się z nim nie stało, po prostu w życiu każdego człowieka wreszcie następuje taki czas, że pracy mówi się dość, a zaczyna się wydawać pieniądze zarobione przez całe życie na podróżowanie po świecie, bo wreszcie ma się czas. A ten okres życia ładnie nazywa się emeryturą.
- No dobra, miał do tego w końcu prawo. Ale coś wspomniałaś o nowym szefie. Pewnie jest przystojny jak cholera, ale ostry jak brzytwa, zgadłam?
- Tak... skąd wiesz? Nie mówiłam Ci o tym, prawda?
- Nie, ale filmy czasami odzwierciedlają prawdę.
Zmarszczyłam nos, popijając kilkoma łykami kawy rozpuszczalnej z mlekiem i delektując się jej smakiem.
- Jakie filmy Ty oglądasz i gdzie mogę je obejrzeć? Miło by było dla odmiany obejrzeć coś, co nie jest w całości wymysłem napalonego scenarzysty.
- Gadasz jak sfrustrowana brakiem faceta stara panna i nikogo wolnego nie było w pobliżu.
- Już druga osoba wtyka nos w moje życie erotyczne, dajcie mi spokój.
- Spokojnie, nie chciałam Cię denerwować. Ja tylko delikatnie sugeruję, że jako singielka nie musisz od razu szukać zobowiązań, możesz trochę zaszaleć. Ale to Twoja decyzja. Jaki jeszcze jest Twój nowy szef?
Jaki on jest?
Zadałam sama sobie to pytanie próbując na nie odpowiedzieć, nim zaczęłam myśleć nad odpowiedzią dla Britt. Jak można opisać charakter człowieka znając go niecałe dwa miesiące, a jeszcze krócej rozmawiać z inną, mniej przerażającą wersję tego człowieka? Mogłam jednie wymienić kilka słów kluczowych, do których bez problemów mogłabym dopowiedzieć kilka zdań. Ale niewiele wiedziałam o Louisie jako o osobie zwykłej, wykonującej poranne czynności, robiącej zakupy codziennie rano, sprzątająca w mieszkaniu, robiąca masę codziennych zadań, bez całej tej otoczki związanej z szefowaniem.
- [T.I.], wszystko w porządku? Długo milczysz...
- Przepraszam, myślałam co więcej mogę o nim powiedzieć.
Mimo naszego kursu, nadal nasza znajomość nie wykraczała poza relacje kolegów z pracy. Poznajemy się, czasami coś opowiadamy z naszego życia, dzielimy się wspomnieniami i doświadczeniami adekwatnymi do aktualnie omawianego tematu, ale daleko nam jeszcze do dobrego poznania się.
- Na początku nie zrobił na mnie dobrego wrażenia, w stosunku do mnie był nie fair, ale to tylko potwierdza stwierdzenie, że nie ocenia się ludzi po pozorach. Po zapoznaniu się z nim wiem, że można na nim polegać, jest zabawny, pewny siebie, odpowiedzialny i co najważniejsze - jest fantastycznym szefem kuchni. Naprawdę, chciałabym poznawać więcej facetów takich jak Louis.
- A z tym "przystojny jak cholera"? Zgadza się wszystko?
- Och, Britt... spokojnie mogę go porównać do Twojego Włocha. Wszystkie kelnerki celowo zostają w kuchni odrobinę dłużej, by mu się przyglądać, a kucharki tylko się oglądają, gdzie aktualnie jest, by móc wypiąć co nie co i zaimponować mu.
- Jeszcze mi powiedz, że on leci na te marny podryw, to już w ogóle przestanę wierzyć w ludzi! Zamiast normalnie zaprosić na kawę, spacer, to bawią się w wypinanie czterech liter i trzepotanie rzęsami, jakby to wszystko miało załatwić.
Britt zawsze wiedziała, jak podrywać, była w tym mistrzynią i nigdy nie bawiła się w jakieś głupoty, zawsze sięgała po to, co chciała i uważała, że powinna mieć. Ale wiedziała także, jakie są granice i za nic ich nie przekraczała. Zawsze jej zazdrościłam tej pewności siebie.
- Nie, oczywiście że nie reaguje, nie jest nastolatkiem by śmiać się pod nosem, gdy ktoś na głoś powie żart z podtekstem.
- Wiemy przynajmniej, że jest zainteresowany czymś poważniejszym... chyba że już się z kimś spotyka?
Ten pocałunek w spiżarni o północy nie wskazywał w żadnym stopniu na to, że zdradzał ze mną swoją dziewczynę.
- Nie ma. Chyba. Przynajmniej nic mi na ten temat nie wiadomo. - wzruszyłam ramionami i upiłam kolejny łyk kawy. - To kiedy mam się Ciebie spodziewać w odwiedzinach?
- Zaraz, jeszcze nie skończyłyśmy rozmawiać o Louisie...
- Nic więcej Ci przez telefon nie powiem. Chcesz więcej informacji? Musisz stawić się tu osobiście.
- Czy to szantaż? Według artykułu...
- O, proszę, już zaczyna swój adwokacki wywód...
Czy wspominałam już, że Britt jest prawniczką? Całkiem nieźle sobie radzi, choć na pewno nie było łatwo nauczyć się języka włoskiego od nowa, a dodatkowo całego słownictwa adwokackiego. Podziwiam ją za tą determinację.
- Jakbym chciała już dawno bym Cię pozwała. Na pewno bym coś na Ciebie znalazła.
- Ale za bardzo cenisz przyjaźń ze mną, więc nigdy do tego nie dojdzie.
Uśmiechnęłam się sama do siebie i wyciągnęłam nogi przed siebie, krzyżując je w kostkach.
- W adwokaturze nie zawiera się przyjaźni.
- Ale ze mną przyjaźniłaś się, zanim w ogóle pomyślałaś o studiowaniu prawa, więc Twoje ustawy mogą mnie serdecznie pocałować w cztery litery.
Nie sposób było zaprzeczyć. Z Britt przyjaźniłyśmy się od czasów, kiedy jeszcze byłyśmy w pieluchach. Z tatą mieszkaliśmy tuż naprzeciw jej rodziny. Później jedna szkoła, jedna ławka przez wszystkie lata szkolnej edukacji, nie wliczając dni, kiedy lekka kłótnia w tamtym czasie była sprawa życia i śmierci i oznaczała zerwanie znajomości na całe dwa dni, ale teraz wspominamy to ze łzami w oczach wywołanymi śmiechem. Naszej przyjaźni nie pokonały także przeprowadzka Britt o kilka kilometrów przez rozwód jej rodziców, studia w innych miastach, a także jej przeprowadzka do Włoch. Nie jest to łatwe. Wiele razy miałyśmy okazję do zapomnienia o sobie poprzez odległość, a także poznawanie innych ludzi, a jednak po tylu latach nadal ze sobą rozmawiamy. Co więcej, rozmawiamy ze sobą tak, jakbyśmy nadal codziennie się ze sobą spotykały. To o czymś świadczy.
- Wiesz, że Cię kocham? - zapytała, a ja poczułam, że się rozczulam. - Gdyby nie Ty, nie byłabym w tym miejscu, w którym się znajduję. Nie byłabym nawet w połowie tak silna, jak jestem.
- Britt...
- Czekaj, wiem co powiesz: wcale nie przesadzam i nie zaprzeczaj. Sama Twoja obecność, kiedyś a także teraz przez kabelek telefonu, to najcenniejsze, co mogłaś mi dać. Niedługo przylecę do Nowego Jorku, do Ciebie, muszę tylko pozamykać kilka spraw w pracy, zarezerwować samolot, porozmawiać z Marco na ten temat, chociaż nie powinien mieć żadnych problemów z tym. Spróbowałby tylko mieć.
- Rozumiem. Załatw wszystko na spokojnie, nie pospieszam Cię. Ja tu nadal będę, nigdzie się nie wybieram.
Odniosłam brudne naczynia do zlewu do kuchni, z zamiarem późniejszego uporządkowania naczyń w zmywarce. Oparłam się o blat i skrzyżowałam nogi w kostkach. Britt powiedziała, jak wiele dała jej moja obecność. Cóż, mogłam powiedzieć jej to samo, będę jej dozgonnie wdzięczna za wszystko, co kiedykolwiek dla mnie zrobiła. Żadne słowa nigdy nie będą w stanie tego wyrazić.
- Ale teraz muszę zacząć szykować się do pracy, inaczej Louis zbije mnie na kwaśne jabłko za spóźnienie. - westchnęłam cicho i uśmiechnęłam się przepraszająco do słuchawki telefonu, jakby posiadała one magiczne moce, za pomocą których mógłby przekazać ten uśmiech Britt. Wiedziałam, że nie będzie miała mi tego za złe, w końcu u nich teraz jest już prawie wieczór. Kiedy ja będę zaczynała pracę, ona będzie wsuwała się pod mięciutką kołderkę.
- Pewnie. Odezwę się do Ciebie potem przez pocztę, tak więc od teraz masz tam zaglądać częściej niż raz na pół roku. Do usłyszenia i do zobaczenia wkrótce.
- Tak, do zobaczenia. A, jeszcze jedno Britt...
- Hm?
- Ja Tobie także dziękuję. Za wszystko.
- Dla Ciebie wszystko.
Rozłączyłyśmy się ze świadomością, że dla nas obu te słowa znaczyły bardzo wiele, a właściwie to były jedne z najważniejszych i choć dzielił nas ocean, nic poważniejszego nie zagrażało naszej przyjaźni. Czasami nie trzeba słów by wiedzieć, że coś uległo zmianie. Na pozytywne, Teraz tak właśnie było. A rozmowa będzie wciąż aktualna w naszych myślach, dopóki nie skontaktujemy się ponownie za jakiś czas.
W drodze do łazienki, gdzie chciałam zażyć prysznica, uświadomiłam sobie jak bardzo za nią tęsknię, za jej obecnością w tym mieszkaniu, w którym wspólnie zamieszkałyśmy zaraz po skończeniu edukacji, nim wyprowadziła się do Włoch. Rozmowy z nią niesamowicie mnie rozczulały i tym razem nie było inaczej. Do odpływu w prysznicu nie spływała sama woda, ale także kilka moich łez.
Wzięłam dwa kubki ze świeżo zaparzoną kawą, nad którymi unosiła się para i jeden z nich ostrożnie podałam Cassie, by nie wylała na siebie jego zawartości a także się nie poparzyła. Usiadłam powoli tuż obok niej i oparłam swój kubek o kolano czując, jak ciepło z niego przepływa przez materiał spodni wprost na moją skórę i powoli rozpływa się dalej.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi od razu? - zapytała cicho, ale w tone jej głosu nie wyczuwałam pretensji, lecz zwykłą ciekawość i może nawet trochę śmiechu sugerującego, że to nie jest wielka sprawa i mogłam jej powiedzieć w każdej chwili, nawet na przerwie w pracy.
- Po pierwsze, nie było czasu. Sama zauważyłaś, że ostatnio w ogóle nie rozmawiałyśmy nawet co u nas słychać i tak dalej, a co dopiero specjalnie zatrzymywać Cię w pracy by Ci powiedzieć, że mam prywatny kurs gotowania u Louisa. No a po drugie... trochę się bałam, że czegoś nie do powiem i zaczniesz sobie myśleć nie wiadomo co. Ten kurs to nie jest super wiadomość, ani też godne pochwały, nie wszyscy muszą przecież wiedzieć o tym.
- Naprawdę uważasz mnie za osobę, która mogłaby sobie coś dopowiedzieć, zamiast po prostu zapytać? - zapytała, patrząc mi prosto w oczy z poważną miną. Uniosłam jedną brew sygnalizując, że tak właśnie myślę i wiem, że ona także jest tego świadoma, a następnie wzruszyła lekko ramionami i uśmiechnęła się kącikiem ust. - Racja, byłabym zdolna. Ale nigdy bym o tym nie plotkowała, dopóki bym nie wiedziała na sto procent, że to prawda!
- Wierzę Ci.
Upiłam łyk kawy i na chwilę odłożyłam kubek na stolik obym, bym w tym czasie mogła stanąć przed niewielkim lusterkiem i uplotła ze swoich włosów warkocz. Nie byłam tego w stanie zrobić perfekcyjnie, widząc jedynie odbicie swojej twarzy a nie tyłu głowy, ale na dzisiejszy dzień w pracy to musiało wystarczyć.
- A poza tym, jak Wam idą przygotowania do tego konkursu? Na jakiej zasadzie on się będzie odbywał? Nigdy o nim nie słyszałam.
- Gdyby nie Louis pewnie ja też bym nie miała o nim pojęcia. I pewnie nie zdecydowałabym się na wzięcie udział w tym z własnej woli, bo nie czułabym się wystarczająco na siłach. Odkąd pamiętam chciałam gotować dla przyjemności, a nie dla rywalizacji. Ale ten konkurs jest tak prestiżowy, że sam udział w nim jest w pewien sposób wygraną. I bierze w nim udział tylko 20 uczestników. Może i nie zajmę pierwszego miejsca, to nic, ale chcę się sprawdzić. To będzie dobra zabawa i okazja do złapania dodatkowego doświadczenia.
Uśmiechnęłam się sama do siebie i na samą myśl o zbliżającym się wydarzeniu, czułam dreszcze przebiegające wzdłuż moich pleców, a także adrenalinę rozpływającą się naczyniami krwionośnymi do każdej komórki mojego ciała, pomieszaną z ekscytacją i podnieceniem. To nie byłam zdecydowanie ja, [T.I.] w życiu nie dałaby się namówić na wzięcie udziału w jakimkolwiek konkursie. Od zawsze uważałam, że to nie jest zabawa stworzona dla mnie i nigdy specjalnie nie brnęłam w te rejony. Znacznie bardziej wolałam ludzi zmagających się ze sobą w różnych specjalnościach, chociaż niekiedy było tak, że przeżywałam to bardziej od uczestników. I gdybym nie została postawiona przed faktem dokonanym przez Louisa, który już zdążył mnie na konkurs zgłosić, a za rezygnację z niego musiałabym płacić karę, także nie dałabym się namówić. Nawet Louisowi. Nawet, gdyby ładnie poprosił. Ale tym zaszła we mnie mała zmiana, która przeraziła na całe 2 sekundy i mnie - nie czułam złości do Louisa za to, że wszystkiego podjął się za moimi plecami, nie pytając mnie uprzednio o zdanie. Nie czułam także wdzięczności, ale w ostatnim czasie zrozumiałam, że muszę być otwarta na nowe rzeczy, doświadczenia, osoby które pojawiały się na drodze mojego życia. Nie mogę być zamknięta w sobie, unikać tego, co może dać mi chwilowe lub długotrwałe szczęście. Trzeba być otartym na nowe wyzwania, a kiedy mam się ich podejmować, jak nie teraz? Jest tak wiele rzeczy, które chciałabym zrobić, zanim podejmę decyzję o założeniu rodziny i przyjęciu na siebie obowiązków a także odpowiedzialności. Najważniejsze jest jednak zrobienie pierwszego kroku, który jest połową sukcesu w drodze do spełnienia marzeń.
- Naprawdę się cieszę, że próbujesz nowych rzeczy. Ten konkurs... to brzmi jak super sprawa.
- Bo to prawda.
- I jestem pewna, że zajmiesz wysokie miejsce. Wiem, że gotowanie i kuchnia jest tym, co Cię tworzy i bez tego nie byłabyś sobą. Jesteś jedna z nielicznych osób, które gotują to z prawdziwą pasją i wkładają w każde danie kawałek siebie, nie traktując tego wyłącznie jako pracę. To wielka rzecz godna pozazdroszczenia. Pracujesz w najlepszej restauracji na Manhattanie i to po części także jest wygraną.
- Mimo tego... powiedziałaś, że na pewno zajmę wysokie miejsce... nie wierzysz, że mogę zająć pierwsze miejsce? Pytam czysto teoretycznie.
- Nie, to nie tak, że nie wierzę. Ale jestem Twoją przyjaciółką i przydzielam sobie prawo do mówienia Ci prawdy, a prawda jest taka, że mogą znaleźć się lepsi od Ciebie, a Ty będziesz potrzebowała nabrania jeszcze doświadczenia. Jako Twoja przyjaciółka mam prawo do chwalenia Cię, a także do krytyki. Rozumiesz mnie, prawda? Będę za Ciebie trzymała mocno kciuki, ale sama wiesz jak może być.
Upiłam łyk kawy i zerknęłam na dno swojego kubka myśląc nad tym, że aromat i smak wydobyty ze zmielonych ziaren leżących teraz na dnie, może być przedmiotem pożądania każdej dorosłej osoby, która pragnie kawy tuż po obudzeniu się. Jak bardzo kilka ziarenek może podnieść człowieka na duchu. Zwykłe ziarenko, które ma w sobie taką moc.
Czy ja nie mogłabym być takim ziarenkiem, dającym komuś dobry humor na dzień dobry?
Zerknęłam na Cassie znad kubka unosząc kącik ust do góry.
- Wiesz, jak cenię sobie szczerość...
- Oczywiście.
- I dlatego Ci jestem wdzięczna, że nie traktujesz przyjaźni jako pretekst do nie mówienia jej. Doceniam to. Dobrze jest mieć przy sobie kogoś, kto potrafi dać mocnego kopa na start.
A jeszcze lepiej jest mieć przy sobie kogoś, dla kogo jesteś wszystkim i wie, czego pragniesz, zanim zdążysz w ogóle o tym pomyśleć.
"Usiadłam ostrożnie na kanapie, opierając się o jego ciało powoli i wtulając się w niego tak, aby było wygodnie nie tylko mnie, ale także i jemu. Długo nie musiałam czekać na zbliżające się uczucie błogości i tego, jak zmęczenie i ból każdego mięśnia w ciele, powoli ustępuje miejsca komfortowi i błogiemu uczuciu, które możemy doświadczyć tylko przy obecności osoby, którą kochamy. Poczułam pod sobą, jak Nathan nieco się przekręca pode mną, ale zaraz potem ponownie mogę się oddawać odpoczynkowi. Westchnęłam cicho i zamknęłam oczy.
- Jak było w pracy? - usłyszałam nad sobą głos Nathana. Tylko, że ton jego głosu wyraźnie dawał do zrozumienia, że jest to ostatnia rzecz jaka go interesuje.
- Dobrze, tak myślę. Na początku chciałam uciec, było tam strasznie głośno, gorąco, własnych myśli nie słyszałam. Wiele nauki jeszcze przede mną, ale zapowiada się ciekawie. I szef kuchni, Alexander, wydaje się być w porządku. Poza tym, że teraz marzę o gorącym prysznicu i łóżku, to było w porządku.
- To fajnie. - odpowiedział po kilku sekundach, nadal pozostając w tej samej pozycji, w której zastałam go wchodząc do domu, rozbierając się i wchodząc do salonu, czyli wpatrującego się w telewizor i jakiś program, który należy do jego ulubionych, chociaż nie miałam tak naprawdę pojęcia, o czym on jest. I ponownie towarzyszyło mi uczucie, że wcale go to nie obchodzi. Kątem oka zerknęłam również na jego rękę, która znajdowała się nadal na oparciu kanapy. Nie kazałam mu przytulać mnie do siebie na siłę, jednak byłby to bardzo miły gest z jego strony.
- A Tobie jak minął dzień? - zapytałam, przerywając niezręczną ciszę między nami. Dla kogo niezręczną, dla tego niezręczną. Raczej Nathanowi nie przeszkadzała.
- Em... najpierw pogrzebałem trochę w samochodzie, a potem przyszedłem tutaj.
- I tyle? Cały dzień oglądałeś telewizję?
- Hej, pracowałem pięć dni po kolei, mam prawo na odpoczynek chyba, nie? - wzdrygnęłam się lekko słysząc, że podniósł ton głosu. Nie musiał się denerwować, to była zwykła dygresja.
- Odpoczynek, to nie tylko telewizja, ale spokojnie, nie zamierzam Ci za to prawić kazań, Twoja sprawa.
Wzruszyłam lekko ramionami i wstałam z kanapy by więcej nie przytulać się do niego jak do zimnej ryby. Skierowałam się do kuchni, gdzie wlałam do czajnika wody i odłożyłam go na kuchenkę, zapalając pod nim gaz. Z szafki wyjęłam kubek, do którego wrzuciłam torebkę z herbatą. Oparłam się o blat czekając, aż woda mi się zagotuje, kiedy usłyszałam kroki Nathana z salonu idącego tutaj. Wszedł do pomieszczenia, obrzucając mnie krótkim spojrzeniem, a następnie sięgnął ręką do lodówki, z której wyjął butelkę piwa.
- W weekend jedziemy z chłopakami za miasto. Mówię Ci teraz, by nie było potem zaskoczenia.
Może jeszcze powinnam mu na kolanach dziękować, że łaskawie raczył mnie poinformować o swoich planach na dwa dni przed weekendem? Zważywszy na to, że w ostatnim czasie informował mnie o swoich planach w dniu ich realizacji albo stawiał mnie już przed faktem dokonanym, to nie powinnam narzekać i faktycznie powinnam paść na kolana. Tylko, że tym razem miałam małe "ale", którego nie mogłam przemilczeć.
- Nathan...
- Co?
- W sobotę są moje urodziny... Myślałam, że ten dzień spędzimy razem.
- No dobra, to czego chcesz?
- Słucham?
- Jaki prezent chcesz, mówię po chińsku? Kwiaty? Kolacja w restauracji? Pójdziemy w przyszłym tygodniu, ok?
Już chciał iść, kiedy stanęłam przed nim i spojrzałam na niego kompletnie zdezorientowana jego zachowaniem. Nie chodziło mi o żadne pieprzone kwiatki, ani o żadną kolację w restauracji.
- Dlaczego traktujesz ten dzień jako dzień swojej męki? Bo co, bo chciałam spędzić w swoje urodziny trochę czasu ze swoim chłopakiem, ugotować coś dobrego i obejrzeć fajny film? To takie dziwne?
- Nie bądź jedną z tych lasek, które robią problem, bo sobie wypiję kilka piw z kolegami...
- Nathan, czy Ty niczego nie rozumiesz?! - teraz to ja podniosłam głos i czułam mały triumf, kiedy swój głupkowaty wyraz twarzy zmienił się w zdziwienie. - Czy kiedykolwiek zabroniłam Ci się spotkać z kolegami na piwo?! Czy wyrzuciłam ich za drzwi, kiedy do Ciebie przychodzili?! Czy czekałam na Ciebie do 4 nad ranem, kiedy wracałeś z imprez, by zrobić Ci awanturę?! NIE! Więc odpierdol się. A jak nie chciałeś spędzić ze mną moim urodzin, bo z łaską będziesz musiał kupić kwiatka, było mi dać znać tydzień temu, inaczej bym sobie zaplanowała ten dzień.
Wyminęłam go i wyłączyłam gaz pod czajnikiem, kiedy woda się zagotowała, zalewając herbatę. Cały czas czułam wzrok Nathana na sobie, ale dla mnie rozmowa była skończona. Nie traktowałam urodzin jak specjalny dzień i poza tym, że miałam o rok więcej, nic się nie zmieniało. Byłoby po prostu miło, gdyby mój chłopak pomyślał o mnie w ten dzień i był ze mną. To wszystko.
- To dlaczego nic nie mówiłaś?
- O czym?
- Że chcesz ten dzień spędzić ze mną? Przecież bym odmówił chłopakom...
- Czy ja Ci o wszystkim muszę mówić? - zapytałam cicho, zrezygnowana. - Wydawało mi się to logiczne.
- Sorry, ale nie czytam Ci w myślach, nie wiem co ty chcesz.
- Nie wiesz? Jesteśmy ze sobą rok, a Ty nie wiesz? - odwróciłam się do niego i złożyłam ręce na klatce piersiowej. Nie było mnie stać nawet na łzy. - Nie uważasz, że to trochę przykre?
Nie uważał tego za przykre. W ogóle nie widział problemu. Odwrócił się tylko na pięcie i wrócił do salonu z piwem, pod nosem gadając, jakie to kobiety bywają czepliwe i chętnie wręczy nagrodę Nobla osobie, która kiedykolwiek je zrozumie. A ja nie widziałam przyszłości dla naszego związku. Po roku znajomości sądziłam, że lepiej się już zna trochę człowieka i bez pytania wie, co ta osoba myśli i chcę. Nie miałam sobie do zarzucenia tego, że zwyczajnie chciałam ten dzień spędzić ze swoim chłopakiem. Nie obchodziłam urodzin hucznie, dla mnie w zupełności wystarczała obecność najbliższych, z którymi mogłam zachowywać się normalnie, bez żadnego spięcia, że jestem jubilatką, ale widocznie Nathan tego nie rozumiał i oczekiwał, że wszystko będę mu mówiła.
Gdy wkrótce potem zbliżały się jego urodziny a ja postanowiłam wyciąć mu ten sam numer, wściekł się jak jeszcze nigdy, a następnego dnia wylądował w łóżku z inną. Przynajmniej on miał udane urodziny.
- O czym myślisz? - z rozmyślań o przeszłości wyrwało mnie pytanie Cassie, która patrzyła się na mnie uważnie. I widziałam, jak wymalowana ciekawość powoli zamienia się w kiepsko skrywany smutek. - A raczej powinnam zapytać o kim myślisz...
Wzruszyłam lekko ramionami i odłożyłam pusty kubek do zlewu z zamiarem umycia go później.
- To nic nie znaczy. Po prostu mi się przypomniało właśnie w tym momencie. Nie przejmuj się. Idziemy?
- Tak, za moment. Mogę Ci zadać jeszcze dwa pytania?
- Tak, jeżeli nie będą dotyczyły Nathana.
- Nie. Konkretniej, to Louisa.
Nie wiedziałam, o co jeszcze mogła zapytać, powiedziałam jej wszystko, co powinna wiedzieć jako moja przyjaciółka i chyba niczego nie pominęłam. Ale byłam ciekawa, więc tylko kiwnęłam głową i czekałam.
- Jak będą wyglądały Wasze relacje po konkursie? Nadal będziecie się spotykać, patrzeć na siebie w pracy jakby dzielił Was mur nie do pokonania, nadal się ze sobą przekomarzając, czy nagle wszystko zniknie?
- Zaraz, co masz na myśli mówiąc "patrzeć na siebie jakby nas dzielił mur nie do pokonania"?
- Tęsknie. Patrzycie na siebie, jakbyście chcieli się sobie rzucić w ramiona i wycałować za wszystkie miesiące, kiedy musieliście z tym zwlekać. Uwierz mi, [T.I.], Keith i Julie są najlepszymi przyjaciółmi i nigdy na siebie tak nie patrzyli.
Przekręciłam oczami obiecując sobie, że dzisiaj nawet nie spojrzę na Louisa.
- Nie wiem, co będzie po konkursie, jeżeli mam być szczera. Ale do jednego jestem pewna - będę miała więcej czasu na plotkowanie z Tobą przez telefon.
- Ha, ha, ha, bardzo zabawne.
- A jakie jest Twoje drugie pytanie?
- Ach tak... - Cassie westchnęła, widocznie dając do zrozumienia, że to pytanie trudniej wypowiedzieć na głos. - Nadal jesteście na mnie źli za to, że zamknęłam Was w spiżarni o północy?
Zaśmiałam się cicho pod nosem, wspominając przygodę sprzed dwóch dni.
- Na początku byliśmy źli oboje. Potem mi przeszło, już nie jestem zła. Więc jak się przejęłaś tym na poważnie, lepiej zapytaj Louisa osobiście.
Puściłam jej oczko i ruchem głowy zachęciłam do podniesienia się z kanapy i zabrania się do pracy. Dzisiaj nie powinno być tak źle zważywszy na to, że jest świeżo po Nowym Roku.
- Myślę, że jesteś gotowa. - usłyszałam wreszcie głos Louisa, który wydał z siebie przyjemny, gardłowy pomruk wskazujący, że danie przeze mnie przygotowane mu smakowało. A nawet bardzo smakowało, bo wziął kolejną porcję wieprzowiny zapiekanej w cieśnie, dania z kuchni angielskiej. - Zanim zaczęliśmy nasz kurs pewnie też w jakiś stopniu byłabyś gotowa, ale teraz nic Cię nie zaskoczy.
Uśmiechnęłam się i wskoczyłam tyłem na blat, rozglądając się po kuchni. Po raz pierwszy pracowaliśmy w restauracji po godzinach, kiedy wszystko było już posprzątanie, było ciemno, późno i nikt nie był na siebie zły, że wszedł mu pod nogi. To było dziwne wrażenie oglądać teraz tak puste miejsce, które w ciągu dnia tętniło życiem, nieustającymi rozmowami i wspólną pracą.
- Ale to nie oznacza, że koniec naszego kursu.
- Nie?
- Mamy jeszcze całe 3 tygodnie, nie będziesz przez ten czas gotowała wyłącznie tych potraw, które są w naszej karcie. Nigdy nie wiadomo, co Ci się trafi na zawodach. Mogę do Ciebie wpaść o 8 rano w niedzielę, prosząc o danie z produktów, które masz w lodówce albo Ci przyniosę. I nie powiem na co mam ochotę, sama będziesz musiała wiedzieć.
- O 8 rano w niedzielę? Chyba zwariowałeś. O tej porze będę jeszcze spała. - prychnęłam i sięgnęłam po widelec, także kosztując swojego dania. Faktycznie, wyszło mi naprawdę smaczne.
- To Ci wejdę pod kołdrę i będę czekał, aż się obudzisz. - uśmiechnął się bezczelnie.
- Tylko spróbuj, to Cię zwalę na podłogę.
- I tak znajdę sposób, by Cię obudzić. Dobra, przypomnijmy sobie jeszcze kilka trików, które powinnaś znać. I nie możesz o nich zapomnieć, nawet gdy będziesz się stresowała, bo przez to ręce Ci się zaczną niepotrzebnie plątać. Ok, gotowa?
Przeżułam porcję dania, które już wzięłam do buzi i kiwnęłam głową.
- Gotowa.
- Ok, jak sprawdzisz, czy jajko jest świeże?
- Mogą na konkursie dać nieświeże jajka?
- Nigdy nie wiadomo, ale na pewno docenią fakt, że nawet o takie drobnostki się martwisz. Szybciej, czas leci!
- To Ty mi ten test na czas robisz?!
- [T.I.]...
- Włożyć jajko do szklanki z wodą!
- Zaliczone. Co zrobisz jak zacznie Ci kipieć woda w garnku?
- Położę drewnianą łyżkę na garnku.
- Dobrze. Co dodać do ubicia białek?
- Serio? Nawet o takie rzeczy mnie pytasz?
- Mogę się założyć, że niezależnie od tego, jak będziesz starała się zachować czysty umysł, niektóre najprostsze rzeczy mogą Ci umknąć. Co dodajemy?
- Odrobinę soli.
- A do zielonych warzyw, aby nie potraciły koloru?
- Pół łyżeczki cukru.
- Na konkursie na pewno będzie miało także znaczenie, w jakim stanie pozostawisz swoje stanowisko pracy, więc musisz znaleźć 2 minuty, by chociaż złożyć brudne naczynia do zlewu albo w jedno miejsce. Co zatem zrobisz, gdy podczas smażenia będzie pryskał olej?
- Dodam do niego odrobinę soli.
- A do gotowania makaronu, by się nie sklejał?
- Niewielką ilość oliwy z oliwek.
- A żeby sernik nie opadł?
- Louis, serio?
- Odpowiedz.
- Nie wyjmować go od razu. Wyłączyć piekarnik i lekko uchylić drzwiczki. Zaliczyłam test?
- Tak, ale sobie nie myśl, że to koniec. Będę Cię sprawdzał na wyrywki.
- A więc wracamy do czasów szkoły...
Westchnęłam teatralnie i sięgnęłam po szklankę z woda, którą naszykowałam sobie znacznie wcześniej, ale jej nie dopiłam. Teraz upiłam zaledwie kilka małych łyczków, kiedy poczułam na swoich udach dłonie Louisa. Położył je niemalże na kolanach, ale tak blisko kontakt między nami sprawił, że poczułam jak robi mi się cieplej.
- Cassie do Ciebie dotarła? - zapytałam, by swoją uwagę skupić na czymś inny, a nie na jego dłoniach na moich nogach. Chociaż trudno było skupić uwagę na czymś innym, to jednak chciałam to trochę odwlec w czasie.
- A z czym miała do mnie dotrzeć? Z przeprosinami za zamknięcie nas w spiżarni?
- Yyy... tak, mniej więcej.
- Tak, dotarła. Chyba jej coś musiałaś powiedzieć. Pierwszy raz widziałem ją taką przestraszoną!
Cassie i przestraszona? Dlaczego nie mogłam być przy tym obecna?! Taka strata.
- Niemożliwe! Nic jej nie mówiłam. To Ciebie się bała. Zamknęła swojego szefa w spiżarni, Ty byś się nie bał na jej miejscu?
- Po pierwsze, nie zamknąłbym swojego szefa w spiżarni. W gwoli ścisłości, nie zamknąłbym go także nigdzie indziej. - uśmiechnął się kącikiem ust, jednocześni powoli przesuwając dłońmi w stronę przestrzeni między nogami, a kiedy to uczynił, rozsunął je i swoim ciałem zajął przestrzeń między nimi. Wciągnęłam gwałtownie powietrze nosem i uniosłam wzrok do góry, krzyżując nasze spojrzenia ze sobą. Ciemne i zmysłowe. - Po drugie, oboje pamiętamy, że to wcale nie wyszło nam na złe.
Drugi argument niemal wyszeptał tuż przy moim policzku, na którym poczułam jego ciepły oddech. Czy on zamierzał mnie pocałować właśnie teraz? Nie miałaby nic przeciwko, jednak... w tej chwili byliśmy w miejscu, którego nie potrafiłam zidentyfikować. Czym byliśmy - także nie wiedziałam.
- Pamiętasz, że w piątek mieliśmy się spotkać? Na trenowanie, u mnie?
- Tak - odchrząknęłam - Tak, pamiętam. To nadal aktualne?
Zobaczyłam na twarzy Louisa coś w rodzaju poczucia winy. Oho, wiedziałam już, że coś uległo zmianie.
- Właśnie o tym chciałem pomówić... moglibyśmy przesunąć to na inny dzień?
Uniosłam jedną brew do góry zaskoczona jego prośbą, ale pod tym zaskoczeniem chyba bardziej ukrywałam to, że byłam zwyczajnie zawiedziona zmianą planów. Wychodziło więc na to, że całe dnie spędzane w jego obecności oraz dodatkowe kilka godzin podczas naszych nauk, to dla mnie wciąż za mało.
- Pewnie, nie ma problemu, a... coś się stało?
- Nic wielkiego. Mój znajomy... Josh, przyjeżdża do miasta w czwartek wieczorem i w sobotę już wyjeżdża, a szkoda by było się nie spotkać. W szkole mieliśmy dobry kontakt.
Rzeczywiście, nic wielkiego. Jak mogłabym być niespokojna o zwykłe spotkanie ze znajomym sprzed lat? Posłałam Louisowi szerszy i pewniejszy uśmiech i kiwnęłam głową.
- Żaden problem. Spotkamy się w sobotę albo po prostu po weekendzie.
- Cieszę się, że rozumiesz.
Kiwnęłam głową i dopiłam wodę ze szklanki.
- Jutro będziesz miała kaca, wiesz? - uniosłam głowę, napotykając rozbawione spojrzenie Christana wpatrujące się we mnie. Uśmiechnęłam się lekko i na znak, że jego słowa nie zrobiły na mnie większego wrażenia, upiłam kolejny łyk piwa, trzeciego już dzisiejszego wieczoru. Nie mogłam mieć kaca po czymś takim zwłaszcza, że jedyne wrażenie jakie na mnie robi to piwo, to pójście do toalety dziesiąty raz w ciągu godziny.
- Jutro nie idę do pracy, więc w sumie mam to gdzieś. Nawet, jak jednak będę miała ból głowy jutro, to chociaż będę miała go w domu.
Zaśmiał się od nosem i w dłoń wziął swoją szklankę, stukając nią z moją i opróżniając ją całkowicie. W przeciwieństwie do mnie - Christian pił już 4 drinka. A jeden drink na pewno miał więcej procentów, niż moje piwo.
- A ile piw Ci jeszcze potrzeba, byś powiedziała mi, dlaczego tak naprawdę chciałaś się ze mną spotkać? - uniosłam brew do góry zaskoczona jego spostrzeżeniem i pierwszy raz podczas tego spotkania nie wiedziałam co powiedzieć. - Wiem, że mnie polubiłaś, ja Ciebie zresztą także bardzo polubiłem, ale w życiu Ci nie uwierzę, że się za mną stęskniłaś i dlatego zadzwoniłaś. Poza tym, co chwilę się rozglądasz, jakbyś oczekiwała kogoś odnaleźć, a gdy tego nie robisz, jesteś rozkojarzona. Nie jesteś rozluźniona jak podczas naszego pierwszego spotkania tutaj, więc coś musi się dziać. I możesz być pewna, że jeżeli nie powiesz mi z własnej woli, to Cię upije i to z Ciebie wyciągnę.
To dlatego przez cały wieczór mi się przyglądał. Teraz rozumiem. Pokiwałam głową ze zrozumieniem i uśmiechnęłam się kącikiem ust.
- Jak Ty to robisz?
- Mówiłem Ci już, że jestem spostrzegawczy.
- Ale Ty chodzisz ludziom w myśli. Nie przeraża Cię to, co możesz w nich znaleźć?
- Ludzie zwykle pokazują to, co chcą pokazać, ale nie chcą o tym mówić głośno. Pewnie już to słyszałaś, ale oczy są drzwiami do duszy.
Tak, coś już takiego słyszałam. Od Louisa.
Może i w tym coś było. W oczach Britt zawsze umiałam dostrzec, kiedy coś ją trapiło i niepokoiło, a o czym nie chciała mówić na głos dopóki jej do tego nie zmusiłam. Ale wtedy uważałam, że ludzie przyjaźniący się całe życie wiedzą o sobie wszystko i czytają sobie w myślach.
- Chyba minąłeś się z przeznaczeniem.
- Co?
- Albo byłeś psychologiem w poprzednim życiu.
- W poprzednim życiu byłem żołnierzem. Mam na klatce piersiowej bliznę w dziwnym kształcie o nieznanym pochodzeniu. Chcesz zobaczyć?
Wyszczerzył żeby w uśmiechu, zabierając się za rozpinanie koszuli, które przerwał po moim wybuchu śmiechu i błagań, aby tego nie robił, bo jest za dużo ludzi.
- Wkręcasz mnie, a jak myślisz, że Ci uwierzę, to się grubo mylisz.
- Ja Cię wkręcam!? Możemy iść do łazienki, skoro inni ludzie Ci przeszkadzają i wtedy Ci udowodnię, że mam tą bliznę.
- W łazience? To aż się prosi o plotki i głupkowate spojrzenia tych, którzy nas zobaczą.
- Przejmujesz się tym, co inni pomyślą?
- Z natury nie, ale nie chciałabym tu przyjść następnym razem z łatką laski, która dała się przelecieć w łazience mimo, że to w ogóle nie byłoby zgodne z prawdą. Ale plotki się szybko rozchodzą i nikogo nie będzie obchodziło, czy prawdziwe czy nie.
Wzruszyłam lekko ramionami i upiłam kolejny łyk piwa. Dzisiejszego wieczora co prawda było dużo ludzi, jak na piątek przystało, ale na szczęście byli bardziej zajęci sobą, niż szukaniem taniej sensacji. Mimo to - nie chciałam prowokować.
- Nie wydaje mi się, aby tak o Tobie myśleli.
- Pokażesz mi tą bliznę innym razem. I na pewno da się wytłumaczyć jej pochodzenie. Mogłeś się przewrócić, jak byłeś mały i nie pamiętasz o tym. Ty i żołnierz, pff, nie wyobrażam sobie tego połączenia.
- Nie wierzę, Ty naprawdę się ze mnie nabijasz!
Próbował mówić poważnym tonem głosu, ale za nic mu to nie wychodziło. Roześmiałam się wesoło i odchyliłam głowę do tyłu, śmiejąc się jeszcze bardziej.
- Wcale nie. - odpowiedziałam, kiedy już opanowałam atak śmiechu. Spojrzałam na niego poważnie i uśmiechnęłam się szeroko.
- No dobra, pośmialiśmy się, ale nadal mi na odpowiedziałaś na pytanie.
- Ach, Christian, jakiś Ty czepliwy! Miałam na dziś inne plany, które zmieniły się w ostatniej chwili. Trochę się zawiodłam a wiedziałam, że sama w piątkowy wieczór nie wysiedzę w domu, dlatego zadzwoniłam do Ciebie. Mogłeś się nie zgodzić, albo zwyczajnie mieć inne plany, dlatego ciesze się, że jednak jesteś. Wystarczy?
- Moja żona pojechała w podróż służbową, więc gdybyś nie zadzwoniła, oglądałbym telewizję. Ale zanim dam Ci spokój pozwól, że zapytam... czy tymi planami na dziś był Louis, a zmieniło je spotkanie ze znajomą?
Tym razem byłam naprawdę zaskoczona i moja mina musiała zostać zauważona przez Christiana. Zdumienie i zaskoczenie, to teraz odczuwałam.
Louis mnie okłamał?
- Nie wiedziałeś zatem, że z kimś miał się spotkać?
- Wiedziałam. Nie wiedziałam tylko, że chodzi o znajomą. Znajomą o imieniu Josh.
Westchnęłam głęboko i zatopiłam wargi w piwie, tym razem wypijając kilka łyków piwa. A zatem Louis spotkał się z kobietą i zataił przede mną ten fakt.
Nie, wcale nie byłam zła. Przecież oboje byliśmy dorosłymi ludźmi i przede wszystkim wolnymi, mogliśmy się spotykać z kim tylko chcieliśmy. Miał takie samo prawo spotkać się z tą "znajomą' tak samo, jak ja teraz z Christianem. Przecież z Louisem tylko pocałowaliśmy się w spiżarni o północy w Nowy Rok. Myślałam, że ten pocałunek znaczył coś więcej, z tego rodzaju; "Nie jesteśmy parą, ale to jest coś więcej niż przyjaźń", nie tylko dla mnie ale także dla Louisa. Pocałunek mówiący, że jesteśmy na dobrej drodze ku sobie i teraz będzie znacznie łatwiej umówić się ze sobą na kawę, kolację, cokolwiek. Ale widocznie pomyliłam się. Nie powinnam była niczego po ty pocałunku niczego od niego oczekiwać. Właściwie, to nie oczekiwałam niczego konkretnego. Teraz miało wszystko dziać się naturalnie, w odpowiedniej kolejności. Niczego sobie nie obiecywaliśmy, ani także nie przysięgaliśmy wyłączności, ale to mnie jednak gdzieś w sercu zabolało.
Do jedynej rzeczy, do której Louis nie miał prawa, to okłamywanie mnie.
Skoro skłamał w tej sprawie i jego "znajoma" nazywała się Josh to znaczy, że musiała być dla niego kimś więcej, niż znajomą. Którą chciał przede mną zataić? Ale po co? Przecież w jego mniemaniu ten pocałunek nic nie znaczył, między nami wszystko pozostało tak, jak było. Nie musiał zmyślać.
- [T.I.], cholera... tak mi przykro. Myślałem, że wiesz.
- Tak, teraz już wiem.
- Jesteś na mnie zła? Przepraszam, ja...
- Ty mnie nie okłamałeś, Christian.
- Myślałam, że Wam na sobie zależy...
- Też tak myślałam.
- Widzę na Twojej twarzy zawiedzenie, a na pewno by go na niej nie było, gdyby Louis był Ci obojętny... Naprawdę nie wiem co z tym gościem jest nie tak... - spojrzałam pytająco na niego, nie bardzo rozumiejąc co chce przez te słowa mi powiedzieć. - Kiedy Louis mi powiedział, że spotyka się dziś wieczorem z Izzy pomyślałem, że super, spotkanie z dawnym znajomym jest świetną okazją do wspominania. W liceum byli najlepszymi przyjaciółmi, dogadywali się we wszystkim. Zaczęło między nimi iskrzyć, gdy liceum się kończyło, więc nic z tego nie wyszło na dłuższą metę. Ale Ty też jesteś moją przyjaciółką i znając Twoją perspektywę, jestem na niego wściekły, że Cię okłamał.
- Przepraszam, nie chciałam się wprawiać w zakłopotanie. Louis w końcu jest Twoi przyjacielem od lat, a ja... od miesiąca?
- Przyjaźń nie jest pretekstem do chwalenia każdego jego czynu.
Westchnął i przysunął się ze swoim krzesłem nieco bliżej mnie, obejmując mnie ramieniem.
- Na miejscu Louisa już dawno bym się z Tobą umówił na coś konkretnego, a nie flirciki w pracy i wywoływanie zazdrości przez spotkanie ze znajomą. To dziecinne i naprawdę nie wiem, przed czym się wstrzymuje.
- Może przeze mnie. Na początku znajomości dałam mu jasno do zrozumienia, że nie interesuje mnie romans z kolegą z pracy.
- Wiesz co? Wydaje mi się, że nawet to by mu nie przeszkodziło w zdobyciu Cię, gdyby zacząłby działać i starać się o Ciebie na każdym kroku. Gdy facetowi zależy... kobiece "nie" traci na znaczeniu.
- Chyba nie zależało mu tak bardzo, skoro bez problemu przyszło mu okłamanie mnie.
- Hej, tylko bez żadnych smutków.
- Nie, ja nie jestem smutna. Tylko trochę wściekła. W połowie to moja wina, że go od siebie odpychałam i bałam się zaangażować w związek z nim, tylko ja tego nie rozumiem, dlaczego pocałował mnie w Nowy Rok o północy... dlaczego na początku tygodnia pogrywał ze mną na blacie w restauracji po pracy, skoro miał się spotkać z inną i to przede mną zataić? Chyba jestem na takim etapie w życiu, że chciałabym wiedzieć na czym stoję, znudziły mi się relacje na kilka dni, ta chwilowa chemia. Chciałabym konkretne "tak, będziemy się o nas starać" albo "nie, byłaś zwykłym zauroczeniem, szukam kogoś innego". Dałam mu jasno do zrozumienia, że ja jestem na tak, a on nagle zmienia zdanie... Co jest ze mną nie tak? Zewnętrzny, pozorny chłód tak szybko odstrasza ode mnie ludzi?
Christian westchnął i przysunął się jeszcze bliżej mnie, chcą powiedzieć mi coś, co nie dotarłoby do trzeciej pary uszu w tym lokalu.
- Nie myśl, że Louis jest tego typu człowiekiem, bawiącym się uczuciami innych. Mógłby, miał do tego predyspozycje, bo został kiedyś bardzo skrzywdzony i nie łatwo mu jest zaufać ponownie.
- Nie oceniam go przez pryzmat tego konkretnego przykładu. Ktoś go skrzywdził w przeszłości? Wydaje się takim pełnym energii i optymizmu człowiekiem, nie do złamania.
- Było to dość dawno, teraz już łatwiej mu jest znieść, ale myślę, że jego powinnaś spytać, jak teraz wyglądałoby jego życie. A uwierz mi, Louis teraz a Louis sprzed kilku lat, to osoby toczące zupełnie inne życia.
Każdy, bez wyjątku, ma przeszłość, swoją historię, I nie ze wszystkimi się nią musi dzielić, ale fakt, że tego nie robi nie znaczy, że jest czysty jak łza. Każdy z nas kogoś kocha, czegoś się boi, a także coś stracił. Jednak niektórzy bardzo dobrze to ukrywają i potrzeba czasu, by się tego dowiedzieć.
- Do tego potrzeba jednak zaufania. Nie podejdę do niego w pracy i nie zapytam "Hej, Louis, kto Cię kopnął w tyłek w przeszłości?". Do takiego zaufania nam jeszcze daleko.
- Ale jesteś pierwszą kobietą od dawna, do której zechciał się zbliżyć. - zerknęłam na niego kątem oka i uniosłam powoli jedną brew. - Znam Louisa od dawna. Nie wiem o jego życiu uczuciowym wszystkiego. Nie jesteśmy kobietami, nie analizujemy tego, nie rozkładamy na czynniki pierwsze. Wieloletnia przyjaźń do czegoś zobowiązuje jednak. I mam coś takiego, co nazywa się oczy i chętnie ich używam. Odkąd zaczął pracę w restauracji jest weselszy, częściej się uśmiecha i wiesz o nim więcej, niż ktokolwiek inny. Zauważyłem to już, kiedy przynieśliście suflety do naszego stolika. Nie wydaje mi się, by Louis takie rzeczy robił, kiedy nie jest zakochany, ale dziś naprawdę zrobił mi zagadkę...
- Powiedziałeś, "kiedy nie jest zakochany"? Coś sugerujesz?
Spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami, nie dowierzając moim słowom. Czyżbym powiedziała coś głupiego, niejasnego?
- Że Louis się w Tobie zakochał? Proszę Cię, [T.I.], ślepy by to zauważył. A Ty co myślałaś?
Pokręciłam z niedowierzaniem głową i wzruszyłam ramionami.
- Zwykłe fizyczne przyciąganie.
- To coś znacznie więcej.
Miłego czytania, Merci x
niedziela, 3 lipca 2016
Louis cz.8
Dobry humor nie opuszczał ludzi odwiedzających naszą restaurację w okresie poświątecznym, tuż przed Nowym Rokiem. Czas spędzony z rodziną pozytywnie wpływa na ludzi i ta aura utrzymuje się jeszcze przez jakiś czas. Święta dobrze robią ludziom, stają się nieco spokojniejsi, mniej podatni na stres i nieprzyjemności przez co w takie dni znacznie lepiej człowiek się czuje w miejscach, gdzie jest bardzo dużo ludzi. Ich życzliwość sięga zenitu i gdyby nie święta, które minęły, moglibyśmy zacząć podejrzewać, że coś kombinują. W restauracji te chwilowe zmiany są niemal namacalne. Goście zawsze byli dla siebie mili, ale w tym czasie wykazywali się jeszcze większą uprzejmością i wyrozumiałością dla personelu, ale także dla innych gości. W kuchni jest podobnie - nikt nie krzyczy na siebie tak głośno, gdy komuś coś nie wyjdzie lub nie wyjdzie wystarczająco dobrze; podawanie komuś rzecz, o którą prosił nagle nie jest tak irytujące i męczące, a żarty, które sobie opowiadamy, nagle wydają się bardziej zabawne, a nasz śmiech roznosi się nawet po sali, gdzie siedzą goście. To niesamowity czas, uwielbiam go, jednocześnie żałując, że ludziom potrzebny jest konkretny powód bądź specjalna okazja o tego, by być miłym i uprzejmym dla innych ludzi. Choć nie zniosłabym tego, gdyby święta trwały codziennie (w przeciwieństwie do dzieciaków, które uwielbiają prezenty) tylko po to, by ludzie mieli pretekst do zmiany nastawienia ze złego bądź obojętnego na dobre, wcale nie pogardziłabym, gdyby ludzi po dwóch tygodniach nie zapominali trzech podstawowych i jakże łatwych do zapamiętania słów: "Dziękuję, proszę, przepraszam". Te słowa dla kogoś może wydają się niczym wielkim, niczym znaczącym bądź zbyt istotnymi, aby je wypowiadać na głos. Jednak od razu robi się milej na duszy, gdy ktoś ich świadomie używa. Myśląc nad tym głębiej podczas szatkowania kapusty dochodzę jednak do wniosku, że takie zachowanie wchodzi w skład "magii świąt". Ciężko by było mówić o tej magii i atmosferze, skoro panowałaby ona codziennie przez okrągły rok. To właśnie czyni te kilka dni "magicznymi". Są rzeczy, które zarezerwowane są tylko na święta.
- Jak smakowało ciasto Twojemu tacie? - usłyszałam głos Louisa tuż przy swoim uchu, od którego dreszcz przebiegł mi wzdłuż pleców, a już po chwili obok mojej deski wylądowała jego deska z mięsem oraz przyprawami, które trzeba było zamarynować. Kątem oka widziałam, że się zbliża i oczekiwałam zbliżenia, jednak jego efekt zaskoczył nawet mnie.
Na jego pytanie pogrążyłam się na chwilę we wspomnieniach z pierwszego dnia świąt, kiedy mój tata spróbował owego wspomnianego ciasta.
"- Mmmm, jakie pyszne. Dawno nie jadłem tak pysznej szarlotki. Naprawdę. Choć moje sąsiadki, które lubią częstować mnie swoimi wypiekami i robią to tak często, że niedługo nie zmieszczę się w swoje ulubione spodnie, pieką wyśmienicie, to jednak ta szarlotka przebiła je wszystkie. - uśmiech na mojej twarzy stawał się z każdą chwilą coraz większy słysząc te miłe słowa od taty. Tak bardzo za nim tęskniłam. Często żałowałam, że przeprowadziłam sie tak daleko od rodzinnego miasta, tak daleko od taty, choć wiedziałam że raczej powrót nie wchodził w grę, przynajmniej nie teraz. Ale dla takich chwil, kiedy mogłam go uściskać za wszystkie czasy, podarować mu prezent kupiony kilka dni wcześniej, wspólnie zjeść coś, co akurat wtedy przywoziłam i w zamian zobaczyć tylko jego szeroki uśmiech oraz radość w oczach... to było nie do zastąpienia. To była "magia świąt", dzięki której czułam, że wszystko w życiu mogę osiągnąć, jeżeli tylko przy mnie będzie mój tata oraz jego uśmiech, dający mi więcej siły niż hektolitry napojów energetycznych. - Sama je upiekłaś?
- Właściwie to nie. Właściwie tak, tylko że... Ew, od początku. Przepis na ciasto dostałam od swojego szefa, a wykonałam go ja. On tylko oceniał, czy wszystko robię w porządku i czy dobrze smakuje.
Już zdążyłam zaważyć błysk w oku taty, gdy wspomniałam o Louisie. Równie dobrze mogłabym zwyczajnie powiedzieć, że dostałam przepis od kolegi z pracy, by dać tacie powód do zmiany tematu na ten konkretny. Czasami zachowuje się jak te ciotki podczas spotkań rodzinnych, które przy pierwszej lepszej okazji pytają o "młodego kawalera, który pojawił się na mojej drodze życia", jest ciekawy czy z kimś zaczęłam się spotykać, ale w przeciwieństwie do tych ciotek, nie jest to dla niego temat numer jeden, o który musi pytać zaraz po moim przyjeździe. Zapyta zawsze, gdy wejdziemy na pobliski temat, by mógł do niego nawiązać bez ryzyka, że tak gwałtownie zmienia temat. Wiem, ile dla niego znaczy to, bym wreszcie znalazła dla siebie kogoś lojalnego, szczerego w uczuciach, który nie zawiedzie mnie i nie zdradzi. Martwi się ze względu na swoją przeszłość z kobietą, która mnie urodziła, ale także na moje już małe, choć nieprzyjemne "doświadczenia". Nie mam mu tego za złe, ale za każdym razem robi się niezręcznie, gdy odpowiadam zawsze tak samo, czyli z nikim się nie spotykam.
- W takim razie musisz mu specjalnie ode mnie podziękować za ten przepis, bo tym ciastem akurat mógłbym się zajadać dopóki w sklepie nie zabraknie spodni w moim rozmiarze.
Roześmiałam się i mocniej owinęłam się swetrem, ponieważ rano w domu wciąż było chłodno.
- Na pewno podziękuję. A w międzyczasie, w oczekiwaniu na kolejny mój przyjazd, mogę Ci co jakiś czas przysyłać kurierem blaszkę ciasta, byś miał czym się zajadać rano do kawy. A tym natrętnym sąsiadkom podziękuj, bo jesteś w związku już z inną kobietą, więc sobie niech nie wyobrażają nie wiadomo czego.
- Gdybyś tu była częściej na pewno byś się z nimi rozprawiła. - zażartował, siadając na krześle przy stole.
- A no pewnie. Siedzą za dużo w domach i zaczyna im się już nudzić, więc czepiają się każdego, kto akurat będzie w pobliżu i już tak się trzymają, jak rzep psiego ogona. Wiedzą w ogóle, że nie mają już szans?
- Nieraz już widziały mnie w towarzystwie Frances, jak przyjeżdżała i pewnie jak odjeżdżała w środku nocy, bo zawsze siedzą w tych oknach jak monitoring, ale szczerze mówiąc nie wiem co musiałbym zrobić, aby przestały się tak zachowywać. Słowa straciły już swoją moc.
To zadziwiające zdać sobie sprawę z tego, że mój tata ma lepsze życie uczuciowe ode mnie. Co jednocześnie nie oznacza, że nie powinien go mieć w ogóle tylko dlatego, że moje kuleje. Ciesze się, że odważył się spotkać z kobietą, z którą teraz wiąże poważne plany na przyszłość. Zawsze chciałam, by sobie kogoś znalazł. Wciąż jest młody, nie skończył jeszcze nawet pięćdziesiątki, jeszcze wiele przed nim.
- Przede wszystkim muszą wiedzieć, że nie jesteś na każde ich zawołanie. Jak kilka razy nie odbierzesz telefonu za pierwszym razem, czy nie otworzysz drzwi zanim zdążą wcisnąć dzwonek drugi raz, to się chyba nic złego nie stanie, prawda?
- Słoneczko, z takimi osobami trzeba powoli.
- A może właśnie niekoniecznie. Ale ja mam trochę inny charakter, po prostu nie lubię, jak ktoś wpycha się tam, gdzie jest niemile widziany i jeszcze zachowuje się tak, jakby nic do niego nie docierało.
Kiedyś ojciec wspomniał mi, że swoim zachowaniem bardzo przypominam mu moją matkę. Byłyśmy pod tym względem do siebie bardzo podobne - uparte, czasami szybciej mówiące niż myślące. Było to w czasie mojego nastoletniego buntu, kiedy z tęsknoty za brakiem matki, przerzuciłam się na nienawiść na nią za opuszczenie mnie, nienawidzenie wszystkiego co kiedykolwiek było z nią związane. Po tych słowach nie odzywałam się do ojca przez prawie tydzień. Teraz wiem, że to było głupie. Przecież to niczyja wina, że jestem bardzo do niej podobna pod pewnymi względami, skoro mam jej geny.
- Dobrze, słoneczko, porozmawiamy o tym innym razem. Teraz są święta, chcę się nacieszyć Twoją obecnością, zanim wrócisz do siebie.
- A Frances dziś do nas dołączy?
- Tak, tylko że dopiero popołudniu. I lepiej nie mów jej, że przepis dostałaś od swojego szefa.
A to dopiero mnie zaskoczyło.
- Dlaczego?
- Bo już wtedy zupełnie nie da Ci spokoju, zasypię Cię lawiną pytań!
Roześmiałam się i włączyłam przycisk od czajnika elektrycznego, by zagotować wodę na kawę.
- Nie będzie pytać, bo nie ma o czym mówić, tato.
- Ale chyba coś jednak jest na rzeczy, prawda [T.I.]?
- Nie, tato. Gdyby było, na pewno dowiedziałbyś się pierwszy. Poza tym romans w pracy... mogłyby być z tego kłopoty.
- Myślę, że niekoniecznie. A ten przepis? Każdemu go dawał?
- Nie, ale to nic nie oznacza. Razem pracujemy, to normalne, że sobie pomagamy i wymieniamy się przepisami. Dlaczego od razu każdy zakłada, że coś musi być między nami?
- Czyli... nie jestem pierwszy? Skoro tak, to musi coś się dziać. Czasami najważniejsze jest niewidoczne dla oczu."
- Bardzo mu smakowało. - odpowiedziałam wreszcie, kiedy wróciłam myślami na ziemię. Miałam wrażenie, że trwało to dokładnie tyle, ile trwała nasza rozmowa w rzeczywistości, jednak okazało się, że była to zaledwie chwila, którą Louis poświęcił na wpatrywanie się we mnie w oczekiwaniu na odpowiedź. - Mogę nawet powiedzieć, że był zachwycony. Ciasto zrobiło konkurencje dla ciast, którymi częstowały go jego natrętne sąsiadki. Zastanawiam się, czy by mu nie wysyłać go co jakiś czas kurierem czy coś takiego, albo zwyczajnie dać przepis jego partnerce, która jest znacznie częściej u niego niż ja. Chyba nie masz nic przeciwko, jeżeli bym się tym przepisem podzieliła z moją przyszłą macochą?
- Nie, oczywiście, że nie. Sam ten przepis dostałem od pewnej miłej pani, z którą już niestety nie utrzymuję kontaktu, więc nie jest on całkowicie mój. A jeżeli ma rozpieszczać Twojego tatę...
- Tak, na pewno byłby zachwycony. Tak się nim zajadał, że gdybym go nie powstrzymała, dla Emily już nic by nie zostało.
Uśmiechnęłam się i wykonałam kilka ostatnich ruchów nożem, kończąc szatkowanie kapusty. Wyczyściłam nóż i przełożyłam kapustę do średnich rozmiarów garnka, by się zaczęła dusić. Była ona dodatkiem tylko do jednego dania, więc wiele nie było nam trzeba.
- Emily to... - uniósł brew do góry, zerkając na mnie.
- Tak się nazywa jego partnerka.
- Myślałem, że to ktoś z Twojej rodziny.
- Teoretycznie już do niej zależy, choć jeszcze się nie zdecydowali na poważniejszy krok.
Właściwie nie mam pojęcia, dlaczego akurat jemu mówiłam te rzeczy, ale skoro zapytał, to mogłam już odpowiedzieć i nie doszukiwać się w tym drugiego dna.
Między nami zapadła cisza, którą przerywały jedynie dźwięki pochodzące z kuchni, czyli dźwięki towarzyszące nam codziennie w dniach pracy od pierwszej chwili, do prawie zamknięcia restauracji. Do poszatkowanej kapusty naszykowałam jeszcze kilka warzyw, które obrałam i zaczęłam kroić w paski.
- Czy Twoja pasja z młodych lat do pieczenia ciast choć trochę się w Tobie przypomniała? - zapytał Louis, a ja już nie musiałam się zastanawiać nad odpowiedzią nad tym pytaniem.
- Myślę, że trochę tak, choć może jeszcze nie aż tak, by każdą wolną chwilę poświęcać na przygotowywanie tych słodkości. Uśmiech taty przypomniał mi, dlaczego w ogóle zaczęłam swoją przygodę od pieczenia, a mianowicie radość na twarzach tych, których częstowałam, gdy już mój wypiek mi wyszedł i nie musiał lądować w koszu. I teraz na pewno chcę, byśmy na naszym kursie się na tym skupili. Teraz czuję, że moje gotowanie jest pełne, że poszerzam horyzonty i zapełniam to, co było puste w mojej karierze. Dziękuję, że przypomniałeś mi o tym uczuciu.
Uśmiechnęłam się do niego szerzej, gdy nasz wzrok się skrzyżował. Do tej pory broniłam się jak mogłam przed tym, byśmy na naszym małym kursie zaczęli piec ciasta, ciasteczka i inne słodkości, ale dopiero teraz zauważyłam, że to był błąd. Choć pieczenie wiązało się z tym, że trzeba było trzymać się przepisu, dokładnie przestrzegać miar składników, a jakiekolwiek uchybienia mogły tylko w niewielkim stopniu odstawać od przepisu, to jednak satysfakcja z wyniku ostatecznego jest nie do opisania. Poza tym, nic nie zastąpi smaku ciasta upieczonego własnoręcznie od tego, który został zakupiony w sklepie.
- Nie masz za co dziękować. Cieszę się, że w końcu dałaś się przekonać i czas, który na to poświęciliśmy, nie był stracony, a wręcz owocny.
- Może masz jeszcze jakiś przepis, którym mógłbyś się ze mną podzielić, bym wykonała go pod Twoim czujnym okiem?
- Oj uwierz mi, mam bardzo wiele przepisów, ale na wszystko przyjdzie odpowiednia pora. Wierzę, że wiedząc, co masz zrobić, teraz udałoby Ci się bez problemów, ale czasem nawet najlepszym zdarzają się pomyłki w robieniu tego samego codziennie.
- Wierzę.
- [T.I.], mogę Cię do siebie prosić na chwilę? - usłyszałam za sobą głos Cassie. Odwróciłam się i dostrzegłam przyjaciółkę, która macha do mnie i wykonuje ręką gest przywołujący.
Odłożyłam nóż na bok i umyłam dokładnie ręce, by pozbyć się zapachu warzyw, nim poszłam do Cassie. Nie miałam pojęcia, o co dokładnie chodziło, ale najprawdopodobniej było to związane z jutrzejszym Sylwestrem organizowanym także w naszej restauracji. Wydarzenie to tutaj było niemal magiczne, choć osobiście nie zazdroszczę osobom, które chciałyby tu spędzić Sylwestra. Czekanie na to wydarzenie w tym miejscu trwa jeszcze dłużej niż czekanie na rezerwację. W końcu Sylwester jest raz w roku, a dni w których można zjeść tu kolacje, jest mniej więcej 340 razy większe.
Podeszłam do Cassie, od razu otrzymując od niej małe, foliowe opakowanie, przez które zobaczyłam... kołnierzyk?
- Co to jest? - zapytałam, nie do końca wiedząc, w jakim celu to dostaję.
- To jest strój na jutrzejszy wieczór. Czarna sukienka szyta na miarę oraz fartuszek. Faceci mają czarne koszule.
- Nie bardzo rozumiem. W tamtym roku przecież mieliśmy normalny strój i nikomu nie przeszkadzał.
- Ale w tym roku Greg ma inną wizję Sylwestra. Chce, by kucharze także mieli przyjemność z tej imprezy i zaplanował, byśmy o północy wszyscy razem wznieśli toast, dlatego musimy jakoś ładniej się prezentować. Możesz być spokojna, sukienka nie jest za krótka, jest prosta i prezentuje się fantastycznie, więc nawet nie zauważysz, że nie masz zwykłego kitla.
- Nie jestem przekonana do tego pomysłu. Mamy gotować, a nie wyglądać, ale nie będę też się sprzeciwiała, to w końcu decyzja Greg'a. Skoro tak chce... niech tak będzie.
- Dobrze, że się zgadzasz. Wystarczy mi już kłopotu z tym, że wszystko kazał mi załatwić, więc wolałabym nie słyszeć, że komuś się nie podoba.
Uśmiechnęłam się lekko i już skierowałam się do pokoju socjalnego, kiedy Cassie jeszcze mnie zatrzymała.
- Tylko nie zakładaj jutro tego od razu. Będzie mnóstwo rzeczy do naszykowania, jeszcze się pobrudzisz. Te sukienki mamy włożyć jak już goście będą przybywać.
- Jasne jak słońce, szefowo.
Odchodząc puściła mi oczko, a ja w końcu trafiłam do pokoju socjalnego, gdzie włożyłam sukienkę do swojej torby. Napiłam się jeszcze łyka wody i wróciłam do pracy. Niektóre rzeczy związane z jutrzejszym Sylwestrem trzeba było zacząć przygotowywać już dziś.
Dłońmi wygładziłam materiał sukienki, kiedy już ją założyłam i przejrzałam się w lusterku, które było w łazience. Nie widziałam się w całej okazałości, ale to w zupełności wystarczyło by ocenić, czy mogę w takim wydaniu wyjść do kuchni, czy zaprotestować i pracować w brudnym kitlu. Jednak uznałam, że dzisiejszy dzień jeszcze nie jest tym odpowiednim na wznoszenie buntów bez wyraźnych powodów i uśmiechnęłam się do swojego odbicia. Prezentowałam się naprawdę dobrze. Na tyle, by podobać się samej sobie. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałam na sobie ubranie tak ładnie podkreślające moją figurę i jednocześnie bym była w takim stroju wystawiona na widok publiczny. Musiałam przyznać nawet, że ta decyzja Greg'a naprawdę była dobra. Chyba mogłam się w takim wydaniu pokazać w kuchni, a potem na sali pełnej gości. A propos pokazywania się - czas najwyższy. Byłam ostatnią osobą, która miała się przebrać, więc już wszyscy czekali tylko na mnie, aż wreszcie oficjalnie będziemy mogli uznać Sylwestra za rozpoczętego.
Wzięłam swoje rzeczy złożone i spakowane do torby tak, by mi się nie pogniotły i wyszłam z łazienki, wracając do pokoju socjalnego, gdzie mogłam ją zostawić. W pomieszczeniu nikogo nie zastałam, ale zaraz po moim wejściu usłyszałam, jak drzwi otwierają się, wydając z siebie ciche skrzypnięcia i zaraz zamykają się z powrotem. Odwróciłam głowę i dostrzegłam Cassie. Uśmiechnęłam się do niej i wyprostowałam, wykonując pełny obrót wokół własnej osi, by zaprezentować się w całej okazałości.
- Widzisz? Leży fantastyczne. I pierwszy raz mam ochotę pochwalić Greg'a za jego zwariowany pomysł. Jest bardzo wygodna i wyśmienicie się w niej czuję.
- Tak, to akurat prawda, materiał jest świetny, ale nie, nie o tym chciałam z Tobą porozmawiać.
Jej ton głosu brzmiał nieco zbyt poważnie. Zupełnie nie pasował do tej atmosfery, która nam towarzyszyła podczas całego popołudnia w przygotowaniach do imprezy, jakby właśnie w tej chwili stało się coś poważnego. Przyjrzałam się dokładniej jej słodkiej, nie zdradzającej w żaden sposób wieku twarzy, lekko przechylając głowę na bok.
- Co się dzieje?
- Nawet nie wiem, od czego powinnam zacząć, aby nie zabrzmieć, jakbym się żaliła, czy miała do Ciebie o coś pretensje... - zmieszana siadła na kanapie, kładąc swoje dłonie na kolanach. Zachowywała się co najmniej dziwnie i zaczęłam się obawiać, że naprawdę coś jej dolega bądź jakaś myśl nie daje jej spokoju. Natychmiast przysiadłam obok niej.
- Mów natychmiast co się dzieje, bo zaraz oszaleję...
- My... my nadal się przyjaźnimy, prawda? - zapytała tak słabym głosem, że gdybym nie wiedziała, że to mówi ona, miałabym podstawy sądzić, że to nie ona!
- Cassie, co Ci przyszło do tej blond główki? Oczywiście, że się przyjaźnimy. Nic się nie zmieniło.
- I nadal mówimy sobie wszystko?
- Tak... znaczy ostatnio niewiele miałyśmy dla siebie czasu i mam Ci trochę do opowiedzenia, ale nie mam poza tym żadnych sekretów przed Tobą. Wiesz o mnie znacznie więcej, niż mogłabym sobie tego życzyć... Dlaczego w ogóle tak pomyślałaś?
- Właśnie ze względu na to. Ostatnio prawie o ogóle nie rozmawiałyśmy, w kuchni co prawda zawsze się mijamy, ale przed czy po pracy nie rozmawiałyśmy twarzą w twarz, ani nawet przez telefon... to dziwne zwłaszcza, że przedtem zbierałam od swojego męża ciągły opieprz za to, że za długo rozmawiamy przez telefon.
Nawet nie sądziłam, że naprawdę do tego doszło i tyle minęło czasu, że już prawie zapomniałam, jak to jest, a teraz jedyne co mi zostało, to pomyśleć "kiedyś rozmawiałyśmy codziennie". Wiele czynników od tego zależały. Przez mały kurs z Louisem mam mniej wolnego czasu dla siebie co oznacza, że mam mniej czasu także dla Cassie. Kiedy już mam wolną chwilę, jestem zbyt zmęczona, by ruszyć nawet dolnym palcem u nogi, a co dopiero dzwonić do swojej przyjaciółki, słuchać jej i używać kilkudziesięciu mięśni, by się zaśmiać, nie mówiąc już o tym, że ja także miałabym coś mówić. W jednej chwili zrobiło mi się strasznie głupio, że mogłam kiedykolwiek do tego dopuścić, że moja jedyna przyjaciółka poczuła się przeze mnie zaniedbywana.
- Dzwoniłam do Ciebie kilka razy ostatnio w godzinach kiedy powinnaś być w domu, ale... nie było Cię. Coś dzieje? Tak się działo kilka dni z rzędu.
- Masz rację, coś się dzieje, ale proszę Cię, to nie jest jeden z tych krytycznych momentów, podczas których musisz obawiać się najgorszego i nie patrz tak na mnie. Po prostu to... czym się zajmuję, jest czasochłonne i wszystko Ci wyjaśnię, ale w spokojniejszym miejscu, gdy będziemy miały więcej wolnego czasu, dobrze. Nie oddzwaniałam, bo nawet nie miałam siły, przepraszam, Cassie, wynagrodzę Ci to.
- Wynagrodzisz mi to, mówić tutaj natychmiast, co się dzieje. Martwię się, [T.I.], cholera! W jakiś dziwny sposób czuję się za Ciebie odpowiedzialna.
- W jego obecności jestem bezpieczna. - Wymknęło mi się, nim zdołałam się powstrzymać. Kolejna rzecz, którą ponoć odziedziczyłam po matce. Za późno ugryzłam się w język.
- [T.I.], spotykasz się z kimś?! Dlaczego nic nie mówiłaś, przecież bym zrozumiała. Kim on jest? Jak się nazywa? Kiedy się poznaliście?
- Właśnie dlatego chciałam z Tobą porozmawiać o tym na spokojnie. - westchnęłam cicho, spodziewając się właśnie takiej lawiny pytań o każdy szczegół. - To nie są spotkania towarzyskie, jak sądzisz. Ja jestem u niego na kursie gotowania, a właściwie kursie podszkalającym. Za prawie miesiąc biorę udział w takim konkursie gotowania, a najlepsze danie wygrywa. To będzie nie byle jaka nagroda, a bardzo prestiżowa, która uzna mnie za prawdziwego kucharza. Nie oczekuje, że dzięki temu Greg będzie mnie uwielbiał i traktował jako najlepszego kucharza, bo robię to dla siebie, na przyszłość, takie wyróżnienie zawsze lepiej mieć niż nie mieć, w przypadku, gdybym zmieniała pracę, od razu znaliby moje kompetencje. Dlatego to jest tak czasochłonne.
Cassie wydawała się być zawiedziona informacją, że to jednak mały nieoficjalny kurs, a nie romans, jak to sobie wymarzyła w swojej główce.
- No dobrze, ale... powiesz chociaż, jak się nazywa?
Gdybym jej powiedziała, poleciałaby kolejna wiązanka pytań, z których nie wybrnęłabym już tak bardzo. Jednak miałam już w głowie ułożony plan, jak sobie z tym poradzić. Po pierwsze, powiedzieć jej imię naszego szefa kuchni, a następnie uciec z prędkością światła w stronę drzwi modląc się, że otworzą się, zanim blond wampirzyca żądna informacji mnie dopadnie. Na szczęście drzwi otworzyły się same, a nawet były na tyle uprzejme, że poprosiły mnie o coś, czego teraz potrzebowałam.
- [T.I.], mogę Cię prosić do kuchni? Jesteś mi potrzebna.
- Louis. - powiedziałam na tyle pewnym głosem, by Cassie zrozumiała, że to właśnie on jest moim przewodnikiem po kursie, a jednocześnie stwierdziłam fakt, jakim była prośba wypowiedziana właśnie przez niego. - Tak, już do Ciebie idę.
Podniosłam się z kanapy i zerknęłam na Cassie, nadal nie wiedząc, że właśnie jej powiedziałam jego imię!
- Cassie, porozmawiamy niedługo gdzieś na spokojnie, dobrze? Jutro restauracja będzie zamknięta, więc co powiesz na spotkanie wieczorem, gdy już odeśpimy dzisiejszą zmianę? Mam w domu trochę wina.
- Pewnie, ale...
- To się jeszcze zdzwonimy.
Posłałam jej szeroki uśmiech i jak najszybciej opuściłam pokój, aby nie musieć patrzeć na wyraz jej twarzy. To wcale nie należało do najłatwiejszych zadań i wiem, że Cassie potem będzie żądała wyjaśnień. I ma do tego prawo, jest moją przyjaciółką i opowiedziałabym jej wszystko, co leży mi na wątrobie, bo wiem, że jest godna zaufania i mimo, że lubi słuchać ploteczek, to sama nie zdradziła nigdy żadnego mojego sekretu. Nie musiałam jej nawet o to prosić, dlatego jest wspaniałą osobą. I w przypadku mojej relacji z Louisem jestem przekonana, że także mogę jej powierzyć ten sekret bez obaw, że za jakiś czas wszyscy współpracownicy będą wiedzieć i posyłać nam za plecami półuśmieszki. Irytuje mnie tylko jedno - zawsze, gdy coś jej opowiadam, ona jest o krok przede mną. Zanim zdążę coś dopowiedzieć, ona już ma wymyślone dwie lub nawet trzy alternatywne historie, jak to może się skończyć. W tym przypadku byłoby pewnie tak samo, dlatego wolałam jej o wszystkim opowiedzieć na spokojnie, bez ryzyka, że ktoś wejdzie do pokoju tak, jak właśnie zrobił to Louis - osoba, o której miałam mówić.
- Co się stało? - zapytałam, kiedy znaleźliśmy się już poza pokojem, jednak zanim otrzymałam odpowiedź, poczułam na swoim ciele czujny wzrok Louisa, który przesuwał się od góry w dół po wszystkich jego krawędziach, wybrzuszeniach oraz kształtach. Nieraz już czułam, jak uważnie taksuje moje ciało w pracy myśląc może, że o tym nie wiem, ale dzisiejszy dzień pod tym względem wyróżniał się z tego względu, że pierwszy raz poczułam się niekomfortowo, jakbym stała przed nim naga! - Coś nie tak z moim strojem?
Zapytałam cicho, dłońmi ponownie wygładzając materiał sukienki, z nerwów próbując ją także nieco zsunąć w dół, by nie patrzył w taki sposób na moje nogi. Ciekawe, co on też sobie w tej chwili myśli. Cóż, są dwie opcje. Albo mu się to podoba, i choć mu odmówiłam bliższej relacji, to jednak taka alternatywa sprawiłaby mi przyjemność, albo zwyczajnie uważa, że nie na moją figurę sukienki i właśnie mnie wyśmiewa za założenie jej. Ta druga opcja raczej by mnie nie uszczęśliwiła.
- Nie nie. Wszystko jest w porządku, tylko... chyba jeszcze ani razu nie widziałem Cię w sukience.
- I przerwałeś moja rozmowę z Cassie tylko po to, by mi o tym powiedzieć? - zapytałam z nutką rozbawienia w głosie.
- Oczywiście, że nie, ale gdybym wiedział, że prezentujesz się w niej tak fantastycznie, poprosiłbym Cię trochę wcześniej, by Ci się dłużej przyglądać...
Naprawdę?! Naprawdę nikt tego nie słyszał i naprawdę nikt nie słyszy tego, jak mocno w tej chwili bije moje serce?! To był jawny flirt, nie miałam co do tego wątpliwości, ale zaraz w myślach zaczęłam przeklinać samą siebie za to, że kiedy inni stali w kolejce po dar flirtowania, ja piekłam w tym czasie ciasteczka.
- Jeszcze masz na to całą zmianę.
- To już nie to samo.
- Może następnym razem Ci się uda.
- A kiedy będzie następny raz?
- Zapytaj Greg'a. To jego pomysł z noszeniem tych sukienek.
- Przecież nie ma odgórnego zakazu, że musisz przychodzić na co dzień do pracy w konkretnym stroju, więc dlaczego zawsze Cię w nich widzę?
- Po pierwsze, spodnie w pracy są wygodniejsze. Po drugie, jakbyś nie zauważył jest jeszcze zima, a ja chodzę do pracy pieszo. Zamiast mnie, przyszłaby kostka lodu w sukience. Nadal by Cię to pociągało?
Louis roześmiał się, a ja słysząc ten dźwięk docierający do mych uszu, szeroki uśmiech rozlał się na mojej twarzy jak jajko wbite na patelnie. Rękę uniósł do góry i oparł się o ścianę tuż nad moją głową, spoglądając na mnie nieco z góry.
- Dobrze, więc jako Twój szef życzę sobie, byś wraz z pierwszym dniem wiosny przyszła w sukience. Jesteś w stanie to spełnić?
- Byłabym w stanie spełnić nawet, gdybyś mnie o to nie prosił. Uwielbiam sukienki, tylko zwyczajnie nie chodzę w nich, kiedy pogoda nie odpowiada.
- Lubisz sobie komplikować życie, prawda?
Zaskoczona uniosłam brew do góry, uśmiechając się.
- A na jakiej podstawie wyciągnąłeś ten wniosek?
- Gdybyś naprawdę chciała założyć do pracy... mogłabyś wtedy przyjechać taksówką. Albo pięknie poprosić swojego wspaniałego szefa, który jadąc do pracy przejeżdża niedaleko Twojego mieszkania, aby podwiózł Twoją zacną personę w sukience samochodem z podgrzewanymi siedzeniami. Rozpatrzysz na przyszłość te opcje?
Tym razem to ja nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Ton jego głosu był znacznie głębszy, niż dotychczas, znacznie bardziej pociągający i seksowny, ale zupełnie nie pasował do przemówienia pod tytułem "Sposoby na noszenie sukienek w środku zimy". To stawało się jeszcze bardziej komiczne, gdy słyszało się takie rady z ust faceta, a nie, na przykład, przyjaciółki.
- Rozpatrzę, szefie. A teraz powróćmy do sprawy, dla której mnie poprosiłeś. O co chodzi?
- Ach tak, ta sukienka mnie na chwilę rozproszyła. - posłał mi swój najbardziej rozbrajający uśmiech pod słońcem, od którego lekko ugięły mi się kolana, ale w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach jestem pewna, że tego nie zauważył. - Choć jestem odpowiedzialny za przygotowanie wszystkich dań dzisiaj, to jednak do głównych dań przydzieleni zostaliśmy razem oraz jeszcze kilka osób, lecz z tamtymi już rozmawiałem, przyszła kolej na Ciebie. Ale jak wiesz, nie będę mógł się rozdwoić, wiec chciałbym, abyś sprawdzała dania wydawane z kuchni, gdy mnie nie będzie w pobliżu, a danie jest gotowe od dłuższej chwili.
- Louis... jesteś w ogóle świadom swoich słów?
- Oczywiście, że tak. Do północy nie możemy pić alkoholu.
- Ale Ty mnie właśnie mianowałeś swoją prawą ręką!
- Tak. I co w tym dziwnego? Słuchaj, [T.I.], przez ten cały okres naszego kursu już dużo u Ciebie zaobserwowałem, a nie z każdym wnioskiem się z Tobą musiałem dzielić. Wiem, że potrafisz doprowadzić danie do perfekcji i wiesz, co trzeba sprawdzić jako pierwsze, co świadczy o jego jakości. Znasz menu naszej restauracji na wylot, więc także wiesz, jak dania mają się prezentować. Wierzę, że dopatrzysz się każdego defektu, jeżeli takowy się pojawi, ale to rzecz jasna pięciogwiazdkowa restauracja, takie błędy rzadko mają miejsce. A więc... mogę na Ciebie liczyć?
- Cóż, ja... nie chciałabym popełnić żadnego błędu...
- [T.I.], starałaś się o stanowisko szefa kuchni, byłaś wtedy świadoma, że prześwietlanie każdego dania przed opuszczeniem kuchni, należy do podstawowego obowiązku, prawda?
- Jak najbardziej, tylko wtedy nikt by nade mną nie stał i nie patrzył mi na ręce.
- Teraz także nikt nie będzie stał. Ty podejmujesz decyzje w imieniu szefa kuchni, a ja nie będę miał czasu jej potwierdzać lub odrzucać, dlatego chcę byś mi w tym pomogła. Zgadzasz się?
- No chyba nie mam innego wyjścia.
Louis kiwnął głową i uśmiechnął się szerzej, w którym dostrzegłam także wdzięczność, choć w moim mniemaniu, nie miał powodów. Skoro mnie o to prosił, musiałam się postarać wykonać to zadanie najlepiej jak potrafię.
- Cieszę się. I wierzę, że dzisiejszego wieczoru żadne wadliwe danie nie opuści tej kuchni.
- Już tego dopilnujemy.
- Nie wątpię.
Opuścił wreszcie dłoń ze ściany, niejako dając mi więcej przestrzeni do odbicia się od ściany i ruszenia nieco chwiejnym krokiem do kuchni, gdzie wszyscy już zabierali się za przygotowanie przystawek.
- A, i jeszcze jedno. - odwróciłam głowę do tyłu w kierunku Louisa, który szedł za mną, a podstępny uśmieszek błąkał mu się na ustach. - Wszystkie macie takie same sukienki, ale na Tobie wygląda zdecydowanie najlepiej.
To już był drugi komplement dotyczący sukienki dzisiejszego dnia i to w przeciągu dziesięciu minut. I tym razem nie miałam w planach dyskutowanie z nim na ten temat, bo naprawdę czułam się w niej świetnie. Chyba jednak trochę wcześniej wypił, bo wcześniej nigdy nie zdarzyła mi się taka sytuacja. I to doprowadziło do tego, że poczułam gorąco na swoich policzkach. Rumieńce!
- Dziękuję, Louis. Miło o tym słyszeć, zwłaszcza z Twoich ust.
Zaakcentowałam słowo "Twoich". Posłałam mu najpiękniejszy uśmiech, na jaki tylko było mnie stać, ale nie dałam długo mu się przyglądać. Niemal natychmiast odwróciłam się i odeszłam od niego, dalej czując jego palące spojrzenie tym razem na plecach swojego ciała i nie tylko, czemu jeszcze nie miał okazji się przyjrzeć. Chyba muszę bardzo Greg'owi podziękować za ten pomysł z sukienkami.
Cassie, gdy tylko dowiedziała się, że podczas dzisiejszego wieczoru spełniam rolę prawej ręki Louisa stwierdziła, że spełniam się w tym, do czego dążyłam zanim Louis pojawił się w kuchni, a następnie tylko przelotnie wspomniała, że wie, iż to Louis jest moim nauczycielem na prywatnym kursie, a ponadto - nie mówiąc tego wprost, ale mocno sugerując i naprowadzając mnie - że nieco usłyszała z naszej rozmowy toczonej pod pokojem socjalnym, zanim jeszcze go opuściła i natychmiast zniknęła w tłumie kręcących się po kuchni ludzi zupełnie tak samo, jak ja przed rozpoczęciem sylwestra. Aczkolwiek ton jej głosu nie zdradzał złości, że nie zdążyłam jej jeszcze o tym poinformować, a raczej zaciekawienie i zaintrygowanie, która dała mi podstawę by zacząć bać się naszej rozmowy, w której będzie zadawała najbardziej intymne pytania. Albo będzie zachowywała się dość dwuznacznie lub mówiła coś w miejscach, gdzie będziemy razem z Louisem. Póki co rzadko mieliśmy ku temu okazję, cały czas się mijaliśmy, zajęci własnymi obowiązkami, więc dla mnie to działało na korzyść, ale kiedy goście opuszczą lokal... kiedy nie będzie już tyle pracy w kuchni... ciekawe, czy Cassie w taki sam sposób zaskakuje swojego męża.
Na pół godziny przed północą praca ustała. Podczas tego przyjęcia wiele jedzenia nie podawaliśmy, tylko ciepłe dania, których przygotowanie zajmowało najwięcej czasu, bo jednak były przygotowywane na świeżo, jednak wiele przekąsek było dostępnych w formie stołu szwedzkiego, więc goście nie mieli na co narzekać. Raz nawet miałam okazję pojawić się wśród gości na specjalne życzenie jednego z nich. Był to Christian we własnej osobie, który na powitanie - co dziwne - nie uścisnął mojej dłoni, jak to chciałam, ale przytulił mnie do siebie tak mocno, że zabrakło mi na chwilę tchu, to ucha jedynie szepcząc "Louis patrzy", na co zareagowałam kiwnięciem głowy. Chwilę porozmawialiśmy, cały czas śmiejąc się, co miało celowe działanie, a niedługo potem podeszła do nas jego żona. Wyglądała zupełnie tak, jak ją sobie wyobrażałam - najlepsza sukienka, najlepsza fryzura, najlepsze szpilki, torebka i makijaż, a jednak z charakteru była zupełnie inna. Wyobrażałam ją sobie trochę jako nadętą snobkę, ale okazała się bardzo przyjazną osobą. Miała do mnie jedną prośbę - żebym trzymała swoje rączki z dala od jej męża. Wypowiedziała je nie tak poważnie, jakby mogła powiedzieć zazdrosna żona, ale jednak wyczułam, że mówi jak najbardziej poważnie i nie zrezygnuje ze swojego męża tak łatwo.
I dobrze, nie miałam w życiowych planach rozwalanie komuś małżeństwa.
Po krótkiej rozmowie przeprosiłam ich i wróciłam do kuchni, zajmować się szykowaniem powoli kieliszków oraz szampana, które do tej pory były schładzane. Wtedy podszedł do mnie Louis i stanął obok, a spod ziemi wyrosła Cassie.
- Hej, moglibyście pomóc przynieść mi jeszcze trochę butelek szampana ze spiżarni?
- Wyciągnęliśmy już wystarczająco, nie będzie za dużo? - spytałam zdziwiona, że jeszcze było mało. Liczyłam na to, że Louis mnie poprze, ale to jedyna rzecz dzisiejszego wieczoru, na którą nie sprawował pieczy.
- To były dla gości, a jeszcze trzeba kilka przynieść dla nas. Chodźcie, ja sama nie wezmę wszystkiego, a z Wami będzie szybciej. Raz dwa, raz dwa, nie marudzić.
Nie pozostało nam nic innego, jak pójście za Cassie by przynieść jeszcze szampana, choć naprawdę zaczęłam się nieco dziwić, że tego szampana było za mało, a na dodatek poprosiła akurat nas. Minęła grupkę kucharzy, aby specjalnie podejść do nas. Wytłumaczyłam to sobie jednak tym, że dopiero przy nas sobie o tym przypomniała. Weszliśmy razem z Louisem do spiżarni i podeszliśmy do regału z alkoholami, sięgając po butelki z szampanem ułożone na samym końcu regału w miejscu, gdzie temperatura była nieco niższa, umożliwiająca idealne schłodzenie trunku zwiastującego Nowy Rok.
- Cassie, ile konkretnie butelek potrzebujemy?
Spojrzałam na swoje butelki, które wzięłam oraz zaczęłam liczyć, ile butelek wziął już Louis. Odpowiedziała mi tylko cisza. Razem z Louisem odwróciliśmy się w stronę drzwi, w których nie stała Cassie, tylko zwężający się kąt między ścianą na drzwiami, która oznaczała tylko jedno.
- Cholera jasna, Cassie!
Zanim odłożyłam butelki z szampanem i dobiegłam do drzwi, zdążyły się już zamknąć, a charakterystyczne klikniecie z zewnątrz kluczem oznaczało, że zamknięcie nas tutaj było celowym działaniem. Szarpałam za klamkę, by je otworzyć, uderzyłam kilka razy w metalowe drzwi, ale to wszystko na nic. Ta podstępna szuja zamknęła nas w spiżarni!
- Cassie otwórz te drzwi! Otwórz te cholerne drzwi!
Dalsze próby spełzły tylko na niczym. Wpatrywałam się kilka chwil w drzwi nie wierząc w to, co się właśnie wydarzyło. Za kilka chwil Nowy Rok, a ja powitam go zamknięta w spiżarni!? Pocieszała mnie jedynie myśl, że nie byłam w tej chwili sama.
- Nie wierzę, że mogła się posunąć do czegoś takiego... - odwróciłam się powoli do Louisa, który odłożył już butelki z powrotem na miejsce i stał bezradnie oparty o ścianę, wpatrując się we mnie. Westchnęłam cicho i podeszłam do niego, również opierając się o ścianę.
- Jak myślisz, wypuści nas chociaż na świętowanie Nowego Roku razem z resztą?
- Nie nastawiałabym się na to. Wydaje mi się, że zamknęłaby nas dużo wcześniej gdyby nie to, że od nas obojga zależało wydawanie posiłków z kuchni...
- Ale dlaczego w ogóle coś takiego jej przyszło do głowy? - zapytał,a ja nawet nie wiedziałam, jak ująć myśli w słowa, żeby mu to wyjaśnić. Wpatrywał się we mnie kilka chwil, najwyraźniej oczekując ode mnie skompletowania myśli.
- Słyszała naszą rozmową pod pokojem socjalnym. - odetchnęłam i zamknęłam oczy, by nie musieć widzieć zdziwionego wyrazu jego twarzy. - Zanim mnie poprosiłeś, mówiłam jej że ostatnio mam mało czasu przez nasz mały kurs. Nie zdążyłam jej powiedzieć, że właśnie z Tobą mam ten kurs, ale mogę Ci już teraz zagwarantować, że Cassie jest naprawdę godną zaufania osobą, nigdy by tego nie przekazała dalej. Ale niestety podsłuchała naszą rozmową pod pokojem i... widocznie musiała wyciągnąć z tego błędne wnioski.
- I dlatego nas zamknęła w spiżarni? Bo w rozmowie używaliśmy dwuznaczności, która była w formie... koleżeńskich przekomarzanek?
- Bo Cassie wierzy, że mamy się ku sobie. Od początku jest zdania, że między nami coś jest albo będzie.
Moment ciszy między nami uświadomił mi, że właśnie nasza rozmowa weszła na znacznie poważniejszy temat, ale tym razem nie mogę od niego w żaden sposób uciec. I może to jest właśnie moja szansa, aby wreszcie stawić czoła swoim lękom. Ludzie, którzy nie rozmawiają, mają problemy w swoich relacjach, kłócą się i rzadko wychodzą z tego bez szwanku. Przez brak rozmowy. Ja nigdy nie chciałam do takiej sytuacji doprowadzić, obiecałam sobie mówić wszystko, co mi leży na wątrobie osobie, której mam coś do powiedzenia, a co właśnie teraz robiłam? Unikałam rozmowy z Louisem jak diabeł wody święconej, ale teraz widzę, jak czasem dziecinnie potrafię się czasem zachować.
- I chce nas ze sobą "zeswatać"? Dobrze rozumiem?
- Tak, tylko... my nie jesteśmy już w podstawówce, by się w takie coś bawić. Zamykanie, popychanie na siebie, podrzucanie liścików, śmianie za plecami... to było zabawne piętnaście lat temu.
Westchnęłam głęboko i kopnęłam lekko pustą skrzynię stojącą obok mnie.
- Nie bądź na nią zła, [T.I.]. Widocznie zauważyła coś, co nam mogło umknąć i chciała nam w jakiś sposób pomóc.
- Czyli Ty jesteś szczęśliwy z tej sytuacji? Zamknięci w spiżarni na czas toastu z okazji Nowego Roku?
- Zachwycony nie jestem, zawsze mogło być lepiej, ale czy miejsce, w którym się znajdujemy zabrania nam wzniesienie toastu? W końcu mamy szampana pod dostatkiem i to nie tylko szampana! I oczywiście, nie jesteśmy sami.
Jego lekkie podejście do pracy pozwoliło mi na opanowanie się i spojrzenia na sprawę pod innym kątem, a zdobyłam się nawet na lekki uśmiech, widząc w jaki sposób uśmiecha się Louis. Faktycznie, pomysł Cassie był bardzo dziecinny i mam ochotę na nią za to nawrzeszczeć, ale z drugiej strony, mogę spędzić z Louisem trochę więcej czasu. Porozmawiać. Poopowiadać o czymś. Zbliżyć się.
Nie od razu jednak zdaliśmy sobie sprawę z jednej ważnej rzeczy, która powinna być nam znajoma już od dawna. Znajdowaliśmy się w spiżarni - miejscu, gdzie przechowujemy warzywa, owoce, a także wszelkiego rodzaju mięsa oraz nawet wina. Jak sprawić, by nie psuły się tak szybko? Nie potrzebowaliśmy biologa by powiedział nam, że to chłodna temperatura odpowiada za przedłużoną świeżość wszystkiego, co tu przechowywaliśmy, więc chłodnie otaczały nas praktycznie z każdej strony. Nie było zimno jak na mroźni, jednak nie było tu ani jednego miejsca, gdzie mogłoby być cieplej niż za drzwiami, więc za niedługo mogło nam się zrobić nieprzyjemnie chłodno. Póki jeszcze mieliśmy siły i chęci próbowaliśmy utrzymać stałą temperaturę, chodząc z jednego końca w drugi, robiąc pajacyki albo przysiady. Ryzyko, że tu zamarzniemy jest bardzo małe, wręcz znikome, ale chyba nikt nie lubi spędzać czas w zimnym miejscu, a my nie wiedzieliśmy, ile Cassie zamierzała nas tu przetrzymywać. Wystarczyło, by wywaliła nas za drzwi restauracji, tam też jest zimno i jest nawet śnieg, może ulepilibyśmy bałwana przy okazji!
- Powiedziałaś, że Cassandra wierzy, że mamy się ku sobie... - odezwał się nagle Louis po jakimś czasie trwania w jednym miejscu, bez chęci do dalszego wydeptywania ścieżki w spiżarni. Podniosłam głowę i spojrzałam na niego wnioskując, że jeszcze nie skończył wypowiedzi. Uniosłam jedną brew do góry dopiero teraz zaczynając się zastanawiać, sądząc po jego skupionej minie, ile myślał nad tym, co chciał mi powiedzieć. - A Ty jak uważasz?
- Cóż, ja...
- Spokojnie, to jest zwykłe pytanie. Nie oczekuję od Ciebie wiążącej odpowiedzi. Ani tego, byś odpowiadała niezgodne ze swoimi przekonaniami. Jestem po prostu ciekawy.
- Nie musisz się tłumaczyć. Ja tylko chciałam powiedzieć, że... zgadzam się z Cassie.
Zdziwienie na jego twarzy, które rosło wprost proporcjonalne do moich słów, które potwierdzały teorię mojej przyjaciółki, że jesteśmy sobie z Louisem "pisani", rozśmieszyło mnie tak, że prawie roześmiałam się przed nim ze śmiechu. Z trudem się przed tym hamowałam, ograniczając się jedynie do uśmiechu, bo jednak nie wiedząc, co mam na myśli, mógłby zrozumieć to opatrznie i pomyśleć nawet, że mogę sobie z niego żartować. A wcale nie żartowałam i nawet ja byłam pod wrażeniem swojej odwagi, która postanowiła odwiedzić mnie w dobrym momencie. Bo właśnie to był ten moment. Idealny moment na powiedzenie prawdy, bez zważania na to, czy będzie miała dobry skutek, czy wręcz przeciwnie. Druga taka szansa mogła tak szybko się nie trafić, bądź nawet nie pojawić się nigdy.
Było mi do śmiechu z tego powodu, że chyba po raz pierwszy udało mi się kogoś tak zdziwić. Nie jestem dumna z drogi, jaką musieliśmy przejść, bym odważyła się na powiedzenie prawdy, ale moja rozmowa z Louisem jeszcze przed świętami, kiedy byłam chora i zaparcie twierdziłam, że to on się myli i nigdy nic między nami nie będzie, w żaden sposób nie sugerowała, że teraz powiem "tak, będziemy razem, więc to tylko kwestia czasu". Nie wskazywała na to także moja postawa i nasza pierwsza rozmowa, w której racjonalne myśli toczyły walkę z ulegającym urokowi Louisa ciałem. I którą wygrała myśl, że krótki romans ze współpracownikiem na dłuższą metę po prostu nie może się udać. A wtedy wierzyłam, że chodzi mu tylko o niezobowiązujące spotkania.
- Louis, nie patrz na mnie tak, jakbyś właśnie zobaczył ducha. Aż tak się zszokowałam?
- Czy mnie zszokowałaś? To za mało powiedziane! Odebrało mi mowę przez to wyznanie. Co się stało, że... zmieniłaś zdanie?
- Gdy głębiej nad tym pomyślę wydaje mi się, że nie zmieniałam zdania ani razu. Od początku wiedziałam, że nie możemy ze sobą spokojnie pracować i to nie tylko ze względu na mały konflikt, którym rozpoczęliśmy znajomość. Po prostu nie miałam odwagi, by przyznać to przed samą sobą, a co dopiero przed Tobą.
- Wow... - zamilkł, wpatrując się kilka chwil w ścianę przed sobą. - Czyli miałem racje z tym, że w końcu znudzi Ci się udawanie? - zerknął na mnie, uśmiechając się kącikiem ust.
- Tak, tak, pozwalam Ci się z tego powodu teraz chełpić.
Powiedziałam rozbawiona, a Louis uśmiechnął się jeszcze szerzej. Nie minęło nawet dziesięć sekund, kiedy do naszych uszu dotarły przytłumione odgłosy dochodzące z kuchni. Nie od razu do mnie dotarło, dlaczego akurat teraz zaczęli rozmawiać głośniej, ale jedno spojrzenie na tarczę zegara założonego na nadgarstek wystarczyło, by wiedzieć, że to są ostatnie sekundy kolejnego roku, który minął, a w moim życiu pozostało wszystko nadal takie samo.
- Chyba zaczynają świętować Nowy Rok. - stwierdziłam i podniosłam się, by z kredensu z alkoholami wziąć butelkę z szampanem i ją otworzyć, w końcu my także chcieliśmy z tej wyjątkowej chwili skorzystać, nawet będąc z dala od reszty, ale okazało się to trudniejsze, niż przypuszczałam. Louis podniósł się i podszedł do mnie, odbierając butelkę i otwierając ją szybciej, niż zdążyłam mrugnąć. Właśnie dlatego mężczyźni otwierają butelki z alkoholem.
- Dość wcześnie zaczęli odliczanie.
Kilka sekund później rozległy się oklaski oraz okrzyki, z których nie trudno było się domyśleć, że Nowy Rok właśnie nadszedł i świętują to najlepiej, jak potrafią. To jest jedyna okazja, kiedy praca na chwilę odchodzi na bok. Ci, którzy pracują tu dłużej niż rok wiedzą, że o wolnym w Sylwestra mogą tylko pomarzyć. Chyba, że należą do grupy szczęściarzy, którzy wcześnie się zorientowali i poprosili o wolne. Takich osób na cały zespół mogło być trzy maksymalnie. Ja o tym pamiętałam, ale nie specjalnie mi zależało na tym, aby akurat tego dnia być w domu, skoro i tak nie miałabym z kim świętować Nowego Roku. A teraz byłam w pracy, otoczona ludźmi, z którymi znam się już bardzo długo i o lepszego Nowego Roku nie mogłam sobie wyobrazić. Co prawda w tym roku było inaczej, w końcu byłam otoczona warzywami, owocami oraz alkoholem, wyłącznie w towarzystwie Louisa, to wcale nie czuję się przez to gorzej. Wręcz przeciwnie. W ostatnim czasie mnóstwo swojego wolnego czasu spędziliśmy wyłącznie w swoim towarzystwie, ale zmiana okoliczności tego spotkania dzisiejszego wieczoru, wcale mi nie przeszkadzała.
- Co mi zostało do powiedzenia, [T.I.], skoro oni wszystko wykrzyczeli... Szczęśliwego Nowego Roku. Oby ten rok był lepszy od poprzedniego.
Uśmiechnął się i na znak toastu podniósł butelkę z szampanem i podał ją mnie, bym to ja pierwsza alkoholem uraczyła pierwsze minuty zmiany cyferki w dacie. Nie mieliśmy kieliszków, więc szampan z gwintu jest jedyną możliwością.
- Tobie również tego życzę, Louis.
Upiłam dwa niewielkie łyki szampana, bo zwyczajnie był zimny, a mi było zimno już wystarczająco i bez niego, podając go Louisowi, któremu widocznie to nie przeszkadzało i sobie nie żałował.
- Widzisz... niewiele straciliśmy. Oni za tymi drzwiami robią dokładnie to samo, tylko że w większym towarzystwie. No i mają szampana w kieliszkach, ale poza tym nic się nie dzieje nowego.
- Z początku byłam zła, że zabraknie nas w ich gronie, ale... masz rację, nic innego się u nich nie wydarzy. Zaraz i tak będą musieli wracać do pracy, a my możemy tu sobie spokojnie odpoczywać, sączyć szampana i... trochę sobie marznąć, dopóki ktoś nas nie wypuści.
- No faktycz... zaraz, zimno Ci? Dlaczego nic nie mówiłaś?
- A wiesz gdzie tu w spiżarni jest ukryty grzejnik, który byłby tak ciepły, że parzyłby w ręce?
- Hah, oczywiście że wiem. Podejdź to mnie, to Ci pokażę.
Chodź już po jego minie domyśliłam się, jaki "grzejnik" miał na myśli, jednak udawałam niewiedzę i choć byliśmy już wystarczająco blisko siebie, to postawiłam krok w jego kierunku i znalazłam się w jego ramionach, które objęły mnie tak mocno, że na chwilę zabrakło mi tchu. Mimo chłodu panującego w spiżarni, Louis był naprawdę ciepły, jakby właśnie zszedł ze słońca. Nie potrzebowałam wiele czasu by poczuć, jak ciepło produkowane przez jego ciało, powoli przez małe cząsteczki przeskakuje na moje ciało w miejscach, których się dotykaliśmy i zaczyna się rozchodzić wraz z krwią po całym ciele. Nie chciałam jednak stać jak słup soli w jego ramionach i czerpać korzyści, jakim było ciepłe, bo prawda była taka, że bliskość jaka nas w tej chwili łączyła, była czymś, czego pragnęłam od bardzo dawna. W sposób niewyrażalny słowami przekazaliśmy sobie, że nasza znajomość już nie opiera się wyłącznie na koleżeństwie w pracy, na pracy po godzinach i w wolnych chwilach, a weszła o kilka małych, ale bardzo ważnych stopni do góry. Ludzie się przytulają, nie trzeba z kimś się od razu przyjaźnić, znać każdy szczegół z jego życia, by móc się z nim przytulić, ale dla mnie każdy taki gest jest przełamaniem pewnej sfery intymności, bariery przestrzeni osobistej. Na początku nieśmiało wsunęłam swoje dłonie pod jego ręce i ostatecznie obejmując w pasie. Ułożyłam dłonie na jego plecach, z czasem zaczynając rysować na jego plecach bliżej nieokreślone wzory.
- Dziękuję, zrobiło mi się już cieplej. Ale czy mógłbyś mi zdradzić swój sekret, jak w takich warunkach możesz nie odczuwać zimna? Bardzo by mi się to przydało.
Lekko uniosłam głowę, bym mogła spojrzeć na twarz Louisa. Ale nie wyglądał na osobę, która chcę odpowiedzieć na zadane mu pytanie. Wpatrywał się we mnie samymi oczami przekazując, że to jest ten moment, podczas którego wszelkie słowa są zbędne a liczy się to, co właśnie oboje czujemy. A czuliśmy swoją obecność, swój dotyk, dzięki którym inne zmysły także zaczęły działać. Miejsca na ciele, które stykały się z jego ciałem, emitowały jeszcze większe ciepło. Za pomocą zmysłu słuchu zdołałam usłyszeć, jak bije jego serce. Jak s z y b k o bije jego serce. Do zmysłu węchu nie docierały już tylko zapachy spiżarni i rzeczy. które tu się znajdowały, ale głównie zapach jego perfum, jego ciała. Zapach Louisa, który już miałam przyjemność poczuć, ale dopiero teraz dotarł do mnie z taką intensywnością. A oczami dostrzegłam na jego twarzy taką czułość, jakiej chyba nigdy wcześniej w swoim życiu nie widziałam i nie doświadczyłam, bo nikt nigdy tak na mnie nie patrzył. Nie miałam wątpliwości, że to ta bliskość wywołała u nas takie emocje. Moje serce także biło jak oszalałe. Miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy z klatki piersiowej, ale widocznie dla niego to wszystko było niczym w porównaniu z tym, co się miało wydarzyć chwilę później.
Opuszki palców Louisa lekko przejechały po moim policzku, w efekcie czego dreszcz przebiegł wzdłuż moich pleców. Zaraz potem ułożył dłoń tak, że wyłącznie kciuk powoli przesuwał się w stronę moich warg, aż wreszcie dotarł tam, gdzie planował, delikatnie jak powiew wiatru przejeżdżając wzdłuż mojej dolnej wargi. Napięcie między nami wzrosło, niecierpliwość, wyczekiwanie przed tym, co już i tak nieuchronnie zbliżało się wielkimi krokami. Ciążyło nad nami, pozostała tylko kwestia sekund, kiedy dojdzie do połączenia. I naprawdę nie jestem pewna, kto pierwszy się wychylił. Żadne z nas nie chciało tego zrobić w obawie, że źle odczytał intencje i tylko się wygłupi, ale to była tak naprawdę jedyna rzecz, która teraz krążyła nam po głowie, której oboje pragnęliśmy i nie wyobrażaliśmy sobie, że ktoś mógłby nam w tej chwili przerwać.
Jego wargi znalazły się na moich. Otworzyłam oczy, choć w ogóle nie mogłam sobie przypomnieć momentu, kiedy je zamknęłam i zobaczyłam, że Louis nadal wpatruje się we mnie, tyle że tym razem oprócz czułości była także niepewność i wyczekiwane na ewentualne moje wycofanie. Ale nie zamierzałam tej chwili tak łatwo porzucać. To była jedyna rzecz o której śniłam w ostatnich dniach, myśl od której nie mogłam się uwolnić - jakie to jest uczucie bycie całowaną przez Louisa.
Na udowodnienie mu, że tym razem nie oszukuję samej siebie, nieco pogłębiłam pocałunek, automatycznie zamykając oczy czując, jak wspaniałe jest to uczucie. To prawda, że podczas najważniejszych chwil dla nas, przestaje się patrzeć oczami, a zaczyna się patrzeć sercem. Usłyszałam, że przez pomieszczenie przeszedł szmer podobny do jego westchnięcia, ale szum krwi płynącej w moich żyłach całkowicie mnie zatracił, odurzającym uczuciu nieważkości.
To był delikatny, subtelny i bardzo czuły pocałunek, nigdy bym nie przypuszczała, że Louis kiedykolwiek mógłby kogoś takim obdarzyć, ale dopiero gdy się od siebie odłączyliśmy poczułam, że brakuje mi tchu. Louis ponownie się nade mną nachylił, tym razem ledwie muskając moje wargi, a następnie uśmiechając się. To nie był grzeczny uśmiech. To był uśmiech sugerujący, że miał nadzieję na taki obrót spraw. A jednocześnie oboje czuliśmy, że ten pocałunek niczego drastycznie w naszym życiu nie zmienił. Nie sprawił, że nagle staliśmy się parą. Sprawił, że weszliśmy na nowy poziom naszej relacji, już nic nie będzie wyglądało tak, jak do tej pory i mogliśmy być pewni, że wszystko dzieje się tak, jak zaplanował nam to los. Nie było sensu przyśpieszać tego.
Minęło kilka chwil w absolutnej ciszy między nami, słowa były zbędne, dopóki kliknięcie w drzwiach nie przywróciło nas na ziemie i przypomniało, że byliśmy zamknięci. Cała złość na Cassie zniknęła. Poczułam wdzięczność, że przyjaciółka prędzej się zorientuje i podejmie odpowiednie kroki, by sprowokować do działania. W tym przypadku zadziałało.
Witam wszystkich!
Jak obiecałam w poprzedniej części - w tej pojawia się więcej Louisa. I zamiast zdjęcia postanowiłam umieścić gif. Mam nadzieję, że tak samo jak ja uważacie uśmiech Louisa za najsłodszą rzecz pod słońcem.
Dziękuję za każdy komentarz pozostawiony pod poprzednimi częściami i zostało mi pożegnać się, widząc się z Wami w kolejnej, dziewiątej już części, którą - mam nadzieję - że choć trochę lubicie i Wam się podoba.
Pozdrawiam wszystkich i życzę Wam udanych wakacji. Wykorzystajcie ten czas dobrze, ale też i bezpiecznie.
Merci.